Dzięki, że ostatnio tyle osób komentuje! A w odpowiedzi...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Myślałam,
że najgorszy był brak świadomości, co dzieje się z Dymitrem.
Myliłam się- gorsza była świadomość, że coś mu się stało.
Zgięłam się w pół.
-Rose! Co się dzieje?!- Abe dopadł do
mnie ze strachem w oczach.
-On musi żyć- szepnęłam.
-Słucham?- ojciec pochylił się nade mną.
-On musi żyć!- wykrzyknęłam.
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Przeszywający ból dotarł do serca. Zaczęłam płakać.
-Rose,- słyszałam, że Abe mocno się bał- jeszcze parę godzin temu żył. Jego stan był krytyczny, ale żył.
Żył...Podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Teraz też żyje?!- spytałam z nadzieją. Nie poznałam własnego, spanikowanego głosu.
-Nie mogę tego potwierdzić. Jego stan pogarszał się podczas mojej podróży do ciebie. Nie ma z nim kontaktu, jest nieprzytomny. Podczas ostatniej rozmowy telefonicznej powiedział mi jednak, że jak tylko dowiem się, gdzie przebywa mam cię tam zawieść. Dowiedziałem się jakiś czas temu.
Wstałam szybko i otworzyłam szafę. Liczył się tylko Dymitr. Założyłam swój strój strażniczki: biała koszula, czarne spodnie i marynarka. Ubrana wybiegłam z łazienki.
-Mogę jechać!- wykrzyknęłam.
Abe miał skrzyżowane ręce na piersi i przyglądał mi się sceptycznie.
-Idę na dół, a ty pożegnaj się z nimi- wskazał drzwi pomiędzy pokojem moim, a Lissy.
Wbiegłam do sąsiedniego pokoju.
-Jadę do...- zaczęłam krzyczeć od progu.
-Wiemy!- zawołali zgodnie.
Siedzieli na łóżku i przeglądali jakąś książkę. Lissa wstała i objęła mnie mocno.
-Zadzwoń jak czegoś będziesz potrzebować. Zostaną z nami strażnicy pana Mazura i Chrisa. Opiekuj się nim- mrugnęła i popchnęła mnie lekko do drzwi.
Podziękowałam i pobiegłam za ojcem. Po reakcji przyjaciółki domyśliłam się, że Abe nie powiadomił jej w jakim Dymitr jest stanie- inaczej byłaby przejęta jak ja.
Wypadłam z akademika nie zwracając uwagi na osobę siedzącą w recepcji. Moje czarne ubrania działały na południowe słońce jak magnes. Jednak to tylko zmotywowało mnie do przyspieszenia. Po chwili opadłam na tylne siedzenie obok Staruszka. Pojazd ruszył z piskiem opon.
-Gdzie jest Dymitr?- spytałam.
-W szpitalu, kawał drogi stąd. Nie wiem jeszcze jak tam trafił- odpowiadał spokojnie Abe.
-Na razie nieistotne, co mu jest?- oczy ponownie zaczęły mi się szklić.
-Krwotok wewnętrzny, wstrząs mózgu, poobijane żebra- wzdrygnęłam się na te słowa. Staruszek mówił przekrzywiając głowę.- Rozmawiałem z nim przedwczoraj. Jak ci wcześniej wspomniałem poprosił mnie, żebym cię do niego przywiózł gdziekolwiek to będzie. Nie prosił mnie wcześniej o nic- ojciec odpłynął myślami.
Najchętniej bym się teleportowała do celu naszej podróży. Niestety pozostało mi czekać. Czas dłużył się niezmiernie. Stwierdziłam, że skoro jestem skazana na Abe'a albo on na mnie- to trzeba wykorzystać sytuację.
-Jak to się stało?- zetknęłam za okno pytając o to.- Czemu miałeś z nim kontakt? Dlaczego udzielaliście sobie informacji?!
-Zadzwonił do mnie przyznając, że coś nie daje mu spokoju. Mówił, że Królowa szukała Doru albo choćby Avery, ale ich nie znaleźli i zrezygnowali. W moich ludzi nie wątpił. I słusznie. Szybko znaleźli dziewczynę. Bielikow powiedział mi jaki ma plan- tak na marginesie bardzo mi się spodobał, ale odmówił bym go sfinansował. Dzisiaj wiem, że nie wszystko poszło po jego myśli skoro skończył ledwo żywy w szpitalu.
-Ledwo...- powtórzyłam cicho kręcąc głową.
