piątek, 29 kwietnia 2016

Rozdział 32

Mój Dymitr. To jego głos słyszałam. Czułam, że był wściekły, mówił prawie jak wtedy, gdy został przemieniony. Dlaczego używał takiego tonu przy Królowej?! Czemu ona była taka spokojna?!
Lissa odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mnie przestraszona.
-Daj mi go- wyciągnęłam do niej rękę po telefon.
Pochyliła głowę i zrobiła to, czego oczekiwałam. Przyłożyłam słuchawkę do ucha.
-Jak mógł do tego dopuścić?! Zobowiązałem się z naszej umowy- nieświadomy niczego Dymitr dalej mówił.
-Za to ty mnie okłamałeś, Towarzyszu- wtrąciłam się.- Podobno spieszyło ci się do podopiecznego. A ty tu rozmawiasz takim tonem! Co niby jest tak ważne?! Zawiodłeś mnie.
Czułam w oczach łzy wściekłości. Dymitr mnie okłamał, coś ukrywał, coś przez co tracił cierpliwość, a mi o tym nie wspomniał. Rzuciłam słuchawkę na łóżko Lissy.
-Miłej rozmowy- powiedziałam patrząc na przyjaciółkę.
Lissa szybko chwyciła telefon.
-Już ją podaje- wyciągnęła do mnie komórkę.
-Pozdrów go, nie mam ochoty na żadną rozmowę- zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Odsunęłam się na nich i ukryłam twarz w dłoniach. Co to było?! Czemu Dymitr rozmawiał z Lissą? Czemu był taki wściekły?! Dawno go takiego nie słyszałam. Wcześniej, gdy mówił do mnie był spokojny, ciepły. Męczyły mnie jego słowa skierowane do Lissy. Kto, czego się dopuścił? O jakiej umowie wspominał?
-Rose?- dobijała się Lissa.- Wyjdź. Chociaż ze mną porozmawiaj.
Płynnym ruchem zamknęłam drzwi na klucz. Sięgnęłam po swój telefon i wybrałam numer Christiana. Odebrał, kiedy już zwątpiłam, że to zrobi.
-O co chodzi?- spytał od razu.
-Gdzie jest Dymitr?- nienawidziłam tego robić, ale odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Chyba u siebie, myślałem, że z tobą rozmawia- zdziwił się.
-Zrób coś dla mnie, proszę. Posłuchaj przez ścianę co mówi.
-Specyficzna prośba, ale godna ciebie, Rose- przez chwilę nic nie mówił.- Coś po Rosyjsku, chyba jest zdenerwowany, nic z tego nie rozumiem. Przestał- ponownie cisza.- Czego chcesz Bielikow?- dotarł do mnie głos Christina z oddali.
Spodziewałam się, że Dymitr wszedł mu do pokoju. Co za kretyn nie usłyszy, że ktoś się zbliża?!
-To Rose- dotarł do mnie głos Dymitra.
-Nie- odparł moroj.
-To nie było pytanie- uderzyłam się otwartą dłonią w czoło słysząc te słowa.
Mimo, że Lissę zostawiłam za ścianą z komórką Dymitr znajdzie sposób by ze mną porozmawiać, a nie chciałam tego. Rozłączyłam się.
Usiadłam na łóżku. Nie mogę wycinać Lissie takich numerów. Powinnam być teraz strażniczką. Starałam się odgonić wszystkie towarzyszące mi emocje. Wzięłam papiery z biurka i otworzyłam pokój ignorując dzwoniący telefon.
-Musimy coś ustalić- rzuciłam w progu.
Zapłakana Lissa pokiwała głową.
-Na początku pokaż mi swój plan zajęć.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Nie to chciała ustalać.
-Porozmawiajmy o tym co się stało- powiedziała cicho.
Patrzyłam na nią bez żalu. Czemu to jej jest przykro?! Czy nie widzi, kto tu najbardziej ucierpiał?!
-Nic się nie stało. To sprawa między tobą, a strażnikiem Bielikowem- z trudem przeszło mi to przez gardło.
-On cię strasznie kocha!- wykrzyknęła.
Uniosłam brwi i spojrzałam na nią rozdrażniona.
-I najwyraźniej równie strasznie kłamie. Przepraszam, nie powinnam krytykować strażnika Christiana. Powracając, jaki masz ten plan?
-Rose! Daj spokój!
-Daje, a ty powinnaś pokazać swój plan zajęć- byłam nieugięta.
Zrezygnowana podała mi go. Spisałam szybko wszystko, co było na kartce. Następnie podeszłam do kartonu, który dostała na dole od Emily. Otworzyłam go i wyjęłam z niego jeden z woreczków z krwią.
-Zjedz coś proszę- powiedziałam podając jej.
-Dymitr, on...
-Nie chcę tego słuchać. Ledwo wyjechałyśmy już wyłażą jakieś świństwa. Nie chcę o niczym wiedzieć- kłamałam, ale Lissa tego nie zauważyła.
Z przykrością stwierdziłam, że Dymitr natychmiast by to wyczuł. Za to ja nie potrafiłam się zorientować kiedy on coś knuje.
-Co chcesz jeszcze dzisiaj zrobić?- spytałam, gdy zaczęła pić.
-Wejść do uniwersytetu i zobaczyć, gdzie jest pracownia numer 138. Jutro mam tam pierwsze zajęcia. Później się jakoś połapie.
Kiwnęłam głową. Popierałam ten pomysł. Sama chętnie się rozejrzę.
-Możemy wyjść za piętnaście minut?- tyle czasu powinno nam wystarczyć.
Lissa przystała na to, więc wróciłam do swojego pokoju i weszłam do łazienki. Umyłam twarz i poprawiłam włosy. Spojrzałam w swoje oczy. Miałam wrażenie, że od czasu spędzonego na Dworze dzieliły mnie miesiące, a nie dni. Odkąd go  opuściłam wszystko mnie przygnębiało. Dodatkowo teraz nie mogłam liczyć na wsparcie Dymitra czy Lissy. Przez drzwi łazienki słyszałam, że moja komórka cały czas dzwoni. Nie przejęłam się tym specjalnie.
Wróciłam do przyjaciółki.
-Gotowa?- spytałam widząc, że jej jedynym zajęciem jest patrzenie na swoje dłonie.
-Chodźmy, bo zaraz nad tym nie zapanuje- zamrugała kilka razy.
-Nad czym?- przejęłam się nią.
-Marzy mi się użycie wpływu, żebyś odebrała ten telefon- przyznała.
-Masz rację: chodźmy- wyciągnęłam do niej rękę i podciągnęłam ją do góry.
Skierowałyśmy się do wyjścia z pokoju, a następnie internatu. Na dworze już się ściemniało.
-Lepiej się pospieszmy- popędziłam ją.
Mimo, że przebywałyśmy w bezpiecznym miejscu wolałam uniknąć jakichkolwiek nieprzyjemności. Ograniczyć zagrożenie do minimum.
Ruszyłyśmy tą samą drogą, którą wcześniej szłyśmy. Nie miałyśmy zamiaru dzisiaj nigdzie odbijać. Po chwili stałyśmy obok głównego wejścia. Teraz wydawało mi się tajemnicze. Jakby jego wygląd był zależny od pory dnia. W nocy wyglądał pewnie jak Akademia. Pokręciłam głową na samo wspomnienie. To nie był dobry czas i miejsce na wspominki.
Pewnie weszłyśmy do środka. Od razu zaczepił nas jakiś starszy mężczyzna z pytaniem dokąd się udajemy. Wprost spytałyśmy do o pracownie. Zaprowadził nas pod same drzwi. Kiedy szłyśmy korytarzami wbrew mojej woli nasuwały mi się porównania z poprzednią szkołą. Do tej szybko się przyzwyczaję. Było tu bardzo podobnie. Przez okna widziałam dziedziniec uniwersytetu. Wydawał się spory. Ciekawa byłam ilu studentów się tu uczy. Zupełnie nie miałam wyobrażenia jak wygląda typowy dzień w takim miejscu. Od jutra to się zmieni.
Lissa wyglądała na zadowoloną. Zajrzała do sali wykładowej i przez drogę powrotną tylko opisywała mi rzędy ławek, katedrę i kolor ścian w pomieszczeniu. Niechętnie przyznałam, że to miejsce z jej opisu mogłoby znajdować się w Akademii.
Weszłyśmy do internatu i kiwnęłyśmy uprzejmie głową Emily.
-Pozwiedzałyście pobliskie tereny?- zagadnęła.
Nie miałam ochoty udawać, że jestem cała w skowronkach.
-Tylko jedną sale wykładową- odpowiedziała jej Lissa.
Emily nie pytała już o nic, co tylko mnie ucieszyło. Wdrapałyśmy się na pierwsze piętro i weszłyśmy do pokoju Lissy.
-Zmęczona?- spytałam, licząc, że odpowiedź będzie twierdząca.
-Padam z nóg. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do dziennego funkcjonowania- potarła dłońmi oczy.
-Wobec tego szykujmy się już do spania. Później do ciebie przyjdę i jeszcze pogadamy.
-Dobry pomysł.
Za jej zgodą zamknęłam drzwi, które dzieliły nasze pokoje. Było już na tyle ciemno, że musiałam zapalić światło. Nie przyzwyczajona do niego zamrugałam. W tym momencie usłyszałam pukanie do drzwi i to nie tych pomiędzy pokojami- do tych wejściowych. Nie wchodziłam nimi jeszcze, dlatego musiałam sięgnąć po klucze. Otworzyłam i zbaraniałam.
-Czy teraz ze mną porozmawiasz?- zapytał Dymitr.
Wydawał mi się nierzeczywisty. Jakby wyobraźnia podsuwała mi jakieś obrazy. To niemożliwe, żeby tu był. Był przecież w Allentown.
A jednak patrzyłam w jego ciemne oczy, które teraz wydawały się ciemniejsze niż były. Wyglądał jak gniewne bóstwo- cały spięty z poważną i surową miną.
-Co ty tu robisz?- mówiłam tak zapowietrzona, że nie sądziłam aby zrozumiał.-Gdzie twój podopieczny?
-Nie odbierałaś telefonów ode mnie, Christian siedzi za ścianą- mówił niezwykle spokojnie.
Zadrżałam na dźwięk silnego, niskiego głosu z rosyjskim akcentem.
No tak, Dymitr najpierw załatwiał obowiązki potem własne priorytety. Przepuściłam go w drzwiach- nie miałam wyboru.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Rozdział 31