Męczyła mnie myśl, co takiego się wydarzyło. Dymitra nie skrzywdziłaby w ten sposób byle strzyga. Oczywiste było, że spotkało go coś poważnego. Odwróciłam się do okna i poczułam zimne łzy na policzkach.
Gdyby Dymitr został w Allentown nic takiego nie miałoby miejsca. Byłby bezpieczny- przynajmniej o wiele bardziej niż podczas tej szalonej wyprawy. Ta krzywda spotkała go tylko przeze mnie. Byłam za to odpowiedzialna- ta świadomość mocno mnie dobijała. Dotarło do mnie, że uczucie, którym darzymy się z Dymitrem jest toksyczne. Miłość nie powinna krzywdzić, a nasza właśnie to doskonale potrafi.
Dymitr to młody, przystojny, pełen pasji i życia mężczyzna. Znalazł sobie jednak nieodpowiednią partnerkę. Kocham go bardzo, ale na niego nie zasługuję. Trzeba go ratować jak najszybciej. Nie od Doru, Avery czy strzyg. Należy go wyleczyć ze mnie. Na początku nie zrozumie, sama czułabym nieznośny ból na jego miejscu. Popatrzy na to inaczej, gdy dożyje pięćdziesiątki z kobietą, która dam mu dzieci albo z jakąś strażniczką! Byleby był szczęśliwy i żył dłużej niż trzydzieści lat.
Nie potrafię sobie wyobrazić, że budzi się obok kogoś innego, że z kimś innym się całuje i dzieli proste, codzienne czynności. Ta wizja również rani, ale zdecydowanie mniej niż zastanawianie się czy w ogóle żyje.
-Rose?- odwróciłam się słysząc głos Abe'a. Drzwi po jego stronie były już otwarte, a on zbierał się do wstania.- Wyjdź jak będziesz gotowa.
Kiwnęłam głową i natychmiast wysiadłam. Przetarłam szybko łzy, które utworzyły już strużki na mojej twarzy. Nie przejmowałam się nimi zbytnio- i bez nich wyglądałam żałośnie.
Staruszek szedł obok mnie zdecydowanym krokiem. Za nami podążali dwaj strażnicy- mimo popołudnia. Zagrożenie wydawało się zerowe.
Weszliśmy do środka. Szpital nigdy nie kojarzy mi się dobrze: igły, sterylność jak w celi więziennej. Wiem, co mówię, sama przecież niesłusznie siedziałam.
Podeszliśmy do sporej recepcji. Jakaś uprzejma kobieta powiedziała nam jaki labirynt korytarzy musimy pokonać by znaleźć "pana Bielikowa". Zrezygnowana poszłam we wskazanym kierunku. Najchętniej bym pobiegła i upewniła się, że może być lepiej, że już tak jest.
Abe był dziwny... Jak na siebie. Nie dogadywał, nie używał złośliwości- szedł cicho. Jak na niego to nawet ubrał się przeciętnie! Miał granatowy kapelusz i garnitur, a do tego biała koszula, czarne buty i szalik.
-Państwo są kimś z rodziny?- już drugi raz słyszałam to pytanie.
-Czy wyglądałabym w ten sposób, gdybym go nie znała?!- odparłam z oburzeniem.- Jestem narzeczoną- dodałam by się nie czepiał.
-Doktor Wood- mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń.- Pan Bielikow ma się już lepiej. Krwotok został zatrzymany, a jak się okazało żadne żebro nie zostało złamane. Choć trzy są poobijane. Dalej jest nieprzytomny, nie wiemy ile to potrwa. Należy pamiętać, że to kwestia organizmu. Można go jednak pani odwiedzić. A pan to?- lekarz skierował wzrok ma Staruszka.
-Ojciec narzeczonej. Poczekam na nią. Nie muszę wchodzić.
Po tych słowach mężczyzna zaprowadził mnie pod drzwi pomieszczenia, w którym leżał Dymitr.
-Zostawię panią samą- byłam mu wdzięczna za te słowa.
-On musi żyć- szepnęłam.
-Słucham?- ojciec pochylił się nade mną.
-On musi żyć!- wykrzyknęłam.
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Przeszywający ból dotarł do serca. Zaczęłam płakać.
-Rose,- słyszałam, że Abe mocno się bał- jeszcze parę godzin temu żył. Jego stan był krytyczny, ale żył.
Żył...Podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
-Teraz też żyje?!- spytałam z nadzieją. Nie poznałam własnego, spanikowanego głosu.