Lehigh. Już, dopiero, wreszcie, niestety- Lehigh. Musiałam  przyznać, że budynek nie wyglądał najgorzej. Był zbudowany z jasnej cegły. Mury- grube i solidne- wydawały się lekkie. Uniwersytet miał wiele okien, wiele, wiele, wiele okien zakończonych łukami. Niechętnie przyznałam, że wejście główne nie odstraszało. Dwie piękne wieże po bokach i portal. Kirova nie powstydziłaby się takiej szkoły. Kirova... Oby tu był lepszy dyrektor.
Dzisiaj nie udałyśmy się jednak do środka. Lissa szła ze mną i Connerem w kierunku internatu. Praktycznie wyglądało to tak, że ja szłam z przyjaciółką, a parę kroków za nami strażnik z walizkami. Mogliśmy obserwować otoczenie, a dzięki temu, nie rzucaliśmy się w oczy, staliśmy się bardziej naturalni.
Wejście do internatu przy tej szkole było skromne. Weszłyśmy po pięciu schodkach i otworzyłyśmy drzwi. Tam czekały kolejne schody... Tym razem zaczekałyśmy na Connera. Przytrzymałam mu drzwi, chciałam pomóc z walizkami, ale mi na to nie pozwolił.
Na korytarzu było dość ciemno, biorąc pod uwagę, że to środek dnia. Patrzyłam właśnie na duże stanowisko, z którego dochodziło najwięcej światła. Przy ladzie siedziała kobieta, a za nią znajdowała się wielka gablota zajmująca całą ścianę. Wisiały w niej klucze. Internat musiał być spory, skoro mieścił tyle pokoi.
Dziewczyna uśmiechała się do nas. Miała krótkie, ciemne włosy zaplecione w dwa warkocze. Jej oczy przypominały mi Christiana. Kiedy tylko się podniosła wstrzymałam oddech. Była morojką. Jasna cera, figura jak u Lissy. Wcale nie zdziwiłabym się gdyby pochodziła z rodziny Ozerów.
Wiedziała kim jesteśmy. Nawet tego nie ukrywała.
-Jaki zaszczyt!- wykrzyknęła.
Zaśmialiśmy się, jakbyśmy usłyszeli dobry żart.
-Nam również jest miło- przywitała ją Lissa.- Przepraszamy za opóźnienie
-Nie ma problemu- przerwała jej kobieta.- Dzwonił wczoraj- zawahała się chwilę- pan Bielikow i powiadomił, że coś was zatrzymało.
Uśmiechnęłam się szerzej słysząc słowo: pan. Rzadko zdarzały się sytuacje, że nie tytułowano Dymitra.
-Tu macie klucze- kontynuowała.- Wasze pokoje są na pierwszym piętrze. Bez problemu traficie- wskazała nam schody.- Potem idźcie w lewo. Jak się rozpakujecie to zejdźcie tu jeszcze. Dam wam papiery, regulaminy, a i nie dziwcie się, że tak dziś pusto. Wczoraj była niezła impreza.
Kiwnęłyśmy głowami i ruszyłyśmy z Connerem na górę.
Jeden z pokoi był na końcu korytarza, drugi znajdował się zaraz obok. Strażnik postawił nasze bagaże przed drzwiami.
-Co wieczór pamiętaj o składaniu raportów na maila, którego masz zapisanego na poczcie- upomniał mnie.
-Będę otrzymywać odpowiedzi?
-Jedną tygodniowo. Jak zapoznamy się z sytuacją- po tych słowach odwrócił się do Lissy.- Owocnej pracy życzę- pochylił lekko głowę z szacunkiem.
Liss uśmiechnęła się w podzięce akurat, kiedy otworzyłam jej pokój. Musiałam go sprawdzić zanim za mną wejdzie. Prawdopodobieństwo, że coś będzie nie w porządku było niewielkie.
Do pomieszczenia wchodziło się przez wąski korytarzyk, w którym był wiszący wieszak i mała szafka na buty. Dalej drzwi- prowadziły do łazienki. Dokładnie przejrzałam pokój, w którym znajdowały się drugie drzwi. Były zamknięte na klucz. Spodziewałam się, że prowadzą do mnie. Wróciłam na korytarz. Gestem wskazując Lissie by weszła. Conner postawił w progu walizki i skłonił się lekko.
-Do zobaczenia, udanego pobytu.
Nie czekając na odpowiedź ruszył do schodów. Lissa zamknęła za nim drzwi. Spojrzałyśmy na siebie i wybuchłyśmy śmiechem. Jego słowa zupełnie nie pasowały do naszej sytuacji. Jakby mówił do urlopowiczek, a nie osób zaczynających naukę. Nie przyjechałyśmy tu wypoczywać. Nasz pobyt tutaj nie miał być udany tylko owocny.
Objęłam Lissę ramieniem.
-Zejdźmy na dół, później się ogarniemy.
Dziewczyna dalej rozbawiona jedynie pokiwała głową, co przyjęłam z wdzięcznością. Zdecydowanie wolę pakowanie. Nie znoszę się rozpakowywać, chyba, że to ma pomóc Dymitrowi. Zdziwiona zauważyłam, że w tej chwili jego rzeczy znam lepiej niż przyjaciółki.
Morojka na dole podniosła głowę słysząc nasze kroki.
-Musicie wypełnić te karty- położyła przed nami plik papierów.- Do końca tygodnia muszę je mieć z powrotem. Za to teraz potrzebne mi wasze nazwiska i wzory podpisów.
-Wasylisa Dragomir- odparła Lissa chwytając długopis.
-Potrzebuje danych do rejestru- morojka podkreśliła ostatnie słowo.
-Właśnie je podaje- przyjaciółka uśmiechnęła się ciepło.
Recepcjonistka nie do końca rozumiała sytuację. Doskonale wiedziała, że rozmawia z królową- mnie mogła jej nie znać będąc morojką- nie potrafiła jednak pojąć, że Lissa melduje się pod prawdziwym nazwiskiem. Oczywiście wcześniej długo analizowaliśmy to z jej wszystkimi strażnikami. Zdecydowaliśmy się na to z banalnego powodu- gdyby odwiedził nas jakiś znajomy, nie znający fałszywego nazwiska sytuacja obróciłaby się przeciwko nam. Takie kłopoty dało się wyminąć, były całkowicie zbędne. Dodatkowo zmienione nazwisko nie zapewniłoby Lissie bezpieczeństwa. Wszyscy, którzy wiedzieli, że jest morojką, wiedzieli również, że jest królową.
Kobieta za ladą zreflektowała się i zaczęła coś zapisywać na komputerze.
-I Rose Hathaway- dodałam szybko, by mnie nie pominęła.
-Wiem- uśmiechnęła się do mnie znad klawiatury.- Sława panią wyprzedza.
-Sława?- zaśmiałam się w trakcie składania podpisu.- Czyli właśnie zyskała pani mój autograf i proszę mi mówić Rose.
Nie lubię jak ktoś w jej wieku zwraca się do mnie oficjalnie- była pewnie w wieku Dymitra.
-Właśnie! Jestem Emily- wyciągnęła do nas dłoń, którą uprzejmie uścisnęłyśmy.
-Rosemarie!- wykrzyknęła nagle Lissa.
Spojrzałam na nią zdziwiona, gdybym potrafiła uniosłabym jedną brew.
-Nie Rose, tylko Rosemarie- tłumaczyła przyjaciółka morojce.- Podała zdrobnienie.
Emily zaczęła coś wystukiwać na klawiaturze.
-Nie lubię, gdy ktoś używa mojego pełnego imienia- wzruszyłam ramionami.
-To dokumenty, tu niezbędne jest pełne imię- tłumaczyła mi Emily.
Nie chciałam by pomyślała, że jestem lekkomyślna. Otwierałam ust, żeby się wytłumaczyć, ale Lissa mnie wyprzedziła.
-Czyli nie ma już żadnego problemu. Każdy kto ma dostęp może śledzić jej pobyt.
Zmarszczyłam czoło. Ktoś może śledzić mój pobyt?! Nic mi wcześniej nie mówiła!
-Czy mówimy tylko o tych dwóch osobach?- upewniła się Emily.
-Nic się nie zmieni. To pewne- mówiła spokojnie Liss.
-O kim wy do cholery rozmawiacie?!- zbulwersowałam się.
-O tych dwóch panach- Emily wskazała palcem na odwrócony ode mnie ekran.
Spojrzałam na nią z politowaniem i przeniosłam wzrok na przyjaciółkę.
-Proszę jej przeczytać te nazwiska, bo nie da spokoju- poprosiła Lissa.
-Pan Bielikow i Mazur.
Kto?!- wykrzyknęłam w myślach. Oni będą nade mną czuwać?! Chociaż... Lepiej oni niż ktokolwiek inny. Jeżeli ktoś już musi. Choć przyznaję, wolałabym nie mieć dwóch nianiek. Cenię sobie, że jestem niezależna. A tu proszę! Jednak oni zapewne mają dobre zamiary. To na pewno nie ma nam zaszkodzić.
Emily patrzyła na mnie wyczekująco. Pokiwałam głową.
-No dobra- morojka klasnęła w dłonie i wyciągnęła spod lady jakąś paczkę.- Jutro będzie następna- położyła ją przed Lissą.
Wiedziałam, co to, dlatego spojrzałam na paczkę z obrzydzeniem.
-Ja to wezmę. Liss, pomożesz mi z papierami?- odparłam.
Przyjaciółka przystała na to i już po chwili ruszyłyśmy do naszych pokoi. Niosłam karton niezbędny dla Lissy, a ona trzymała stosy kartek, które miałyśmy wypełnić. Weszłyśmy do jej pokoju. Postawiłam pakunek na podłodze przy łóżku, na które sama padłam.
-Zrób mi trochę miejsca- Lissa stanęła nade mną.
Usiadłam po turecku i wzięłam od niej swoje kartki i długopis.
-Sporo tego- zaczęłam narzekać.
Niemalże przy każdej rubryczce znajdowała się gwiazdka oznajmująca, że luka jest obowiązkowa do wypełnienia.
-Niektóre kwestie musimy uzgodnić razem, zróbmy dziś część- Lissa mówiła zamyślona czytając pytania.- Na przykład: "czy ktoś poza tobą może odbierać klucz do twojego pokoju?"
-Zakreśl- nie- rzuciłam stanowczo.
-A ty?
-Ja mam już swój egzemplarz- wskazałam na drzwi do mojego pokoju.- Można powiedzieć, że mamy dwupokojowe mieszkanie.
Lissa przeniosła wzrok z przejścia na mnie.
-To świetnie-  uściskała mnie.
-Nie myśl sobie, że tak będzie zawsze. Przyjedzie Ozera i użyję klucza. Nie będę z nim dzielić "mieszkania"- prychnęłam.
-Będziesz. Dla Dymitra jesteś w stanie zrobić naprawdę wiele- zaśmiała się.
-Dla ciebie- powiedziałam twardo.- Ale parady lorda Ozery nie zniosę- drażniłam się z nią.- Poza tym będziecie mieć trochę prywatności.
Zauważyłam, że zrobiło jej się przykro.
-O co chodzi?- spytałam od razu.
-Ile razy coś takiego będzie mieć miejsce? Nie odwiedzi mnie za często. Powiedz, że dla ciebie to też ciężkie. To rozstanie z Dymitrem- wyglądała przygnębiająco.
Uścisnęłam ją mocno. Jestem jej strażniczką- powinnam zaprzeczyć. Jednak ona potrzebowała teraz przyjaciółki- wsparcia.
-Teraz mam ciebie. Nie muszę być zazdrosna o Christiana. Ma mi być smutno?- spytałam pocieszająco.
-Nie pożegnaliście się- słyszałam jak drży jej głos.
-Ponieważ niedługo się zobaczymy- rzuciłam wymijająco.
-Nie dlatego. Obydwoje jesteście zdyscyplinowani, ale obydwoje zapominajcie, że jesteśmy waszymi przyjaciółmi. Mogliście się przy nas pożegnać.
-Lissa,- ten temat stawał się niewygodny- daliście nam wolne przed samym wyjazdem. Na cieszyliśmy się sobą- to nie do końca prawda, ale nie powinnam tego przyznawać.
-Zadzwonisz do niego?- szepnęła.
-Czy ty mnie o to prosisz?- spojrzałam na nią z niedowierzaniem.- Chyba nie myślisz, że się pokłóciliśmy?
-Nie, ale na pewno się martwi- zakłopotana tłumaczyła się szybko.
Uspokajająco pogładziłam jej jasne loki.
-Pójdę się rozpakować, a ty zadzwoń do Christiana i wygadaj się- powiedziałam wstając z łóżka i zabierając moje papiery.- Skończymy później- pomachałam kartkami i szukałam klucza do drzwi prowadzących do mojego pokoju.- Zamknę tylko na klamkę- dodałam jeszcze wchodząc do siebie.
Chciałam dać jej choć trochę prywatności, ale i nie chciałam słuchać ich słodkich słówek. Spojrzałam na swój bagaż- trzeba się z tym jak najszybciej uporać. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zdążyłam już zauważyć, że cały ten internat ma lepsze warunki niż ten w Allentown. Chociaż mogę jeszcze zmienić zdanie, gdy spotkam tutejszych studentów.
Pokój był bardzo ładnie umeblowany. Nie zdziwiłabym się jakby się okazało, że jako pierwsza korzystam z tego wyposażenia. Miałam tu jasne meble- było ich tu za dużo jak na jedną osobę. Łóżko, biurko z krzesłem, regał, komoda, fotele, stolik- chyba stąd nie będę wychodzić. Wszystko tu było, łącznie z niewielkim telewizorem. Zaczęłam rozkładać swoje rzeczy, gdy nagle drzwi pomiędzy naszymi pokojami się otworzyły. Stanęła w nich Lissa że słuchawką przy uchu.
-Chyba się rozpakowuje- rzuciła do telefonu.- Pewnie nie słyszała. Rose,- zaczęła głośniej- gdzie masz komórkę?
Wskazałam na torebkę wiszącą na oparciu krzesła.
-To zadzwoń do Dymitra- naciskała.- Podobno wysłali do ciebie wiadomość- Christian z Dymitrem.
Nie wiedziałam o tym, więc zdziwiłam się nieco. Lissa machnęła ręką i zamknęła drzwi wracając do siebie. Podeszłam do biurka i wyjęłam z torby telefon. Rzeczywiście była tam jedna wiadomość: "Rose, czy bezpiecznie dojechałyście?" Dymitr na pewno już znał odpowiedź na to pytanie. Zadzwonił do Connera i o wszystkim się dowiedział. Inaczej miałabym mnóstwo nieodebranych połączeń. Nagle telefon zaczął dzwonić. Uśmiechnęłam się do wyświetlacza.
-Witaj, Towarzyszu- rzuciłam do słuchawki.
-Coś ci się nie spieszyło, żeby do mnie zadzwonić. Christian już z dziesięć minut temu wygonił mnie od siebie chcąc spokojnie porozmawiać- usłyszałam ten ciepły ton,którego Dymitr używał, gdy byliśmy sami.
Podeszłam do walizki i zajrzałam do środka. Mimo rozmowy wypadałoby kontynuować przerwaną czynność.
-Na razie nie ma o czym mówić. Dotarliśmy bezpiecznie i jesteśmy bezpieczne- uspokajałam go.
-Masz zamiar dzwonić tylko, gdy będziesz mieć kłopoty?!- po jego głosie stwierdziłam, że osiągnęłam przeciwny efekt do zamierzonego.- I co ty w tej chwili robisz?
-Chwilowo wyciągam dresy z walizki- popatrzyłam na ubrania.
-To skup się na mnie, proszę. Słyszę, że cały czas coś cię rozprasza.
Uśmiechnęłam się, kiedy to powiedział. Po tych słowach zamknęłam klapę walizki i walnęłam się na łóżko.
-Już przestałam- oznajmiłam.
-Widziałaś coś po drodze?
Wywróciłam oczami. Oczywiście na początku musi się upewnić, że jesteśmy bezpieczne.
-Conner ci pewnie mówił.
-Rose, chcę to usłyszeć od ciebie- powiedział poważnie.
-Nic, co mogłoby cię zmartwić, nie miało miejsca. Czy już się uspokoiłeś?
-Jaki masz pokój?- odetchnęłam z ulgą, kiedy zmienił temat.
Nie umknęło jednak mojej uwadze, że nie odpowiedział na pytanie.
-Lepszy niż twój, ale musisz przyjechać w sobotę i sam go ocenić.
-Rozumiem- odparł poważnie.
-Co to za ton,Towarzyszu? Czyżby Ozera wszedł do pokoju?
-Nie, dalej rozmawia. Chciałem wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy- zainteresowana czekałam.- Skończyłem czytać list od ciebie- powiedział to tak cicho, że zastanawiałam się, czy dobrze usłyszałam.-Chyba go sobie oprawie- zażartował.
Patrzyłam w śnieżnobiały sufit. Zamknęłam oczy. Poczułam się jakby tu był.
-Co robisz tym razem?- spytał rozdrażniony.
-Żałuję, że nie ma mnie obok ciebie- przyznałam.
-Jesteś- szepnął, a ja poczułam przyjemne ciepło.
-Znasz już swój plan wykładów?- bałam się, że jak dalej będziemy kontynuować takim tonem, to wskoczę za moment w busa do Allentown.
-Tak i mogę ci powiedzieć, że będę dzwonił do ciebie wcześnie rano. Później mamy cały dzień zajęty. A wy?
Westchnęłam zerkając na stos papierów zostawionych na biurku. Pewnie wśród nich jest mój plan zajęć.
-Jeszcze nie wiem. Nie zdążyłam tego omówić z Lissą. Ledwo weszłyśmy do pokoju zaczęła narzekać na brak Christina i na mnie.
-Na ciebie?- zdziwił się.
-Bardziej na nas- przypominałam sobie jej słowa.
-Na nas? Coś zrobiliśmy nie tak?
Ocho! Włączyła się niezawodna dyscyplina.
-Według niej owszem, ale wiem, że w tej kwestii byś się z nią nie zgodził- tłumaczyłam.- Lissa uważa, że... Jakby to ująć. Nie wątpi w nas jako strażników jest z nas zadowolona.
-Rose, zbaczasz z tematu- upomniał mnie.
Cholera, zauważył! Przygryzłam wargę z rozdrażnieniem.
-Lissa chciała mi dać do zrozumienia, że się zaniedbujemy.
Cisza. Jakby nikogo nie było po drugiej stronie słuchawki.
-Czujesz się jakbym cię zaniedbywał?
Usłyszałam mojego troskliwego Dymitra i myślałam, że pęknie mi serce.
-Nigdy!- zaprzeczyłam.- Doskonale przecież rozumiem, czemu nie mogę ci się rzucić na szyję podczas pożegnania.
-Możesz, nikt ci tego nie zabroni- zaczęłam się zastanawiać po czyjej stronie on stoi.
-Nie mogę- upierałam się.- Etyka zawodowa i ty mi zabraniacie.
-Ja?
Dokładnie. Zawsze, gdy chciałam okazać mu uczucia najpierw musiałam się zastanowić, co on by o tym pomyślał.
-To nic złego- mówiłam szybko.- Rozumiem cię
-Rose, niczego ci nie zabraniam. Nie śmiałbym. Już nie muszę tego robić, jesteśmy sobie równi. Może czasami bym tego nie chciał, ale myślisz, że byłbym zdolny nie odwzajemnić twoich uczuć w jakimś miejscu publicznym?!
Nie. Nie zrobiłby tego. Za bardzo mnie kocha, żeby zrobić coś takiego. Widział,co bym wtedy czuła. Jak kompletna idiotka...
-Rose?- niepokoił się.
-Ale ty tego nie chcesz.
-Ale chcę ciebie.
Uśmiechnęłam się szeroko. Jego głos przestał mi wystarczać. Wstałam z łóżka i ponownie zajrzałam do walizki. Po chwili trzymałam w dłoni probówkę. Niewielką krople wylałam na poduszkę. Położyłam się z powrotem i zamknęłam oczy.
-Czy chciałaś, żebym cię pocałował, tam na schodach akademika?
-Tak- przyznałam to najciszej jak mogłam.- Brakuje mi ciebie i dziękuję za wodę kolońską, teraz szczególnie ją doceniam. Następnym razem przywieziesz mi jeszcze trochę?
Miałam wrażenie, że Dymitr trwa w jakimś stanie zawieszenia. Chyba oboje tak mieliśmy.
-Dymitr?- przypomniałam sobie o czymś- Uśnij dzisiaj wcześnie. Może nie będziesz tak zmęczony. W końcu dzisiaj praktycznie nie spałeś.
-Spróbuję. Dziękuję, Roza- odparł tonem przez, który przeszedł mnie dreszcz.
Za co on dziękuje?! Za troskę?! Tak to do niego podobne.
-Pamiętasz, o jakiej porze będę dzwonił?- upewnił się.
-Rano, ale jutro nawet nie próbuj. Masz się wyspać- powiedziałam twardo.
-Kocham cię, Rose.
-A ja kocha jak mówisz do mnie Roza.
Usłyszałam, że zaśmiał się cicho.
-Ja też to kocham, Roza- podkreślił.
Zaczęłam się zastanawiać, co my właściwie robimy?! Dokąd zmierza taka wymiana zdań? Zapewne pocałowałabym go teraz, gdyby siedział obok.
-W każdym razie- odezwał się ponownie Dymitr.
Pokręciłam głową by wrócić do rzeczywistości po tym jak zaczął, spodziewałam się, że pomyślał o tym samym.
-Mimo, że będę dzwonił tylko o ustalonej porze, to pamiętaj, że to, co ci wcześniej mówiłem jest aktualne. Jeżeli coś się dzieje- nie tylko tobie i Lissie,chodzi mi o sytuację, kiedy ty masz jakieś zmartwienie- zawsze dzwoń do mnie w takich sprawach, a ja oddzwonię, gdy znajdę wolną chwilę.
Czy on chciał, żebym zaczęła tęsknić?! Po tych słowach mocniej to odczułam. Przecież to nie możliwe. Rozstaliśmy się z trzy godziny temu. Najwyraźniej bolała mnie świadomość, że przez najbliższe dni go nie zobaczę.
-Rose, musimy kończyć. Christian już przestał rozmawiać, muszę wracać- kontynuował.
-Kocham cię, Towarzyszu- nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się.
Wstałam z łóżka i wróciłam do rozpakowywania się. Poszło szybciej niż sądziłam. Stwierdziłam, że później uporam się z książkami, które leżały w kartonach na biurku. Słyszałam, że Lissa mówi coś gorączkowo za ścianą. Wątpiłam, żeby ktoś wszedł do jej pokoju, ale podobno skończyła rozmowę z Christianem. Lekko i cicho uchyliłam drzwi. Słyszałam tylko ją.
-Nie wiedziałam! Rozumiem- mówiła poważnie, ale ciężko było jej panować nad słowami.
Uchyliłam drzwi szerzej. Lissa siedziała na łóżku tyłem. Do ucha miała przyłożoną słuchawkę. Dotarły do mnie niewyraźne słowa jednak rozpoznałam ten głos i poczułam gęsią skórkę na rękach. Rozpoznałabym go wszędzie. Zimny i wściekły. Kojarzył mi się źle- z Nowosybirskiem.
-Dymitr?!- wykrzyknęłam.