-Nie mogę tego potwierdzić. Jego stan pogarszał się podczas mojej podróży do ciebie. Nie ma z nim kontaktu, jest nieprzytomny. Podczas ostatniej rozmowy telefonicznej powiedział mi jednak, że jak tylko dowiem się, gdzie przebywa mam cię tam zawieść. Dowiedziałem się jakiś czas temu.
Wstałam szybko i otworzyłam szafę. Liczył się tylko Dymitr. Założyłam swój strój strażniczki: biała koszula, czarne spodnie i marynarka. Ubrana wybiegłam z łazienki.
-Mogę jechać!- wykrzyknęłam.
Abe miał skrzyżowane ręce na piersi i przyglądał mi się sceptycznie.
-Idę na dół, a ty pożegnaj się z nimi- wskazał drzwi pomiędzy pokojem moim, a Lissy.
Wbiegłam do sąsiedniego pokoju.
-Jadę do...- zaczęłam krzyczeć od progu.
-Wiemy!- zawołali zgodnie.
Siedzieli na łóżku i przeglądali jakąś książkę. Lissa wstała i objęła mnie mocno.
-Zadzwoń jak czegoś będziesz potrzebować. Zostaną z nami strażnicy pana Mazura i Chrisa. Opiekuj się nim- mrugnęła i popchnęła mnie lekko do drzwi.
Podziękowałam i pobiegłam za ojcem. Po reakcji przyjaciółki domyśliłam się, że Abe nie powiadomił jej w jakim Dymitr jest stanie- inaczej byłaby przejęta jak ja.
Wypadłam z akademika nie zwracając uwagi na osobę siedzącą w recepcji. Moje czarne ubrania działały na południowe słońce jak magnes. Jednak to tylko zmotywowało mnie do przyspieszenia. Po chwili opadłam na tylne siedzenie obok Staruszka. Pojazd ruszył z piskiem opon.
-Gdzie jest Dymitr?- spytałam.
-W szpitalu, kawał drogi stąd. Nie wiem jeszcze jak tam trafił- odpowiadał spokojnie Abe.
-Na razie nieistotne, co mu jest?- oczy ponownie zaczęły mi się szklić.
-Krwotok wewnętrzny, wstrząs mózgu, poobijane żebra- wzdrygnęłam się na te słowa. Staruszek mówił przekrzywiając głowę.- Rozmawiałem z nim przedwczoraj. Jak ci wcześniej wspomniałem poprosił mnie, żebym cię do niego przywiózł gdziekolwiek to będzie. Nie prosił mnie wcześniej o nic- ojciec odpłynął myślami.
Najchętniej bym się teleportowała do celu naszej podróży. Niestety pozostało mi czekać. Czas dłużył się niezmiernie. Stwierdziłam, że skoro jestem skazana na Abe'a albo on na mnie- to trzeba wykorzystać sytuację.
-Jak to się stało?- zetknęłam za okno pytając o to.- Czemu miałeś z nim kontakt? Dlaczego udzielaliście sobie informacji?!
-Zadzwonił do mnie przyznając, że coś nie daje mu spokoju. Mówił, że Królowa szukała Doru albo choćby Avery, ale ich nie znaleźli i zrezygnowali. W moich ludzi nie wątpił. I słusznie. Szybko znaleźli dziewczynę. Bielikow powiedział mi jaki ma plan- tak na marginesie bardzo mi się spodobał, ale odmówił bym go sfinansował. Dzisiaj wiem, że nie wszystko poszło po jego myśli skoro skończył ledwo żywy w szpitalu.
-Ledwo...- powtórzyłam cicho kręcąc głową.
Męczyła mnie myśl, co takiego się wydarzyło. Dymitra nie skrzywdziłaby w ten sposób byle strzyga. Oczywiste było, że spotkało go coś poważnego. Odwróciłam się do okna i poczułam zimne łzy na policzkach.
Gdyby Dymitr został w Allentown nic takiego nie miałoby miejsca. Byłby bezpieczny- przynajmniej o wiele bardziej niż podczas tej szalonej wyprawy. Ta krzywda spotkała go tylko przeze mnie. Byłam za to odpowiedzialna- ta świadomość mocno mnie dobijała. Dotarło do mnie, że uczucie, którym darzymy się z Dymitrem jest toksyczne. Miłość nie powinna krzywdzić, a nasza właśnie to doskonale potrafi.