środa, 27 kwietnia 2016

Rozdział 30

Zanim zaczniecie czytać: muszę przeprosić Karinge, która znajdzie tu podobieństwo do jednego ze swoich rozdziałów- dokładnie 122. To zupełny przypadek ten rozdział napisałam zanim przeczytałam Twój i jedyne, co mam na swoją obronę... jeżeli miałabym coś ściągnąć z Twojego 122 rozdziału to byłyby to ogórki kiszone, a nie lody.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Zwolnij- poprosiłam zrezygnowana.
Odkąd wyszliśmy ze sklepu Dymitr pędził do akademika. Niby szedł obok, ale cały czas narzucał szybsze tępo. Mijaliśmy ludzi w moim wieku, więc spodziewałam się, że wstali studenci, którzy jak my nie byli wczoraj na imprezie. Na ulicy panował niewielki ruch w porównaniu do wieczora.
-Dymitr, dostaliśmy godzinę przerwy. Na pewno mamy jeszcze sporo czasu- narzekałam.
-Trzydzieści minut- rzucił.
-To bardzo dużo- wyczułam, że znów przyspieszamy.- Stój.
O dziwo to zrobił, ja miałam niestety problem z tak gwałtownym hamowaniem.
-Zostało nam ostatnie pół godziny przed wyjazdem, które możemy spędzić razem, ale oczywiście ty chcesz ten czas poświęcić na bieg do Ozery!- wywróciłam oczami.- Zróbmy coś razem. Coś zwykłego. 
Miał poważną, nieugiętą minę. Wiedziałam, że skupia się tylko na bezpieczeństwie podopiecznego, a doskonale  wiedzieliśmy, że nic mu nie grozi. Modliłam się w myślach, żeby Dymitr trochę wyluzował. Dla mnie, dla nas. 
-Nie odejdziemy nigdzie daleko- przekonywałam go.- Możemy usiąść na jakiejś przeklętej ławce koło akademika. 
Dymitr westchnął ciężko. Mocno to rozważał.
-Moją konkurencją jest chłopak. Mam być zazdrosna przez Christiana. Na dobrze,biegnijmy do niego.
-Rose, nie masz żadnej konkurencji. Mamy dwadzieścia osiem minut. Wykorzystajmy je dobrze- wyciągnął do mnie dłoń.
Uśmiechnęłam się zadowolona i podałam mu rękę. Zdecydowanie wolniej, ruszyliśmy.
-Kupimy lody- zdradziłam mu swój  pomysł.- Dopiero potem zajmiemy jakąś ławkę.
-Słucham?- słyszałam, że mi nie dowierza.
Co ten system z nami robi?! Gdy tylko proponuję odwiedzić na chwilę cukiernie, Dymitr od razu się dziwi. Założę się, że gdybym powiedziała, że chcę pójść teraz na sale gimnastyczną i poćwiczyć nową technikę, nie widziałby w tym nic szczególnego. 
-O czym myślisz?- spytał ściskając moją dłoń.
-Skoro teraz masz taką reakcję, to co by było gdybyśmy mieli iść na prawdziwą randkę- odpowiedziałam zamyślona.- O wchodzimy!
Wciągnęłam go do cukierni, którą mijaliśmy. Między innymi dlatego, że nie chciałam usłyszeć jego zdania na ten temat. Zapatrzyłam się, więc w lodówkę i udawałam całkowicie tym pochłoniętą.
-Jaki smak chcesz?- spytałam wymijająco.
-Nic nie chcę, poczekam aż się zdecydujesz- po jego tonie zrozumiałam, że wie co staram się zrobić.
Pokiwałam głową i stanęłam w kolejce. Po chwili wychodziłam z orzechowymi lodami. Dawno czegoś takiego nie jadłam. Ostatni raz, kiedy byłyśmy z Lissą w Portland. Miałam, więc skojarzenie, że tak smakuje wolność.
-Spróbujesz?- zaproponowałam Dymitrowi.
Zdziwiłam go tym, ale on zdziwił mnie bardziej kiwając głową. Musiałam przetrzeć oczy z niedowierzania, kiedy trzymał w ręce wafelek. Prychnęłam ze śmiechu. To był zwykły widok, za zwykły jak na Dymitra. Czegoś takiego nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić.
-Dziękuje- powiedział oddając mi jedzenie.
-Czekaj- wystawiłam dłonie wzbraniając się- muszę zapamiętać ten widok.
Dymitr rozbawiony pokręcił głową i drasnął mnie lodem po nosie.
-Hej!- wykrzyknęłam pocierając nos.- Będę się teraz lepić! 
-Nie takie problemy już miałaś- powiedział ciągnąc mnie za rękę.
Nieszczęśliwie zauważyłam, że jesteśmy już na miejscu. Usiedliśmy na jednej z ławek.
-Jutro masz już wykłady?- spytałam.
-Christian ma, ja tylko chodzę przy okazji, dopiero dzisiaj dostanę plan- odparł opierając łokcie na kolanach i patrząc na swoje dłonie.
Wieczny służbista. Mówi jak syn Janine Hathaway, która tylko takiej postawy wymaga od dziecka. 
-Moja matka byłaby z ciebie dumna- odparłam kładąc rękę, na jego zaciśniętych dłoniach.
Uśmiechnął się lekko, dalej na mnie nie patrząc. Za to schował moją rękę w swoich. Szepnął coś, ale go nie zrozumiałam. Nie zdziwiłabym się gdyby się odezwał po Rosyjsku.
-Co mówiłeś, Towarzyszu?- oparłam głowę na jego ramieniu.
-Pytałem, czy ty jesteś.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam. Musiałam przypomnieć sobie, co powiedziałam wcześniej. Zmarszczyłam brwi.
-Czy jestem z ciebie dumna?
Mruknął, co miało być chyba potwierdzeniem. Czy jestem z niego dumna?! Jak on to robi, że z byle jakiego komentarza, rozmowa staje się poważna?!
Znałam odpowiedź.
-Dymitr,- usiadłam prosto i gwałtownie wyrwałam rękę.- Spójrz na mnie- chyba żałował, że o to pytał.- No, dalej- położyłam dłoń na jego policzku i obróciłam jego twarz do swojej, nie oderwałam jednak ręki.- Nasze relacje nauczyciela z uczennicą już się skończyły. Jednak nie wszystko się zmieniło. Dymitr, jesteś dla mnie wzorem. Nadal.
Przejechałam palcami po jego żuchwie. Wyczułam jak się denerwuje. W Akademii musiałam się go słuchać, musiałam chcieć być taka jak on. Nie robiłam tego z przymusu, dlatego mi tak zostało. Dymitr potrafi być świetnym nauczycielem i zaczynam się zastanawiać, czy sam o tym wie. Wielokrotnie mu o tym mówiłam, ale dalej nie był tego świadom.
-Zastanawiam się teraz, co myślisz, a ty się nie odzywasz- popatrzyłam mu prosto w oczy mówiąc to.- Mimo, że właśnie się zamykasz, kocham cię- dodałam z uśmiechem pocierając jego policzek.
Przyłożył dłoń do twarzy, ujmując moją. Zbliżył ją do swoich ust i pocałował. To była jego odpowiedź, która mi wystarczała. Później obracał mi na palcu pierścionek zaręczynowy. Oparłam się o niego, a on objął mnie ramieniem. Poczułam zapach, tak charakterystyczny dla niego.
-Musimy się zbierać- szepnął mi we włosy.
Wiedziałam, co to znaczy- musimy się pożegnać.
Dymitr patrzył na mnie wyczekująco. Po chwili odgarnął mi włosy za ucho i pocałował mnie. Delikatnie, tak niewinnie. Rzadko właśnie tak przekazywaliśmy sobie uczucia. Zwykle nasze pocałunki były szybkie, namiętne i zapowiadały coś zupełnie innego. Teraz zrobiło się tak słodko. Niestety Dymitr odsunął się ode mnie. Uśmiechnęłam się do niego. 
Musiałam zamrugać kilka razy, by się otrząsnąć. Nie mogłam tak siedzieć cały dzień. Wstaliśmy i ruszyliśmy w kierunku akademika.
-Zgaduje, że od razu skierujesz się do nich- zagadnęłam, kiedy wchodziliśmy po schodach.
-Nie zgadujesz, znasz mnie- powiedział to poważnie, ale i tak zrobiło mi się ciepło na sercu.
Weszliśmy na piętro i stanęliśmy pod drzwiami pokoju Christiana.
-Dymitr, podaj mi siatkę z zakupami. Rozpakuję i zaraz do was dołączę.
Zastanawiał się nad moimi słowami. W końcu kiwnął głową i podał mi zakupy. Stanęłam na palcach i cmoknęłam go w policzek. W tym samym czasie włożyłam mu dłoń do kieszeni i wyjęłam klucz. Wiedziałam, że to wyczuł. Nic nie umknęłoby jego uwadze. Poczekał aż weszłam do pokoju i pewnie dopiero po tym odwiedził Christiana.
Podeszłam do stolika i włożyłam na nim zakupy. Nie zajęło mi to dużo czasu. Rozejrzałam się po pokoju. Nie zostało tu nic mojego. Wyszłam i zamknęłam drzwi na klucz.
-Rose!- po drugiej stronie korytarza stał Conner.- Ja już czekam w wozie.
Pokiwałam głową. Zupełnie bez entuzjazmu zapukałam do pokoju obok. Otworzył mi Dymitr, co mocno mnie zdziwiło.
-Zaraz będę gotowa!- usłyszałam Lissę z głębi pokoju.
Dymitr przepuścił mnie w drzwiach.
-Liss, spokojnie, nie przyszłam cię pospieszać. Pomóc ci?- zaoferowałam stając pod drzwiami łazienki.
W odpowiedzi otworzyła drzwi.
-Które?- w dłoniach trzymała dwie różne pary kolczyków.
Żeby tylko takie dylematy istniały na tym świecie! Zauważyłam, że jak na nią, Lissa ubrała się bardzo skromnie. Była studentką- wyglądała jak za czasów Akademii, kiedy jeszcze nie wiedziała, co ją czeka. Bez ostrzeżenia uścisnęłam ją mocno.
-Lissa, wyglądasz pięknie!- zawołałam przy tym.
-Teraz widać ile naprawdę mam lat- zaśmiała się.- Od dawna nie miałam na sobie spodni.
Często zazdrościłam jej strojów, tych pięknych sukni, spódnic, apaszek i kosmetyków. Nie pomyślałam, że jej może brakować dżinsów. Prychnęłam  ze śmiechu zdając sobie z tego sprawę.
-Żadnych nie zakładaj- doradziłam jej.-Inaczej będę zazdrosna.
-Mogę ci je dać. Nawet obie pary.
Wydawało mi się to śmieszne. Jestem jej strażniczką. Oczywiście na pierwszym miejscu mam funkcje przyjaciółki, ale nie ukrywajmy, że mam wobec niej zobowiązania i obowiązki sprzeczne z byciem bliską osobą. 
Pokręciłam głową.
-Nie chcesz czy uważasz, że ci nie wypada?- spytała Lissa wychodząc.
Na środku pokoju w identycznych pozycjach stali Dymitr z Christianem. Patrzyli na nas.
Uciekłam od nich wzrokiem i patrzyłam na plecy przyjaciółki, która sięgała po torebkę wiszącą na wieszaku.
-Nie wypada mi- odpowiedziałam twardo.
Lissa odwróciła się i objęła mnie ramieniem. 
-Jedźmy na podbój Lehigh!- zawołała, kiedy wychodziłyśmy.
-No właśnie, dlatego skup się na mnie- usłyszałam za sobą Christiana.
Normalnie byłabym urażona, ale teraz go popierałam. Będę spędzać mnóstwo czasu tylko z Lissą. Nie chciałabym, żeby narzekała wtedy na brak Ozery. Wywinęłam się spod ramienia przyjaciółki i odsunęłam się od niej. Christian uprzejmie kiwnął mi głową obejmując Lissę w pasie. Wycofałam  się. Moroj szeptał coś dziewczynie na ucho. Dymitr szedł pewnie z dwa kroki przed nimi. Przyspieszyłam trochę i zrównałam się z nim. 
Zdawał sobie sprawę, że idę obok. Jego uwadze by to nie umknęło. Jednak dalej patrzył twardo przed siebie.
-Christian! Lissa! Dymitr!- zawołał ktoś za nami.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Dymitr już odwrócił się w kierunku skąd dochodziły głosy. Na końcu korytarza stały dwie dziewczyny spotkane przez nas wczoraj. Wywróciłam oczami, kiedy do nas podeszły.
-Lissa, już wyjeżdżasz?- spytała jedna z nich, nie pamiętałam ich imion.
-Niestety,Kate- oczywiście moja przyjaciółka o tym nie zapomniała.
-Nie martw się będziemy nad nimi czuwać- rzuciła druga.
Odwróciłam się i prychnęłam ze śmiechu. Będą pilnować Ozery i jego strażnika?! Dwie, mało inteligentne zołzy mają zamiar bronić Bielikowa. Rany, co za kretynki... Odeszłam od nich i oparłam się o ścianę. Nie rozmawiałam z nimi, a ignorowały mnie specjalnie od początku, więc nie było sensu z nimi stać. Obserwowałam ich, ponieważ nie mogłam zostawić Lissy.
Dymitr podszedł do mnie, stanął obok i również na nich patrzył.
-Powinnaś z nimi porozmawiać- zasugerował cicho.
-To nie byłoby przyjemne- odparłam.
-Wsparłabyś Lissę- przekonywał mnie.
-Dobrze sobie radzi- wzruszyłam ramionami.
-Wiesz, że udaje- mówił poważnie.
Odeszłam od niego i wróciłam do przyjaciółki.
-Rose!- zawołały zołzy.
-Co to za mina?- spytała jedna z nich.- Pokłóciłaś się z Dymitrem?- już wczoraj miałam wrażenie, że była nim za mocno zainteresowana.
-Mary, prawda?- odpowiedziałam.
Kiwnęła głową.
-Wal się Mary.
Odwróciłam się do Dymitra. Przyglądał się nam, ale nie podszedł. Zastanawiałam się, czy słyszał naszą wymianę zdań. Następnie wróciła wzrokiem do Mary. Utkwiła spojrzenie za moimi plecami, wiedziałam na kogo patrzy. Następnie mrugnęła z uśmiechem. Jaka ona jest irytująca...
-Idziemy- oznajmiła nagle Mary ciągnąc swoją koleżankę za rękę.- Miłej podróży Lissa. Trzymaj się Christian. Pa Dymitr!- zawołała jeszcze.
Moroj dalej obejmując Liss ruszył ku wyjściu. Powlekłam się za nimi. Te dziewczyny zdecydowanie zepsuły mi humor.
Strażnik Conner czekał na nas przy wozie. Staliśmy w cieniu, na schodach akademika. Christian bez żadnego skrępowania przyciągnął do siebie Lissę i pocałował ją. Odwróciłam od nich wzrok. 
-Rose?- zamknęłam oczy słysząc ten głos.- Podejdziesz na chwilę?
Dymitr stał parę kroków dalej. Dotarło do mnie, że na pewno wie, o czym myślę. Podeszłam do niego. Zdziwiło mnie, że mimo  tego, co robili moroje, on dalej na nich patrzył. Nie czuł skrępowania. Dalej ważniejsze było ich bezpieczeństwo. 
-Pamiętaj żeby dzwonić- poprosił zerkając na mnie.
-To tyle?! Nic milszego, żadnej rady?!
-Nie potrzebujesz moich rad.
-Nieustannie ich potrzebuje- skrzyżowałam ręce na piersi mówiąc to.
-Ostatnim razem, kiedy uciekałaś z przyjaciółką nie potrzebowałeś mojej rady. Niczyjej rady- dodał po chwili.
-Wtedy nawet nie pomyślałam, że ktoś taki jak ty stąpa po ziemi. Tym razem nie uciekam. Najchętniej wcale bym nie wyjeżdżała, ale oni są najważniejsi.
Dopiero teraz na mnie spojrzał. Lustrował mnie wzrokiem, aż poczułam się zmieszana. Bystry wzrok strażnika, kochane, ciemne oczy. Następnie wyciągnął rękę i założył mi włosy za ucho. Nagle skierował głowę w drugą stronę.
-Gotowi?- spytał poważnie osoby stojące za mną.
-Jeszcze chciałem się pożegnać z Rose- usłyszałam Christiana.
Dymitr kiwnął głową i odszedł ode mnie. Jego miejsce zajął moroj. Uścisnął mnie mocno.
-Dziękuję, że się nią opiekujesz- szepnął.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Taka praca- przeszłam na jego ton.
-Wiem, że robisz to z przyjemnością. Nie martw się, popilnuję Bielikowa.
Teraz się zaśmiałam.
-Chyba coś ci się pomyliło. Słońce ci szkodzi. Poza tym będą was pilnować dwie zołzy.
Czekałam na jego złośliwy komentarz.
-Rose,- mówił przejęty, szybko i cicho- oni coś kombinują i myślą, że nie wiem. Lissa z Bielikowem coś planują. Coś grozi tobie albo mnie. Stawiam na ciebie.
Jaka byłam mu wdzięczna. Christian wyczuł, że nasi przyjaciele mają przed nami jakieś tajemnice. Wyciągnął wnioski tak szybko jak ja. Podzielił się tym ze mną. Choć nie musiał.
-I masz rację. Nie wiem za dużo, ale to wycziłam- przyznałam.
-Dam ci znać jak czegoś się dowiem.
-Dziękuję- szepnęłam zadowolona.
Odsunęliśmy się od siebie. Na twarze natychmiast wróciły nam złośliwe uśmiechy.
-Nic mi nie zaszkodzi- powiedział jakbyśmy drażnili się od minuty.
-Ale nic ci już nie pomoże- odparłam z przekąsem.- Na razie świrze.
Nie czekając na odpowiedź odeszłam od niego i chwyciłam Lissę pod ramię.
-Chodźmy, bo inaczej stąd nie odejdziemy.
Szybko zeszłyśmy ze schodów. Strażnik Conner otworzył drzwi Lissie i ta zwinnie wsiadła. Odwróciłam się jeszcze.
Dymitr z Christianem stali obok siebie i patrzyli na mnie. Pomachałam im, po czym dołączyłam do przyjaciółki. 

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 29

-Chciałabym, żeby nigdy nie zmieniono mi podopiecznego, żebyśmy skończyli dobrze te studia i zamieszkali na Dworze. Chciałbym tam mieszkać na stałe- podkreślił dwa ostatnie wyrazy- z narzeczoną. Chciałbym, aby była bezpieczna, aby jej nikt nie wystawiał na ciągłe próby. Chciałbym, żeby najlepsza, królewska strażniczka Hathaway, była szczęśliwa i żeby to szczęście znalazła ze mną- mówił coraz ciszej, aż zupełnie zamilkł.
-Kiedyś, chciałabym mieć męża, który by miał na nazwisko Dymitr Bielikow.
Usłyszałam jak się śmieje. Nie trwało to długo, ale w uszach dalej rozbrzmiewał mi ten dźwięk.
-Myślę, że da się załatwić. Też bym tego chciał. Uśniesz teraz spokojnie?- spytał troskliwie.
Pokiwałam głową, co zapewne poczuł.
Leżałam milcząc. Nie chciałam już spać. Jeździłam palcami po torsie Dymitra. Myśląc o tym jak sobie poradzi, kiedy sytuacje z Robertem i Avery będą się powtarzać. Miałam nadzieję, że jestem silna na tyle, by nie było ich zbyt wiele. W końcu Lissa ma jakiś plan.
Dymitr delikatnie chwycił moją dłoń, którą błądziłam po jego brzuchu. Poczułam na niej równy oddech, a następnie dotyk ust. Nie wiem, o czym myślał, ale ten gest był niezwykle pocieszający. Kiedy puścił moją rękę wróciłam do poprzedniego zajęcia.
-Kocham cię- powiedział nagle.
-Wiem- powiedziałam całując jego ramię.- Ja ciebie też.
-Pamiętaj o tym, proszę- szepnął.- O tym, że to uczucie jest wzajemne.
Ponownie nastąpiła cisza. Powieki powoli zaczęły mi się przymykać. Usypiałam, ale wiedziałam, że Dymitr wciąż jest czujny i o czymś myśli. Uśmiechnęłam się lekko.
***
Otworzyłam oczy i przyciągnęłam się. Rozejrzałam się po pokoju. Dymitr stał przy oknie. Ręce miał skrzyżowane na piersi. Miał poważną minę i gniewne spojrzenie. Włosy miał związane, a ubrany był jedynie w spodnie od piżamy.
Zamruczałam przeciągle.
-Dzień dobry, Towarzyszu.
Odwrócił się w moim kierunku. Jego spojrzenie złagodniało.
-Jak się spało?- spytał.
Zamiast odpowiedzi przysunęłam się do ściany i odsunęłam kołdrę z miejsca, które mu zrobiłam. Pokręcił głową patrząc w podłogę. W końcu podszedł do łóżka i położył się obok.
-Czy ty w ogóle usnąłeś?- powiedziałam podciągając się.
Opieraliśmy głowy na jednej poduszce, patrząc sobie w oczy.
-Tak.
-Wolę nie pytać, czy na godzinę, czy dwie. Chyba, że nie chcesz się przyznać, że skopałam cię z łóżka- dodałam, żeby poprawić mu humor.
-Nie dałabyś rady- odpowiedział.
Spojrzałam na niego udając oburzenie.
-Jeszcze się przekonamy.
Popchnęłam go ku krawędzi, ale nawet nie drgnął.
-Mówiłem- zaśmiał się.
Popchnęłam go trochę mocniej. Tym razem spadł z łóżka. Niestety pociągnął mnie za sobą.
Wylądowałam na nim wtórując mu śmiechem.
-Zrobiłeś to specjalnie!- wykrzyknęłam.
-Oczywiście i jak zyskałem.

Zarzucił mi ręce na plecy. Zdałam sobie sprawę, że jestem naga. Zawstydzona ściągnęłam kołdrę z łóżka i nakryłam nas.
-Wstydzisz się mnie?- zdziwił się.
-Siebie się wstydzę, podasz mi swoją koszulkę?
-Nie.
-Nie?!- myślałam, że nawet nie przyjdzie mu do głowy, żeby protestować.
-Muszę się tobą nacieszyć.
-Co musi...?
Przerwał mi pocałunkiem. Obrócił mnie przy tym na plecy i pochylił się nade mną. Z chęcią się temu poddałam. Czułam na biodrach silne dłonie Dymitra. Mocniej wpiłam się w jego usta.
-Jedź ze mną do Lehigh- jęknęłam.- Inaczej życie jest niesprawiedliwe.
Uśmiechnął się pokazując zęby, bez żadnych okropnych kłów.
-Może faktycznie się ubierz, bo inaczej spojrzę pod kołdrę i będę gotowy ci potakiwać.
Cieszyłam się, że ma dobry humor. Po wczorajszej atmosferze nie został żaden ślad.
Podniosłam lekko głowę i cmoknęłam go w policzek.
-Budzimy te śpiochy za ścianą?- spytałam.
-Może najpierw się ubierzmy- podsunął.
Wstał i wyciągnął do mnie rękę podciągając mnie. Zauważyłam, że moje wczorajsze ubrania wiszą na jednych z foteli. Dymitr musiał je przynieść z łazienki, kiedy spałam. Sięgnęłam po spodnie i włożyłam je szybko. Poczułam dłoń odgarniającą mi włosy z karku, po czym wyczułam na nim ciepłe wargi.
-Będziesz mi przeszkadzał, czy pomożesz Towarzyszu?
-Z chęcią- mruknął.
Zapiął mi stanik i koszulę. Później sam ubrał się w dżinsy i czarną koszulkę. Nie wyglądał jak poważny i groźny strażnik. Przypominał zwykłego studenta. Chwyciłam go za rękę i wyprowadziłam z pokoju.
Wolną dłonią zastukałam do drzwi Christina. Usłyszałam powolne kroki i chwili w progu stał zaspany moroj.
-Spokojnie Liss, to tylko oni!- wykrzyknął odwracając się.- Czego chcecie w środku nocy?
-Mistrzu spostrzegawczości, dzień się zaczął!- minęłam go ciągnąc za sobą Dymitra.-Lissa?!
-Jestem w łazience!- odpowiedziała.
-To się szykuj i pamiętaj, żeby zadzwonić do Connera. Przywiezie wam świeże śniadanie! My z Dymitrem jesteśmy bardziej wybredni. Pójdziemy do jakiegoś sklepu i zaraz wrócimy.
-Pójdziemy do jakiegoś sklepu?- odparł zdziwiony Dymitr mocniej ściskając moją dłoń.- A kto się zaopiekuje Królową i moim podopiecznym?- upomniał mnie przyciągając do siebie.
-Strażnik Conner- uniosłam brwi i szybko cmoknęłam go w policzek.- To my idziemy- zawiadomiłam baczenie przyglądającego się nam Christiana.
Szybko wyprowadziłam Dymitra i usłyszałam jak moroj zamyka drzwi. Spojrzałam na twarz strażnika. Dalej trzymałam go za dłoń, ale zauważyłam, że drugą ma przyłożoną do policzka, w który go przed chwilą pocałowałam.
-Co to było?- spytał wskazując na drzwi do pokoju podopiecznych.
-Lekkie zamieszanie z rana- powiedziałam zadowolona.
-Masz taki dobry humor, że aż szkoda ci go popsuć- oznajmił wchodząc do pokoju.
-Ale...?- podsunęłam mu.
-Zmieszałem się, kiedy okazałaś uczucia- zamknął za nami.
Zaśmiałam się i zarzuciłam mu ręce na szyję.
-Teraz też się tak czujesz?- drażniłam się z nim.
-Teraz jestem bardziej pewny siebie- odpowiedział opierając mi ręce na biodrach.
Spojrzałam na niego wymownie.
-Nie musimy się czasem szykować do wyjścia?- zasugerowałam.
-Nigdzie nie wyjdziemy, nie zostawimy morojów bez opieki. Rose, doskonale wiesz na czym polegają nasze obowiązki.
-Przyjedzie Conner. Co im się tu może stać?- podsuwałam mu z uśmiechem biorąc torebkę z fotela.
-Z doświadczenia wiem,że dzieją się najgorsze rzeczy, kiedy mnie akurat nie ma przy podopiecznym- odparł poważnie.
Ugryzłam się w język słysząc te słowa. Dymitr wypominał sytuację, na którą nie miał wpływu.
Rozumiałam, że to bolesne, ale nie chciałam by rzutowało to na jego przyszłość.
-To nam dobrze zrobi- przekonywałam go.- Nie daj się prosić.
Podeszłam do niego i oparłam mu ręce na torsie oczekując odpowiedzi.
-Rose, nie chcę ryzykować.
-Nie sądziłam, że jesteś aż tak odporny na mój urok- powiedziałam przejeżdżając mu ręką po ramieniu, kiedy go wymijałam.
Złapał ją zanim odeszłam i przyciągnął mnie do siebie. Spojrzał mi w oczy. Oparł dłoń na mojej szyi i przysunął się do mnie. Poczułam silny dotyk jego ust na moich. Jednak pierwszy raz nie na tym się skupiłam. Wyraźniej czułam dłoń, która delikatnie unosiła moją twarz. Kciukiem muskał mój policzek, a pozostałe palce przesuwał po szyi. Miałam wrażenie, że obydwoje znaleźliśmy pocieszenie i spokój. Odsunęłam się dopiero, kiedy byłam pewna, że za sekundę nie powtórzę tego ponownie.
-To pójdziesz ze mną?- spytałam.
-Nie za bardzo ufam Connerowi- przyznał, czym trochę mnie rozbawił.
-Bo wierzysz jedynie w swoje umiejętności, Kowboju.
-Tobie ufam- odparł poważnie.
Wiedziałam, że mówi szczerze. Jednak wiedziałam również, że w ten sposób przekonuje byśmy zostali.
-Ten strażnik ma większe doświadczenie niż ja. Pewnie ma ledwo czterdziestkę! Da sobie radę. Chodź- poprosiłam przymilnie.
-Rose, ledwo czterdziestkę?! On jest po pięćdziesiątce! Mógłby od dawna być twoim ojcem!
Patrzyłam na niego niepewnie. Chyba żartuje. Nie pomyliłabym się o dziesięć lat. Musiał coś pomylić. Bardziej prawdopodobne wydawało mi się, że mówimy o innym Connerze.
-Więc na pewno da sobie z nimi radę. Ty go chyba rozumiesz?- drażniłam się z nim.- Też się męczysz z grupom nastolatków. Też mógłbyś być moim... Może trochę przegięłam.
Dymitr odsunął się ode mnie i oparł ręce na biodrach. Spojrzał na mnie przekręcając lekko głowę. Ciekawa byłam o czym myśli.
-Co ja mam z tobą zrobić?  Tak cię kocham, a ty mnie porównujesz do Abe'a Mazura. Rose, wiesz przecież ile mam lat. Wiedziałaś zanim zrozumiałaś jak ważna dla mnie jesteś.
-Dymitr, tego dowiedziałam się niestety za późno. To mnie jednak nie powstrzymało. Przed tym- wskoczyłam na niego i oplotłam go nogami w pasie.
Odruchowo położył mi ręce na plecach.
-I przed tym- nachyliłam się i zaczęłam całować jego kark.
Usłyszałam jego szczery śmiech.
-Dobrze, dość. Pójdę gdzie zechcesz.
-Do Lehigh?- nasunęło mi się.
-Myślałem o sklepie po drugiej stronie ulicy- przyznał.
-Na początek może być- zeskoczyłam z niego rozwiązując mu przy tym włosy.- Tak lepiej.
Patrzył na mnie z tym uroczym błyskiem w oku,który był nie do podrobienia. Wyszliśmy z pokoju. Dymitr zamykał drzwi, kiedy usłyszałam kroki na korytarzu.
-Rose!- zawołał Conner.
Rozdrażniło mnie, że nie zwraca się używając tytułu strażniczki. Zapomniałam  już, że mieliśmy udawać rodzinę.
-Tato! Idziemy na zakupy. Lissa już na ciebie czeka, my zaraz wrócimy- mówiłam głośno i pewnie.
Zdziwiłam go tym. Nawet tego nie ukrywał. Otworzył szeroko usta i zamrugał parę razy. Dymitr odwrócił się do nas.
-Strażniku Bielikow, czy mam coś jeszcze zrobić?- spytał przejęty Conner.
-Pamiętać, żeby nie mówić tak dziwnie, żadnego strażniku, po prostu Dymitr.
Teraz z Connerem mieliśmy identyczne miny. Dymitr powiedział to naturalnie, ale ja dalej nie mogłam w to uwierzyć. Niby każdy ma udawać?! Conner ma mu mówić po imieniu?! A on do niego jak?! Panie Hathaway?! Czy ja jestem panna Conner?! Cała ta sytuacja wydawała mi się komiczna. Za to Conner wyglądał jakby przełykał coś okropnego w smaku.
-Dobrze, Dymitrze. Poczekam na was u- cisnęło mu się na usta "Królowej.- U Lissy.
Bielikow kiwnął głową i ruszył ku schodom na dół. Cierpliwie szłam obok, ale kiedy poczułam na twarzy ciepły wiatr nie wytrzymałam.
-Co to było, Dymitrze?- zaśmiałam się głośno.
-Dla mnie to też było dziwne, ale rozumiem jego zmieszanie- rzucił wymijająco.
Przystanęłam na schodach akademika.
-W końcu jestem dla niego kimś w rodzaju szefa.
-Chwila moment! Conner jest dla mnie przełożonym. Chcesz powiedzieć, że jesteś również moim, jak ty to ująłeś? Szefem?!- myślałam, że się uduszę ze śmiechu.
-Pamiętaj, że w tej piramidzie najwyżej stoi Hans.
-Ale ty jesteś zaraz po nim? Jestem narzeczoną szefa! Myślałam, że poza Hansem wszyscy jesteśmy sobie równi!- potknęłam się podczas napadu śmiechu.
Dymitr chyba miał dość. Chwycił mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
-Hej, postaw mnie!
-Jak to wydedukowałaś jestem twoim "szefem", więc jeszcze chwilę cię pomęczę.
Dotarł do mnie jasny przekaz: przesadziłam. Nawet jeżeli Dymitr faktycznie mógł więcej, nigdy nie dał mi tego odczuć. Pewnie, gdybym go nie podpuszczała, nie wspomniałby mi o tym. Chociaż powinnam zrozumieć już na początku, że mimo, iż jestem strażniczką Królowej, on jest wyżej w hierarchii. Kto by nie chciał tak zdolnego strażnika?! I to mimo ogromnego doświadczenia tak młodego?!
Dymitr postawił mnie na ziemi, kiedy zeszedł ze schodów i ujął moją dłoń.
-Dokąd chcesz iść?- spytał spokojnie.
Moje myśli od razu poszły innym torem. Mieliśmy z godzinę biorąc pod uwagę, że Lissa z Christianem muszą coś zjeść, a później na chwilę zostanie z nimi Conner.
Poczułam się nagle tak szczęśliwa. Wyglądaliśmy jak zwyczajni studenci. Chwilowo nikt od nas niczego nie wymagał. Spojrzałam na Dymitra. Nie, nie wyglądaliśmy jak studenci. Wyglądaliśmy jak studentka z groźnym ochroniarzem. Prychnęłam ze śmiechu.
-Na początku...- stanęłam za nim i wskoczyłam mu na plecy.
Objęłam jego szyję, a on podtrzymał moje nogi.
-To jaki mamy cel?- spytał.
-Przed siebie- zaśmiałam się, pokazując kierunek ręką.
Oparłam głowę na jego plecach.
Był dość ciepły poranek jak na tę porę roku. Dymitr przeciął trawnik, idąc w stronę, którą wskazałam.
-Hej! Prosiłam was,żebyście tego nie robili!
Dymitr odwrócił się, kiedy dotarł do niego głos jakieś kobiety. Staliśmy, patrząc na  kierującą się ku nam postać. Ubrana była w prostą, błękitną sukienkę, długi, granatowy sweter , a na nogach trampki. Blond włosy miała zaplecione w warkocz, który przechodził przez jej lewe ramię.
-Możecie tego nie robić?- spytała zrezygnowana.
Zupełnie nie wiedziałam o co jej chodzi. Zauważyłam za to identyfikator przyczepiony do jej stroju.
-Zoey?- odparłam dalej wisząc na plecach Bielikowa.
Kiwnęła głową, więc wyciągnęłam do niej rękę nad ramieniem Dymitra.
-Jestem Rose- uścisnęła mi dłoń.- A to Dymitr- poklepałam drugą ręką pierś ukochanego.
Pokiwał jej tylko głową.
-Co właściwie robimy źle?- spytał ją od razu.
-Ledwo wczoraj posprzątałam ten trawnik i skosiłam- zaczęła narzekać.
-Ty?- przerwałam jej.
-Rose, to nic wielkiego- mruknął Dymitr.
Byłam pewna, że chodziło mu o to,że sama dałabym sobie z tym radę, że to prosta czynność, przy której bym się nie zmęczyła. Dla Zoey źle to zabrzmiało.
-Tak? Następnym razem, sam spróbujesz. Jaki masz numer pokoju?- zdenerwowała się.
-105- odpowiedział jej spokojnie.
Na jego miejscu zaczęłabym się tłumaczyć. On nie miał nic złego na myśli. Kiedy otworzyłam buzie, żeby zrobić to za niego podrzucił mną lekko, jakby poprawiał moją pozycję.
-Wobec tego w sobotę rano czeka cię dodatkowa praca- była wyraźnie zadowolona.
Rozbawiła mnie tym. Myślała, że nieźle go zdenerwowała. Praca była tak że Dymitr upora się z tym w piętnaście minut. Dodatkowo nie zdziwiłabym się, gdyby sprawiło mu to przyjemność.
-Dobrze-  powiedział wymijająco.
Pomyśleliśmy, że rozmowa skończona. Ta kobiet tak nie pomyślała.
-Dobrze?!- oburzyła się.- Co ty sobie wyobrażasz, przystojniaczku? Znalazł się następny studencik, który myśli, że zwojuje świat!
Myślałam, że oczy mi z orbit wyjdą. Zoey bez wątpienia była człowiekiem. Żadnym dampirem czy morojem i to od pokoleń.
-Absolutnie- kontynuował spokojny Bielikow.- Poza tym, ja już wygrałem w życiu wszystko, co miałem do wygrania.
Przejechał dłonią po mojej ręce zaciśniętej na jego koszulce. Wtuliłam się w jego szyję ukrywając uśmiech.
-Spadajcie, bo nie mogę na was patrzeć- machnęła na nas ręką.- Rose, wydajesz się sympatyczna, więc zdradzę ci tajemnicę: tacy jak on znudzą się taką jak ty po drugiej imprezie.
-Pewnie masz rację!- krzyknęłam, gdy odchodziliśmy.- Gdyby tacy jak on byli chociaż na jednej imprezie- szepnęłam na do ucha uśmiechnięta.
-Czy wystarczyło się ubrać normalnie, żeby wziąć mnie za studenta?- spytał zdziwiony.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. W pierwszej chwili chciałam potwierdzić, ale to może go urazić. Od lat trenuje, ma świetną postawę strażnika, chodzi non-stop w oficjalnym stroju, a ja mam teraz oznajmić, że zmieniły go ciuchy?!
-Wiesz, strażniku Bielikow- trąciłam nosem jego ucho.- Sam strój nie wystarczy. Jednak, ty idziesz na terenie kampusu z dziewczyną na plecach. Dodatkowo śmiejemy się co chwila, wyglądamy nieodpowiedzialnie, młodo i niszczymy trawniki.
-Ładny musi być ten widok- mruknął.
Dymitr szedł tą samą drogą, którą biegłam wczoraj. Dzięki temu wiedziałam, gdzie jest sklep.
-Dokąd teraz, Rose?
-Już niedaleko, cały czas prosto. Wczoraj tędy szłam- odpowiedziałam.
-Niestety.
Czułam jak napięły mu się mięśnie. Uścisnęłam go mocniej.
-Dzisiaj lepiej się tu czuję- przyznałam by rozładować atmosferę.
-Bo na pewno jesteś bezpieczna-  rzucił.
Słyszałam, że stara się ukryć zdenerwowanie. Jednak nie był na mnie zły. Wtedy by mi to okazał, nie starałby się tego ukryć.
-Nie dlatego- upierałam się.- Teraz jestem tu z... hm jak to było? A! Z przystojniaczkiem!- wykrzyknęłam.
-Rose, ciszej- powiedział szybko.- Proszę, nie powtarzaj tego więcej, zapomnijmy o tym.
-Dlaczego? To takie zabawne. To twój pierwszy dzień, a już masz przezwisko! Jakie trafne! Chociaż gorsze niż bóg- dodałam bardziej do siebie.
-Dość- zrezygnowany postawił mnie na ziemi koło jakiegoś budynku, byśmy nie stali na środku ulicy. Złapał mnie za ramiona.- Nigdy tego nie chciałem- żeby ktoś mnie oceniał po wyglądzie.
-To nie twoja wina- zauważyłam.- Nie miałeś wpływu na to, że będziesz taki przystojny.
-Rose...Wiesz, o co mi chodzi. Rozumiesz to.
Oczywiście, że tak. Doskonale pamiętałam jak plotkowali o mnie w Akademii. Wydawało im się, że skoro tak wyglądam to tylko jedna kariera mi w życiu pisana.
-Bawi mnie jedynie, że pierwsza napotkana przez nas osoba widzi w tobie kogoś, kogo nigdy w tobie nie widziałam: beztroskiego, szalonego imprezowicza i ta sama osoba, pod wpływem emocji myśli, że cię obraża nazywając przystojniakiem.
Dymitr uśmiechnął się pod nosem i objął mnie ramieniem.
-Chodźmy podbić ten sklep spożywczy- zażartował. 

czwartek, 21 kwietnia 2016

Rozdział 28

Przepraszam, że tak późno!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie wiedziałam, która godzina, ale impreza na dole nieźle się rozkręciła. Czułam zmęczenie, ale nie chciałam iść spać. Postanowiłam, że rozpakuję do końca torbę Dymitra. Zostało tego niewiele, a mimo to zanim skończyłam, on stał już w drzwiach.
-Z nimi wszystko w porządku. Za jakiś czas pójdą spać- powiadomił mnie.- Myślałem, że wiesz, co to znaczy: położyć się- dodał cieplejszym tonem.
-Już kończę- powiedziałam stając na palcach i wyciągając się ku najwyższej półce.
-Poczekaj- Dymitr podszedł do i odebrał ode mnie ubrania, po czym położył je na miejscu.
-Dzięki za pomoc- odparłam naturalnie.
-Chciałem powiedzieć to samo- dodał zamykając walizkę.
Odwróciłam się w kierunku łóżka. Jednoosobowego łóżka.
-Nie ma mowy!- wykrzyknęłam.
-O co chodzi?- odwrócił się do mnie.
-Nie będę spać sama.
-Jutro też tak powiesz Królowej?- spytał krzyżując ręce na piersi.
-Dymitr- podeszłam i położyłam mu dłoń na przedramieniu.
-Co Dymitr?! Powinnaś się wyspać. Masz jutro ciężki dzień- patrzył na mnie nieugięty.
Westchnęłam głośno i ruszyłam w kierunku łóżka. Sprowokowałam go trochę i pochyliłam się poprawiając poduszkę.
-Wiem, co kombinujesz- odparł.
Zrezygnowana dosłownie walnęłam się na łóżko i nakryłam kołdrą.
-Czemu jesteś taki opanowany?!- żaliłam się.
-Ponieważ za bardzo mi na tobie zależy- powiedział pochylając się nade mną.- Dobranoc- dodał całując mnie w czoło.
-A ty gdzie będziesz spał? Chyba nie pójdziesz do Christiana?- spytałam spod kołdry.
-Najpierw pójdę się umyć- słyszałam jak odchodzi do łazienki.
Usiadłam gwałtownie.
-Czy to znaczy, że potem pójdziesz do Christiana?!
-Oczywiście, że nie.
Kiedy zamknął drzwi ułożyłam się wygodnie na łóżku. Zamknęłam oczy ale nie mogłam spać. Na dole dalej grała muzyka, a ja nie byłam aż tak zmęczona. Wpatrywałam się w sufit myśląc o jutrzejszym dniu. Do Lehigh zapewne dzisiaj przyjechała większość studentów. Nie przejmowałam się tym, ponieważ byłam szczęśliwa, że zostałyśmy z Lissą dłużej. W akademiku około dwunastej zaczną przyjmować nowych lokatorów. Mam, więc dużo czasu na sen. Przyciągnęłam się. Coś Dymitr się nie spieszył, żeby tu do mnie wrócić.
Jak na zawołanie otworzyły się drzwi i wszedł do pokoju. Jedyne światło dochodziło z łazienki, ale szybko je zgasił. Słyszałam jak zamyka drzwi pokoju na klucz.
-I gdzie będziesz spał?- spytałam.
-Miałem nadzieję, że już śpisz- odparł szeptem.
-Położysz się obok?- poprosiłam tym samym tonem.
-Nie, wtedy nie zaśniesz. Usnę na fotelu.
-Proszę- przysunęłam się by zrobić mu miejsce.- Tylko na chwilę.
Usłyszałam jego kroki w kierunku łóżka i uśmiechnęłam się zadowolona.
-Chwilę- rzucił kładąc się obok.
Pokiwałam głową, choć wątpiłam, żeby to zauważył. Za to na pewno poczuł jak oparłam ręce na jego torsie.
-Tak lepiej,- przyznałam- mimo, że zrobiło się ciasno.
-Rose, masz za plecami ścianę, leżymy na boku, a ja spadam z łóżka i na większy komfort nie masz co liczyć.
-Przyjemna jest ta ciasnota. Jutro mi jej zabraknie- chwyciłam jego rękę i przerzuciłam ją sobie w talii.- Robię to żebyś nie spadł.
-Powiedzmy, że o tym właśnie pomyślałem.
-Zazdroszczę- szepnęłam.
-Czego?- powiedział to głośniej, najwyraźniej się zdziwił.
-Że potrafisz odpłynąć myślami. Ja opieram się o ciebie i czuję materiał twojej koszulki, nie jestem do tego przyzwyczajona. Zwykle w niej nie spałeś- usłyszałam jak zaśmiał się cicho i krótko.
-A co ja mam powiedzieć? Ty zawsze śpisz w dwóch częściach piżamy. Dodatkowo teraz czuje moją koszulkę. Gdzie w tym zmysłowość?!
Zadrżałam pod wpływem sposobu w jaki wymówił ostatnie słowo.
-Mogę ją zdjąć- szepnęłam zalotnie.
-Nie, nie możesz- odparł poważniej.
Ciekawa byłam jakby zareagował, dlatego płynnym ruchem zdjęłam koszulkę i rzuciłam ją na podłogę.
-Rose!- wykrzyknął zaskoczony.- Teraz muszę ją podnieść- westchnął.
-Nie możesz teraz wstać, bo będzie mi zimno i nie usnę. Powinieneś mnie przytulić- odwróciłam się od niego i wtuliłam plecami.
Objął mnie mocno ramionami.
-Teraz ja nie zasnę- mruknął mi do ucha.
Prawda była taka, że mi samej ciężko było ignorować to, co się działo. Leżałam z Dymitrem na niewielkim łóżku jedynie w majtkach. Czułam na brzuchu jego smukłe dłonie, a na szyi ciepły oddech.
-Chciałem ci podziękować- zaczął Dymitr.
-Za co?- zmarszczyłam brwi.
-Za ten list- wywróciłam oczami, co będzie, kiedy znajdzie inne.- Przypomina mi, a z resztą-przerwał zmieszany.
-Towarzyszu, kontynuuj- ponagliłam go.- Dymitr?- obróciłam się tak, by nie wypuścił mnie z objęć.  Zdziwiłam się, że widzę go wyraźnie. Musiałam przyzwyczaić oczy do ciemności. Miał spokojną twarz, oczy pełne dobroci. Nastrój, który roztaczał był zupełnym przeciwieństwem atmosfery panującej w kampusie.
-Dobranoc, Rose- uciął temat.
-Chciałeś coś powiedzieć. Czemu nie będziesz miły i nie skończysz?- spytałam, żeby go podpuścić.
-Ponieważ wolę być rozsądny.
-Dymitr, ale sobie wybrałeś moment na bycie rozsądnym! Nie masz wyczucia czasu. Zabiorę ci ten list jak mi się nie przyznasz- westchnął zrezygnowany.
-Przypomina mi, dlaczego się w tobie zakochałem.
Usiadłam na łóżku i wychyliłam się, niemal kładąc się na Dymitrze. Zapaliłam po omacku lampkę. Położyłam się i przykryłam zawstydzona przez jego spojrzenie.
-Powtórzysz?- spytałam niewinnie, w świetle wyglądał jeszcze przystojniej.
-Przypomina mi, dlaczego się w tobie zakochałem.
Zareagowałam odruchowo. Przycisnęłam wargi do jego ust rozchylając je lekko. Dymitr odwzajemnił pocałunek odgarniając mi z twarzy włosy. Poczułam na policzku muśnięcie palców. Odsunęłam się uśmiechnięta.
-Jak przyjemnie- wtuliłam się w niego.- Mam jednak zastrzeżenie. Nie pamiętasz o tym, czemu mnie kochasz? Musi ci o tym przypomnieć świstek papieru?!
-Ten świstek papieru jest czymś więcej. A co do mojej pamięci- mruknął mi do ucha.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
-Dymitr, robisz to specjalnie- narzekałam.
-Niby co?- zdziwił się.
-Bawisz się mną. Wiesz jak to na mnie wpływa!
-Co i jak na ciebie wpływa?
-Ty. Skupić się nie mogę!- musiałam się odsunąć, poczułam za plecami zimną ścianę.
-Tak rozmawiać nie będziemy- przysunął się obejmując mnie.- Teraz mogę dokończyć- ponownie szeptał mi do ucha.
-Dymitr!
-Rose, naprawdę cię teraz nie rozumiem- przybrał poważny ton jakim składa raporty.- Chcę powiedzieć, że nie zapominam dlaczego cię kocham. Źle to ująłem. Przypomina mi się jaką cię widziałem zanim cię pokochałem, a niedługo to trwało.
-I mówi to strażnik Bielikow?! Rany, czemu cię zmusiłam, żebyś powiedział to tym tonem?!- warknęłam.- Jestem idiotką!
-Wiele można o tobie powiedzieć, ale na pewno nie to- kontynuował mówiąc jak mentor.
-Przestań! Czuję się jakbym tu leżała z własnym mentorem- schowałam twarz w dłonie.
-Nie chcę cię martwić, ale tak właśnie jest- powiedział to już weselej.
Lekko rozszerzyłam palce i spojrzałam na niego. Uśmiechał się lekko. Odetchnęłam głęboko.
-Jaką mnie widziałeś?- ciekawość jednak zwyciężyła.
-Przecież wiesz- odparł opuszczając moje dłonie i patrząc mi w twarz.- Jakie ja mam wielkie szczęście- westchnął i pocałował mnie w czoło.- Jesteś taka piękna.
Speszyłam się trochę, bo wiedziałam, co musi widzieć: worki pod oczami, spierzchnięte usta i włosy w nieładzie.
-Nawet wiesz jak kłamać, żebym poczuła się lepiej- szepnęłam.
-Nic nie można zarzucić twojej urodzie- miałam wrażenie, że mówił z przejęciem.
Pociągnęłam się trochę do góry, by mieć twarz na tej samej wysokości, co jego.
-Kochany jesteś. Wydajesz się teraz taki- szukałam dobrego słowa.- Szczęśliwy, młody, swobodny.
-Ponieważ, wreszcie cię znalazłem. Osobę, przy której czasami mogę poczuć się swobodnie. I czy znowu mi zasugerowałaś, że jestem stary?!- widziałam błysk rozbawienia w jego oczach.
Objęłam go za szyję i niemalże przylepiłam się do jego ciała. Czułam się jak normalna studentka- pewnie łamiąca zasady akademika studentka.
-Chwila!- zawołałam nagle.- Łamiesz zasady Towarzyszu! Przetrzymujesz na noc osobę, która nie jest zameldowana w akademiku. Lissa pokazała mi dzisiaj regulamin- teraz do mnie dotarło.
To nie był regulamin Lehigh, tylko tutejszy!
-Nie przetrzymuje cię tutaj. Możesz wyjść- bronił się.- Choć pewnie bym żałował.
Nie wiedziałam, że tak się da, ale przytuliłam się do niego mocniej.
-I wiesz- mówił dalej.- Powinnaś już wcześniej spać bez moich koszulek.
Przejechał mi palcem wzdłuż kręgosłupa, przeszedł mnie dreszcz.
-Strażniku, opanuj się!- powiedziałam roześmiana.- Poza tym to nie fair, że ty jesteś w ubraniu.
-Nieprawda. Ty masz zaległości. Chociaż...- odsunął się ode mnie i zdjął z siebie koszulkę rzucając  ją (jak ja zrobiłam to wcześniej) na podłogę.
Następnie zgasił światło i ułożył się ponownie. Poczułam jego skórę. Przyjemne było to, jak staliśmy się delikatni. Byliśmy w pełni świadomi naszej bliskości. W tej sytuacji ciężej mi było usnąć.
-Przypomnisz mi jaką mnie widziałeś?- spytałam szeptem.
-Bezmyślną- trzepnęłam go w ramię.
Nie widziałam jego miny, ale słyszałam jego cichy śmiech.
-Żartowałem. Naczytałem się o tobie w raportach, spryciulo. Nie wiedziałem jak wyglądasz. Niewiele mnie to obchodziło. Wywnioskowałem jednak, że musisz mieć długie, ciemne loki, błyszczące oczy, niesamowitą figurę i
-Nieprawda- przerwałam mu.
-Prawda- upierał się.- Potem zastanowiłem się nad twoimi cechami i tu obraz się zepsuł.
Ponownie trzepnęłam go w ramię.
-Jednak nie jesteś taki kochany- odparłam tonem obrażonego dziecka.
-Wiem, że tak nie myślisz. Powracając, stwierdziłem, że jesteś bystra, szybka, sprytna, masz potencjał i jesteś szalona. Później okazało się, że jesteś niższa niż sobie wyobrażałem.
-Hej!
-No, przepraszam- dodał mimo chodem.- Zaimponowałaś mi swoją postawą, tym jak ważna była dla ciebie księżniczka Wasylisa.
-A wcześniej?- spytałam przejęta.
-Wcześniej?- nie rozumiał o co mi chodzi.
-Widziałeś mnie w oknie.
-Ach to. Widok zmęczonej nastolatki siedzącej na łóżku w środku nocy i jakiś kot na parapecie. O mało przez tego zwierzaka nie poniosłem klęski. Wyobrażasz sobie? Przez jakiegoś durnego kota mogłem was nie ściągnąć do Akademii, nigdy cię nie pokochać i nigdy cię nie szkolić.
-Nigdy go nie lubiłam.
Poczułam usta Dymitra na czole.
-Dobranoc- szepnął.
-Dobranoc, kochanie- ziewnęłam.
-Nie wiedziałem, że z ciebie taka romantyczka, kochanie- śmiał się ze mnie.
-Chciałam powiedzieć:Towarzyszu- odparłam urażona.- Musiałam się przejęzyczyć, albo się przesłyszałeś.
-Szkoda.
-Szkoda?!- wstrzymałam przyspieszony oddech.- To ci nie przeszkadza?
-Teraz? Absolutnie!
Teraz... Czego ja bym nie zrobiła, żeby to trwało jak najdłużej. Mogliśmy mieć więcej czasu. Z cztery godziny więcej. Jednak w moje życie znów ktoś się wtrącał. Jakiś wredny Doru wpychał się pomiędzy mnie, a Dymitra. Czułam jak nienawidzę go całym sercem.
-Roza?- usłyszałam nagle.- Jeżeli sytuacje z Avery będą się powtarzać, dalej będzie na ciebie wpływać, zmuszać do czegoś, jeżeli będziesz nas ranić to pamiętaj, mimo wszystko, że zawsze masz do kogo wracać. Jest twoja najlepsza przyjaciółka i jestem ja. To się nie zmieni.
Pomyślałam, że są ludzie, za których warto umrzeć. Na pewno Lissa i Dymitr. Kocham ich. Kiedy chodzi o miłość pojawia się dylemat: kto jest ważniejszy? Kogo kocham bardziej? Pytania, które do niczego nie doprowadzą, a jeszcze opóźnią działanie. Nie ma właściwej odpowiedzi. To jak nieznany mi wybór pomiędzy miłością do matki, czy ojca. Są sobie równi. Moja relacja z Dymitrem i Lissą mocno się różni, ale uczucie jest takie samo. Nigdy nie podejmę decyzji, kogo bym ochroniła w obliczu zagrożenia. Cieszę się, że nie mają o to żalu, że nigdy nie będę musiała stanąć w takiej sytuacji.
-Dymitr, nie wiesz, co nas czeka.
-Ale wiem, co powinno- przerwał mi.- Wiem jak powinna wyglądać twoja, moja i nasza wspólna przyszłość. Do niej będę dążył, a jeżeli odwrócisz się od nas nic się nie powiedzie. Nie ma mojej przyszłości bez ciebie. Żaden plan awaryjny nie bierze tego pod uwagę.
Odkąd go znam uważam,że zawsze wie, czego chce. W tej chwili uświadomiłam sobie, że ja nie mam planów, celów, w danej chwili wiem, czego nie chcę. Nic poza tym.
-Do czego dążysz?- spytałam.
Dymitr brał pod uwagę wspólne dobro, dlatego najprawdopodobniej zaraz się od niego dowiem o mojej wymarzonej przyszłości.
Oparłam głowę na jego ramieniu, wtulając policzek.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 27

Padało coraz bardziej, a ja biegiem wracałam do kampusu. Chwila! To zły pomysł! Nie mogę wrócić do pokoju. Nie mogę pozwolić Avery by zobaczyła, gdzie jesteśmy. A przede wszystkim, kto to tu będzie mieszkał. Wyjęłam z kieszeni komórkę. Przy sobie miałam jedynie ją i srebrny sztylet. Wybrałam numer Adriana. Dłuższą chwilę nie odbierał.
-Tak?- usłyszałam (jak się spodziewałam) zaspany głos.
-Musisz mi pomóc i nie chodzi o twoje pieniądze.
-Hathaway!- puściłam mimo uszy fakt, że poznał mnie po tym zdaniu.
-W mojej głowie siedzi Avery. Pewnie cię teraz słyszy. Co zrobić, żeby się jej pozbyć?- spytałam wprost.
-Gdzie jesteś i z kim?- miał poważny głos.
-Nie wiem, gdzie jestem- byłam zirytowana, że nie odpowiada na moje pytanie.
-Jesteś z kimś kogo znasz?
-Nie!- odparłam o wiele za głośno.
-To wracaj szybko! Ja już się pozbędę dziewczyny. Wracaj zanim ktoś cię złapie. Doru pewnie zna już twoje położenie.
Rozłączyłam się. Adrian wybije mi ją z głowy. Pewnie dlatego się w niej znalazła, że spał. Gdyby Iwaszkow normalnie funkcjonował nie pozwoliłby jej na to.
Byłam już trochę przemoczona. Krople szybko spadały na ziemię i rozpryskiwały się o chodnik. Miałam przed sobą ponad godzinę biegu. Nie miałam na co czekać. Jeżeli po drodze nie spotka mnie nic złego, wrócę, gdy już będzie ciemno. Liczyłam, że Doru nie zdążył jeszcze zastawić pułapki. Zmusiłam, swoje mięśnie do dużego i nagłego wysiłku. Zwinnie wymijałam ludzi na chodniku. Marzyłam by usłyszeć głośną muzykę dochodzącą z kampusu. Koszula przylgnęła do mnie jak druga skóra, mokre włosy uderzały rytmicznie o plecy. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie goni. Mimo, że w końcu zobaczyłam jasne światła z miasteczka studenckiego, nie zwolniłam. Do moich uszu dotarły upragnione odgłosy imprezy. Nie rozkręciła się jeszcze, więc muzyka nie była głośna. Przed akademikiem wpadłam w grupę rówieśników. Przystanęłam pod oknami i podniosłam głowę. W oknie na drugim piętrze zobaczyłam Dymitra. Weszłam przez główny hol i zaczęłam się wspinać po schodach, ludzie dookoła śmiali się i wygłupiali z plastikowymi kubkami w rękach.
-Roza!- Dymitr zbiegał w moim kierunku.
Przyspieszyłam i rzuciłam się mu na szyję. Zdążył rozłożyć ramiona.
-Nigdy więcej tego nie rób- mówił stanowczo odwzajemniając mój uścisk.- Znowu to zrobiłaś. -Przepraszam, tak bardzo przepraszam- wyznałam drżącym głosem.
-Musimy to omówić- przycisnął swoje ciepłe wargi do mojego zimnego czoła.- Chodźmy na górę.
Objął mnie ramieniem zarzucając mi na plecy pokrowiec. Dopiero wtedy zauważyłam, że trzęsłam się z zimna. Na piętrze skierowałam się do jego pokoju, ale odciągnął mnie od niego i zapukał do Christiana. Otworzyła nam Lissa.
-Rose!- wykrzyknęła.- Wchodź. Christian! - odwróciła się.- Możesz wyjść na chwilę? Chciałam zostać z Rose.
Moroj już po sekundzie był w progu.
-Jesteś- odparł z ulgą widząc mnie.- Dobrze, Liss- pocałował dziewczynę w skroń i wyszedł z Dymitrem.
Przyjaciółka wskazała mi gestem bym usiadła na fotelu. Pokój Christina niczym  nie różnił się od pokoju za ścianą.
-Rose,- zaczęła spokojniej.- czy ty pomyślałaś, co robisz? Nagle wpadł tu twój Dymitr i powiedział, że zniknęłaś. Szukał cię w całym budynku, ale nie mógł z niego wyjść zostawiając nas tutaj. Obdzwonił wszystkich znajomych strażników z okolicy, żeby cię szukali. Czy ty wiesz, co on czuł? Coś ty mu zrobiła?! Nigdy nie widziałam, żeby tak się martwił.
-Widziałaś- szepnęłam.
-Słucham?
-Widziałaś, kiedy wyjechałam z Christianem do Spokane.
-To było, co innego. Tym razem Dymitr czuł się winny. Miałam ochotę uspokoić go używając wpływu. Pytał czy wiem gdzie jesteś, kogo tu znasz, za ile wrócisz. Byliśmy bezradni!
-Liss,- przerwałam jej wstając.- Kocham was. Bardzo mi na was zależy i nie chciałam, żebyście się martwili- objęłam ją starając się odwrócić jej uwagę od głównego problemu.
-Bałam się- odetchnęłam z ulgą, kiedy nie spytała czemu wyszłam.- Gdzie byłaś?
-Przeszłam się główną ulicą- uspokajałam ją.
-Kiedy wróciłaś?- spytała.
-Z pięć minut temu?- skrzywiłam się.
-Nie rozmawiałaś z nim- kciukiem wskazała na drzwi.
-Dymitr od razu mnie tu przyprowadził.
-Błąd. My jutro rano jedziemy, on ma tylko noc na prawienie ci kazania. Leć do niego- odsunęła się ode mnie.
Kiwnęłam głową. Wyszłam z pokoju i zastukałam do drzwi obok. Christian minął mnie w progu i wrócił do siebie. Niepewnie zajrzałam do pokoju. Dymitr siedział w fotelu i przenikał mnie spojrzeniem.
-Co, Towarzyszu?- nie wytrzymałam napięcia.
-Usiądź proszę- wskazał głową na miejsce naprzeciwko siebie.
Poczekał aż to zrobię, po czym kontynuował.
-To było nieodpowiedzialne. Powinnaś powiadomić Lissę, jest twoją przyjaciółką.
-Nie- przerwałam mu.- Tobie powinnam powiedzieć. Złość niczego nie tłumaczy. Jesteś moim narzeczonym i należało ci powiedzieć.
-Czemu tego nie zrobiłaś skoro tak uważasz?- spytał dalej zachowując dystans.
Zrozumiałam, że rozmawiam ze strażnikiem Bielikowem. Wzięłam głęboki wdech. Lissie nie powiedziałam, ale przed nim się przyznam. On musi wiedzieć.
-Nie rób mi wyrzutów. Źle się z tym czuję. Jesteś starszy i mądrzejszy, a ja nie powinnam się wtrącać w twoją pracę. Podważyłam twoje metody. Nawrzeszczałam wiele głupot i wyszłam bez słowa. Przepraszam- spojrzałam mu w oczy.
-Rose,- potarł dłonią czoło.- Jestem straszy, ale nie mądrzejszy. Wtrącaj się we wszystko, co mnie dotyczy jeśli tylko chcesz. Nie dziwię ci się, że miałaś do mnie pretensje, ale mam żal. Za surowo mnie ukarałaś. Zachowuję się jak rozkapryszony nastolatek, bo bardzo cię kocham. Dałem ci powody do złości, pierwszy błąd popełniłem ja. Jednak to, co czułem, kiedy cię nie znalazłem... Przypomniało mi się jak uciekłaś z Christianem podczas ferii zimowych. Nie chcę byś tak robiła. Wiem, że muszę przestać ci dawać powody.
-Dymitr,- zamknęłam oczy- byłam zdenerwowana, ale nie zrobiłbym ci takiego świństwa świadomie. Avery... Ona zaczęła podsuwać mi myśli. Nakazywała odejść stąd jak najdalej. Wstyd mi,że dałam się tak łatwo podpuścić. Tym bardziej, że byłam na tyle zorientowana, ja...- westchnęłam głęboko- spodziewałam się, co musisz czuć, a nie zawróciłam.
Otworzyłam oczy, ale Dymitr nie siedział na fotelu przede mną. Stał przy oknie i wyglądał przez nie.
-Rose, kiedy wyszłaś pomyślałem, że poszłaś do pokoju obok, że zabroniłaś Królowej gdziekolwiek wychodzić. Liczyłem na to, że zaraz wrócisz, ale tak się nie stało. Bałem się od ciebie. Wątpiłem, że jesteś aż tak zła, że nie wrócisz. W życiu zrobiłem ci wiele gorszych rzeczy i wracałaś, ale dzisiaj mogło ci się coś stać, a sam nie mogłem ci pomóc. Ta bezradność była okropna.
Nie mogłam tak spokojnie siedzieć. Wstałam i podeszłam do niego. Położyłam dłoń na jego ramieniu.
-Nie chcę cię krzywdzić. Wiesz, że zależy mi na twoim bezpieczeństwie i szczęściu. Dzieje się to, o czym ci mówiłam. Ledwo opuściliśmy dwór, a oni już mi wchodzą do głowy. Jeżeli będziesz ze mną, będziesz cierpiał i to najbardziej z wszystkich dookoła.
-Roza,- spojrzał mi prosto w oczy- jeżeli?! Dałaś to pod wątpliwość? Ja nie odejdę. Najchętniej zamknąłbym cię w jakimś bezpiecznym miejscu i z niego nie wypuszczał.
-Mogą być to twoje ramiona?- nie czekając na odpowiedź objęłam go w pasie.
Poczułam jak bardzo jest zdenerwowany, dopiero kiedy go dotknęłam. Mięśnie miał napięte. Pewnie narzucił sobie maskę strażnika, ponieważ nie chciał mi pokazać jak bardzo się przejmuje. Wreszcie dotknął moich pleców. Mocno przycisnął mnie do siebie. Był taki ciepły.
-Rose, musisz się wysuszyć i przebrać, bo tylko brakuje, żebyś się pochorowała- szepnął.- Chodź zobaczyć jak wygląda łazienka- rzucił lekko.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam mu w twarz.
-Nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłam- odparłam zapatrzona.
-Grunt, że ja dobrze wiem- pocałował mnie w czoło.- Nie zagaduj mnie, tylko rusz się do tej łazienki, a ja znajdę ci jakiś T-shirt.
Kiwnęłam głową i weszłam do tego małego pomieszczenia. Miało może jedną trzecią powierzchni pokoju. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam żałośnie. Rozpuściłam szybko włosy i zrzuciłam z siebie mokre ubranie, które głośno upadło na podłogę. Z radością wzięłam ciepły prysznic. W łazience były ręczniki, więc wzięłam sobie jeden. Założyłam bieliznę, a następnie uchyliłam lekko drzwi i wystawiłam przez nie rękę.
-Dymitr, podasz mi jakieś suche ubranie?- cisza.- Dymitr?
Przecież musi tam być. Wychyliłam głowę i zobaczyłam jak siedzi wyprostowany na fotelu. Patrzył tępo przed siebie.
-W porządku?- spytałam z troską.
Mój głos trochę go oprzytomnił. Spojrzał na mnie, ale nawet się nie poruszył. Zapewne miał zabawny widok. Jedynie moja głowa z mokrymi włosami wystawała przez drzwi.
-Podasz mi jakieś ubranie?- w dalszym czasie, zero reakcji.
Owinęłam się ręcznikiem i weszłam do pokoju. Zobaczyłam, na wierzchu jego walizki jakąś koszulkę i chwyciłam ją szybko.
-Dymitr, co ci jest?- wyglądał jakby nie rozumiał po angielsku.
-"Przez te aksamitne, niesforne kosmyki włosów nie widzę pięknej twarzy mężczyzny, którego tak bardzo kocham. Dymitr, patrzę na ciebie i widzę swoje szczęście, które chwilowo śpi."
-Plan był taki, żebyś to czytał jak nie będzie mnie obok. W tym czasie miałam być w Lehigh. Nie wzięłam pod uwagę,- Dymitr podniósł się z charakterystyczną dla siebie gracją i podszedł do mnie- że zostanę tu dzisiaj.
Domyśliłam się, że kiedy szukał mi jakiejś piżamy, znalazł list, który schowałam wczoraj.
-Roza,- mówił cicho i musiałam się do niego przysunąć- gdybym przeczytał to jutro, natychmiast wziąłbym wolne. Musiałbym do ciebie pojechać. Jeszcze nie skończyłem czytać, a już to wiem.
-Nie skończyłeś?- owinęłam się ciaśniej ręcznikiem.
-Niestety.
-Nie czytaj dalej- poprosiłam.
-Dobrze- ruszyłam, więc do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi.
Przełożyłam koszulkę przez głowę, kiedy usłyszałam jak kończy zdanie.
-Ale tylko wtedy, gdy odbierzesz mi ten list siłą.
Wpadłam z łazienki i wskoczyłam mu na plecy.
-Siłą?!- zaśmiałam się przy tym.- Strażnik Bielikow będzie walczył o zwykłą kartkę papieru!
-To list od narzeczonej!- odparł oburzony.
Obrócił się szybko i chwycił mnie w locie jak piórko. Wyciągnęłam rękę w kierunku jego kieszeni na piersi, z której wystawała kartka. Kiedy to zauważył podrzucił mnie lekko.
-Towarzyszu!- wykrzyknęłam roześmiana.
-Chciałbym w spokoju poczytać, później się ze mną podrażnisz.
-Poczytasz jak mnie nie będzie- jęknęłam.- Tyle naszego, cennego czasu dzisiaj zmarnowałam.
Twarz mu stężała na wspomnienie dzisiejszego popołudnia. Chętnie przyjęłabym taką samą minę, ale wtedy nie wyszlibyśmy ze stanu melancholii. Zeskoczyłam mu z ramion.
-Muszę wysuszyć włosy, więc masz z jakieś dziesięć minut na czytanie.
Dymitr pocałował mnie w czoło i dopiero po tym mogłam wejść do łazienki spokojna. Rozczesałam włosy i szybko się ogarnęłam. Zadowolona spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam najgorzej w za dużej koszulce Dymitra. Wyszłam z łazienki i od razu stwierdziłam, że nic nie czytał. Za to pościelił łóżko i rozpakował niemal całą walizkę. Nie chciałam mu w tym przeszkadzać.
-Sprawdzę co u Lissy i dziwoląga- rzuciłam kierując się ku drzwiom.
-Sam pójdę sprawdzić. Połóż się, jutro musisz wcześnie wstać, a organizm jeszcze nie przyzwyczaił się do dziennego funkcjonowania- Dymitr już stał obok i trzymał klamkę.
-To mi zajmie dosłownie chwilę, będę spokojniejsza- oparłam mu rękę na ramieniu.
-Rose,- przebiegł po mnie wzrokiem- tak nie wyjdziesz poza próg pokoju.
Dobrze wiedziałam w co byłam ubrana: bieliznę i jego bluzkę. Czyli dość skąpo...
-Chodzi ci o to, że jestem boso?- spytałam niewinnie.
-Wiesz, o co chodzi, ja pójdę.
-To trzy kroki korytarzem! Nikt mnie nawet nie zauważy!- wywróciłam oczami.
Dymitr zaczął rozpinać swoją koszulę. Następnie powiesił ją na klamce.
-Idę sam. Proszę cię, połóż się.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
-Tak nigdzie nie wyjdziesz!- powiedziałam patrząc na jego nagą skórę.
-Chodzi ci o to, że nie mam prochowca?- podsunął mi.
Zdjęłam powieszoną koszulę i założyłam ją na niego.
-Masz straszne metody, Towarzyszu- powiedziałam zapinając mu guziki.
-Ale jakie skuteczne- odparł zadowolony.
Kiedy zapięłam ostatni guzik poklepałam go ręką po torsie.
-Wracaj szybko- kiwnął głową i wyszedł z pokoju.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję za wszystkie miłe słowa, Oniskk- Tobie również życzę powodzenia. Każdy, kto przez najbliższe trzy dni "zmuszony zostanie" do zdania egzaminu gimnazjalnego otrzymuje ode mnie kopniaka na szczęście. 
Liczę, że rozdział się podobał.

sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 26

Obrzydliwa strzyga stała w cieniu, więc światło słoneczne nie sprawiało jej problemów. Patrzyłam prosto na mnie. Widziała mnie mimo przyciemnionych szyb- dla niej nie było różnicy. Modliłam się w duchu by nie było ich tam więcej. Wyjęłam telefon i wybrałam numer Dymitra. Odebrał po drugim sygnale.
-Ile samochodów za nami jesteś?- wypaliłam od razu.
-Trzy- padła konkretna odpowiedź.
Schyliłam się udając, że grzebię w torbie i mówiłam ciszej. Obawiałam się, że strzyga jest w stanie wyczytać coś z ruchu ust.
-Nie jedźcie dalej. Zapewne widzisz dom po lewej na naszej wysokości?- czekałam, co powie.
-Widzę- odparł po chwili.
-A ja widzę, kto jest w środku. Zawracajcie i wjedźcie z drugiej strony. Na razie o was nie wiedzą. Obserwują tylko nas.
-Przyjąłem- oznajmił poważnie.
Rozłączyłam się. Grunt, żeby byli bezpieczni. My jesteśmy tu jedynie przejazdem, a o tej porze nic nam nie grozi. Za to Christian będzie tu mieszkał. Kto wie czy nie urządziliby jakiegoś polowania?
-Przyjąłem- usłyszałam ponownie, tym razem z ust Connera siedzącego przede mną.- Królowo,- dodał rozłączając się- lord Ozera przyjedzie później, ponieważ zmierza dłuższą drogą.
-Coś nie tak?- spytała przejęta, pomimo że z jej słuchem na pewno wiedziała po co dzwoniłam do Bielikowa.
-Podobno, byłoby nie tak, gdyby za nami jechali. Nic mu nie zagraża- Lissa odetchnęła głęboko.
Kiedy przejechaliśmy światła dotarliśmy na miejsce dość szybko. Bardzo chciałam rozprostować nogi, ale Lissa nie mogła wysiąść. Słońce mocno by ją zmęczyło. Miałam wrażenie, że już najchętniej by usnęła, ale za bardzo się martwiła. Nie potrzebna była mi więź by to ustalić. Uścisnęłam pokrzepiająco jej dłoń. Na chłopaków poczekaliśmy z dziesięć minut. Spodziewałam się, że Dymitr nie trzymał się ograniczeń prędkości.
-Dziękuję- Lissa nachyliła się do mnie.- Gdyby nie ty pojechaliby za nami.
-To moja praca- odszepnęłam jej.
Nie skomentowałam faktu, że nie powinna wiedzieć czemu zawrócili. W tych warunkach nie mogłam wykonać obowiązków w pełni poprawnie.
-Są- pisnęła niespodziewanie.
Odwróciłam się gwałtownie. Na miejscu parkingowym obok nas właśnie parkował Dymitr. Christian machał nam przez okno z uśmiechem dziecka, które właśnie dostało nowe klocki. Lissa natychmiast się rozpromieniła.
-Zaraz wracam- powiadomiłam bardziej strażników, niż potakującą mi przyjaciółkę.
Wysiadłam i natychmiast poczułam ciepły wiatr. Zrobiłam parę kroków i rozejrzałam się starannie. Następnie ruszyłam przed siebie i obeszłam dziedziniec szkoły. Budynek był dość nowy. W podobnych bywałam z Lissą, kiedy uciekłyśmy z Akademii. Usłyszałam za sobą głośne pogwizdywania.
-Hej!- wykrzyknął do mnie jakiś chłopak z ramieniem zarzuconym na plecy jakiejś dziewczyny.- Zgubiłaś się, Lala? Akademik w drugą stronę, chętnie cię odprowadzę!
Jego kumple wybuchnęli śmiechem. Patrzyłam na nich zażenowana.
-Uważaj, co mówisz, bo zaraz zgubisz zęby- nie żartowałam, ale on o tym nie wiedział.
-Przez ciebie? Nie zasługuję na taki zaszczyt.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem.
-Pierwszy raz dostałeś kosza- usłyszałam jeszcze za plecami.
Wróciłam do samochodu i otworzyłam drzwi.
-Czysto- odparłam nie wsiadając.- Akademik niedaleko- nie dodałam skąd to wiem.
Lissa wysiadła, zauważyłam jak przeszedł ją dreszcz. Musiała odczuć lekkie szczypanie na skórze przez promienie. Wskazałam jej dłonią kierunek naszej drogi. W tym momencie wysiadł Conner i podał mi moją torbę.
-Trzymaj się Rose- uściskałam go przyjaźnie.- W razie zagrożenia dzwoń do Hansa- dodał cicho.
-Dobra tato- wywróciłam oczami i ujęłam Lissę pod ramię.
Pomyślałam, że gdyby Staruszek to usłyszał zmieszałby Connera z błotem.
-Lissa!- usłyszałyśmy za plecami.
Christian szedł w naszym kierunku. Przyjaciółka wywinęła mi się i ruszyła na spotkanie morojowi. Uścisnęła go mocno, choć wiedziałam, że obydwoje się powstrzymują przed szczerym przywitaniem.
-Rose!- Christian uśmiechnął się do mnie serdecznie.- Dzięki- kiwnęłam uprzejmie głową.
Chwilowo zapatrzona byłam na jego strażnika, który zamykał samochód. Wziął wszystkie torby i ruszył w naszą stronę. Nie uśmiechałam się, nie rzuciłam się na jego szyję, ale na moment spojrzał mi w oczy i myślę, że wyczytał ulgę. Nic nam nie groziło. Ruszyliśmy w czwórkę w kierunku akademika. Przy wejściu przywitała nas niezbyt uprzejma kobieta. Miała siwe włosy zaplecione w warkocz. Rzucił mi się w oczy jej haczykowaty nos.
-Bielikow i Ozera?- spytała oschle.- Znacie pokoje- podała im klucze.- A panie do kogo?
-My tylko na chwilę- odparła Lissa.
Byłam oburzona. Użyła na niej wpływu! Christian uśmiechnął się pod nosem, Dymitr zachował kamienną twarz, ale na pewno również tego nie popierał.
Poszliśmy schodami na górę. Na pół piętrze zatrzymały nas dwie dziewczyny. Były ubrane niemal identyczne: granatowe bluzki, spodnie w kratkę i białe trampki. Z przykrością zauważyłam, że jedna z nich ma włosy związane jak ja. Tyle, że jej były czarne i proste. Druga miała krótką, rudą czuprynę. Wzrostem dorównywały mojej przyjaciółce.
-Cześć Christian!- wykrzyknęły serdecznie.
Lissa miała minę jakby ktoś ją spoliczkował, a ja cieszyłam się w duchu, że nie wykrzyknęły imienia mojego chłopaka.
-Miło was widzieć,- odpowiedział.- Mary, Kate to Lissa, moja dziewczyna- uścisnęły sobie ręce.
-Blokujesz przejście!- wykrzyknęłam do chłopaka.
-A to Rose- dodał mimochodem.
-Tak, tak, Mary, Kate- odwzajemniłam ich nieszczere uśmiechy.
-Dymitr, tak?- spytały patrząc za moje plecy szczerze przejęte.
Pomyślałam, że już ich nie lubię. Bielikow nic nie odpowiedział, ale chyba kiwnął głową, bo te dalej trajkotały.
-Zapamiętałyśmy- czy one wszystko mówią razem?!- Co studiujecie dziewczyny?- miałam wrażenie, że pytają z przymusu.
-Zaczynamy prawo- odpowiedziała Lissa- i jakiś dziwny kierunek z biologii- dodała patrząc na mnie.
-Tutaj?- zdziwiła się Chyba Mary.
-Nie na Lehigh- odpowiedział Christian.
-Ach, czyli wpadłaś, żeby zobaczyć jak mu się mieszka?- zapytały mojej przyjaciółki.
-Dokładnie!- odparła morojka.
-A ty...?- zawiesiły się.
-Rose- dokończył za nie Dymitr.- Przyjechała się ze mną pożegnać- żałowałam, że stoję do niego tyłem.
-To wy jesteście parą?!- ich oczy zamieniły się w centówki.
-Sam w to nie dowierzam- wtrącił się Christian.
Bóg mi świadkiem, że nie wiedziałam czy położyć jemu, czy dziewczynom.
-Chodźmy, Rose- Dymitr położył mi rękę na plecach i popchnął lekko do przodu.
-Dobry pomysł- podchwyciła Lissa.- Kochanie?- spojrzała na swojego chłopaka.
-To do zobaczenia dziewczyny- moroj prowadził nas dalej na górę.
Stanęliśmy przed drzwiami pokoju numer 104.
-Ale zołzy- odparłam z niesmakiem.
-Popieram- Lissa miała podobną minę.
-To co?- Christian popatrzył na nas z uśmiechem otwierając drzwi.
Dymitr wszedł bez żadnej zachęty, byłam pewna, że dokładnie sprawdza pokój. Po dłuższej chwili wyszedł i kiwnął głową. Moroj przepuścił, więc Lissę w drzwiach i wszedł za nią, po czym odwrócił się do nas w progu.
-To miłego popołudnia- zamknął nam drzwi przed nosem.
-Zawsze był miły- rzuciłam sarkastycznie.
-Słyszałem- dotarł do nas zagłuszony wyraz.
-Tędy- Dymitr wskazał mi otwarte drzwi obok.
Weszłam rozglądając się i stawiając dwa kroki w przód.
-Rose, nie robisz tego poważnie? To mój pokój- usłyszałam za plecami jak zamyka drzwi.
Tylko czekałam na ten dźwięk. Odwróciłam się i przywarłam do jego ciała. Przycisnęłam mocno usta i pocałowałam go jakbym nie robiła tego od lat. Wypuścił torby, które trzymał w rękach i objął mnie w pasie. Chciałam go przeprosić, chciałam mu podziękować, chciałam pokazać jak wiele dla mnie znaczy i jak bardzo jest mi wstyd, że mu tego nie okazałam.
-Roza,- usłyszałam łapiąc łapczywie oddech- nic się nie stało. Nie przejmuj się.
-Skąd wiesz, co myślę?- spytałam niewyraźnie.
-Inaczej całujesz- odparł cicho.
Postanowiłam to naprawić. Zrobiłam to z chęcią. Tym razem podczas pocałunku ruszyliśmy powoli w głąb pokoju. Dymitr usiadł na czymś i posadził mnie sobie na kolanach. Kiedy się od niego odsunęłam spojrzałam mu w oczy. Nie wiem ile tak siedzieliśmy, ale po dłuższej chwili w końcu się odezwałam.
-Przyjechaliście inną drogą?
-Tak jak mówiłaś- oparłam głowę na jego ramieniu.
-Żadna, wredna strzyga was nie widziała?- chciałam się upewnić.
-Tego nie wiem- serce mi przyspieszyło.- Przynajmniej ja nie widziałem.
Stwierdziłam, że w tym wypadku nic im nie grozi. Dymitr na pewno coś by zauważył.
Rozejrzałam się chcąc wiedzieć jak mu się będzie teraz mieszkało. Pokój był jasny i nie stwierdziłam tego tylko dlatego, że wpadało tu światło. Ściany miały beżowy kolor. Miał typowe meble: biurko, komoda, jakieś szafki i jednoosobowe łóżko,na którym siedzieliśmy. Zdziwiło mnie, że ma dwa fotele i mały stolik do kawy.
-Towarzyszu, chyba kierownik budynku sugeruje, że tam powinniśmy usiąść- powiedziałam wskazując na niestandardowe wyposażenie.
Dymitr ledwo zauważalnie uniósł kąciki ust.
-Kiedyś na pewno z tego skorzystamy. Rose, chcę cię przeprosić,- przeniosłam na niego wzrok.- nie przyjdziemy z Christianem w piątek. To byłoby ryzykowne, ale w sobotę z samego rana wsiądziemy w samochód.
Pokiwałam głową, to przykra wiadomość, jednak rozumiałam go. W tym wypadku ich bezpieczeństwo było najważniejsze.
-Okey- odparłam wtulając się w jego szyję.
-Okey? Liczyłem na inną reakcję, wzburzoną lub radosną, ale nie obojętną- przyznał.
-Nie jestem zła. To trochę smutne, ale rozumiem. Nie pojmuje, czemu mam się cieszyć.
-Nic nie wywnioskowałaś?- mruknął mi we włosy.
Zaczęłam gorączkowo myśleć.
-Powiem ci- szepnął mi do ucha.- Nie możemy wyjechać kiedy zaczyna się ściemniać- pomyślałam, że to żadna nowość.- Która godzina?
-Szesnasta, może trochę później.
-Zanim strażnicy Królowej przyjadą z karmicielami minie z godzina? Zanim Christian oprowadzi Królową po akademiku plus pół godziny. Zjedzą i jak zaczną się żegnać będzie szósta? Mamy jesień, wtedy się ściemnia. Myślę, że strażnik, który dzisiaj dowodzi nie zgodzi się na to- skończył swoją przydługą odpowiedź.
-Strażnik, który dzisiaj dowodzi?!- zapaliła mi się zielona lampka.- I co wtedy się stanie z Królową i jej strażniczką?- spytałam zalotnie.
Niestety przeszkodziło nam pukanie do drzwi. Zeszłam niechętnie z kolan Dymitra. Wstał i podszedł do drzwi.
-Mogę ci zająć chwilę?- w progu stał Christian.- To dobrze. Zobacz, co dostałem i ty też- wyciągnął do Dymitra jakieś kartki.
-I?- spytał strażnik, kiedy szybko przebiegł wzrokiem po stronie.
-Chcę iść. Lissa też- co oni wymyślili?!
Stanęłam obok Dymitra i zerknęłam mu przez ramię.
-Ozera, chyba kpisz!- wykrzyknęłam oburzona, popatrzyłam wyczekująco na Bielikowa.
Moroj zrobił to samo. Za to Dymitr z kamienną twarzą kiwnął głową Christianowi.
-Tylko w naszym kampusie- odparł poważnie.
-Pewnie, że tak, dzięki- Ozera wrócił do swojego pokoju.
-Co ty robisz?!- wykrzyknęłam, kiedy Dymitr zamknął już drzwi.- Ja na to Lissie nie pozwolę. Wieczorna impreza?! Litry alkoholu i spacery po ciemku. Strzygi się pewnie czają od wczoraj na tę okazję!
Krzyczała na niego, a on zdjął prochowiec, powiesił go i skrzyżował ręce na piersi. Ta postawa mnie jeszcze bardziej zdenerwowała.
-Co tak stoisz?!- zakończyłam wywód.
-Rose, jestem jego strażnikiem. Nie opiekunem prawnym. Nie mam mu niczego zabraniać, tylko zapewnić mu bezpieczeństwo gdziekolwiek się nie uda. Christian nie musi się mnie radzić- tłumaczył mi cierpliwie.
-Lissa zostanie. Nie zmienię zdania. Nie doprowadzę do sytuacji, której tak się obawiasz.
-Czyli?- uniósł brew.
-Kiedy jakieś strzygi zaatakują nie będziesz zmuszony wybierać: pomóc Rose czy ratować Christiana?- przedrzeźniałam go przy tym.- Zepsułeś tak miłą atmosferę!- wyszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju.
Odetchnęłam głęboko i rozejrzałam się po korytarzu. Co to było?! Nie byłam aż taka zła. Było mi jedynie przykro. Jeszcze chwilę temu cieszyłam się, że zostaniemy tu z Lissą na noc. Teraz marzył mi się wyjazd. Dymitr zawsze postępował odpowiedzialnie, a dzisiaj?! Ruszyłam ku schodom i zeszłam na dół. Czemu się na to zgodził?! Kampus jest ogromny. Jak on chce czuwać nad podopiecznymi na takiej powierzchni?! Byle kto go zagada i Ozera wyparuje! Wyszłam na dwór i przecięłam trawnik. Przyspieszyłam kroku poganiana złością. Pewnie za bardzo się zdenerwowałam, ale nie rozumiałam decyzji Bielikowa. Christian nie czułby się urażony, gdyby strażnik mu tego odradził. Gdyby powiedział:" Chcesz iść na wieczorną imprezę, na świeżym powietrzu z wielką grupą nieznajomych, tak?"
Wpadłam na kogoś.
-Proszę, proszę! Lala!- przede mną stał chłopak, którego widziałam jak tylko wyszłam dzisiaj z samochodu.
W tym momencie zatęskniłam za przezwiskiem Iwaszkowa: Mała Dampirzyca.
-Dalej szukasz pokoju? Mogę ci udostępnić swój- rzucił z obrzydliwym uśmiechem.
-Najpierw sam do niego traf- wyminęłam go.
Szłam przed siebie dość ruchliwą ulicą. Nie miałam żadnego konkretnego celu. Nigdzie nie skręcałam, żeby się nie zgubić. Ludzie mijali mnie pieszo i w samochodach. Kilka osób nawet jeździło rowerem. Strasznie byli niecierpliwi. Ktoś trąbił, ktoś krzyczał albo za głośno rozmawiał przez telefon. Zaglądałam do okien kawiarni i restauracji. Zawróciłam, gdy zaczęło padać. Ściemniło się.
Jutro wieczorem będę nieznośnie tęsknić za Dymitrem, a teraz sobie od tak od niego poszłam. Nie miało to sensu. W tym momencie zastanawia się pewnie, gdzie jestem. Na pewno w końcu nie pozwolił pójść morojom na imprezę. Tępa idiotka.
Zatrzymałam się gwałtownie. Tępa idiotka?! Skąd mi to przyszło do głowy?! Cholera, to nie moja myśl! Od dwóch godzin snułam się po ulicy z Avery podsuwającą mi idiotyzmy!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak późno. Następny  rozdział  możliwe, że pojawi się jutro, ponieważ nie wiem jak będzie wyglądała sytuacja od poniedziałku (przez egzaminy).  Chciałabym coś wstawiać, ale obawiam się, że przez przedmioty przyrodnicze i matematykę nie będę trzeźwo myśleć. A nie chciałabym pisać pod wpływem emocji. Nawet, gdy publikuję 26 rozdział, a piszę 30. Tak, więc tak... Ponarzekałam i już mi lepiej!  Pozdrawiam