Dymitr to młody, przystojny, pełen pasji i życia mężczyzna. Znalazł sobie jednak nieodpowiednią partnerkę. Kocham go bardzo, ale na niego nie zasługuję. Trzeba go ratować jak najszybciej. Nie od Doru, Avery czy strzyg. Należy go wyleczyć ze mnie. Na początku nie zrozumie, sama czułabym nieznośny ból na jego miejscu. Popatrzy na to inaczej, gdy dożyje pięćdziesiątki z kobietą, która dam mu dzieci albo z jakąś strażniczką! Byleby był szczęśliwy i żył dłużej niż trzydzieści lat.
Nie potrafię sobie wyobrazić, że budzi się obok kogoś innego, że z kimś innym się całuje i dzieli proste, codzienne czynności. Ta wizja również rani, ale zdecydowanie mniej niż zastanawianie się czy w ogóle żyje.
-Rose?- odwróciłam się słysząc głos Abe'a. Drzwi po jego stronie były już otwarte, a on zbierał się do wstania.- Wyjdź jak będziesz gotowa.
Kiwnęłam głową i natychmiast wysiadłam. Przetarłam szybko łzy, które utworzyły już strużki na mojej twarzy. Nie przejmowałam się nimi zbytnio- i bez nich wyglądałam żałośnie.
Staruszek szedł obok mnie zdecydowanym krokiem. Za nami podążali dwaj strażnicy- mimo popołudnia. Zagrożenie wydawało się zerowe.
Weszliśmy do środka. Szpital nigdy nie kojarzy mi się dobrze: igły, sterylność jak w celi więziennej. Wiem, co mówię, sama przecież niesłusznie siedziałam.
Podeszliśmy do sporej recepcji. Jakaś uprzejma kobieta powiedziała nam jaki labirynt korytarzy musimy pokonać by znaleźć "pana Bielikowa". Zrezygnowana poszłam we wskazanym kierunku. Najchętniej bym pobiegła i upewniła się, że może być lepiej, że już tak jest.
Abe był dziwny... Jak na siebie. Nie dogadywał, nie używał złośliwości- szedł cicho. Jak na niego to nawet ubrał się przeciętnie! Miał granatowy kapelusz i garnitur, a do tego biała koszula, czarne buty i szalik.
-Państwo są kimś z rodziny?- już drugi raz słyszałam to pytanie.
-Czy wyglądałabym w ten sposób, gdybym go nie znała?!- odparłam z oburzeniem.- Jestem narzeczoną- dodałam by się nie czepiał.
-Doktor Wood- mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń.- Pan Bielikow ma się już lepiej. Krwotok został zatrzymany, a jak się okazało żadne żebro nie zostało złamane. Choć trzy są poobijane. Dalej jest nieprzytomny, nie wiemy ile to potrwa. Należy pamiętać, że to kwestia organizmu. Można go jednak pani odwiedzić. A pan to?- lekarz skierował wzrok ma Staruszka.
-Ojciec narzeczonej. Poczekam na nią. Nie muszę wchodzić.
Po tych słowach mężczyzna zaprowadził mnie pod drzwi pomieszczenia, w którym leżał Dymitr.
-Zostawię panią samą- byłam mu wdzięczna za te słowa.
Weszłam
i zamknęłam za sobą.
rozdział super,co zaś ros głupiego wymysliła z kim mu bendzie lepiej jak nie z nią?
OdpowiedzUsuńNieźle! Dobrze, że już jest w lepszym stanie. Rose!! Takie myśli są surowo zabronione. Dymitr będzie szczęśliwy tylko z tobą. Nikt mu inny tego nie zastąpi. Pomyśl o tych dobrych chwilach. To wiele znaczy. Dawaj szybko kolejny rozdział. Chcę wiedzieć co się dzieje z naszym strażnikiem Bielikowem. czekam na więcej i życzę weny. :-* <3
OdpowiedzUsuńDymitr ! Rose, coś ty znowu wymyśliła, ja się pytam ?! Jaka inna kobieta ? Dla niego liczysz się ty i tylko ty ! Super rozdział, czekam na następny ! :) Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuń~Zmey~
No i znowu niepokój z kolei o to co Rose wymyśliła, żeby "ratować" swojego ukochanego. Swoim odejściem chce go obronić? Co za głupota. Ciągle do nich nie dociera, że jeżeli chcą pokonać Doru to muszą to zrobić razem, wspólnie bo tylko w ten sposób mają przewagę. Do tego mają trójkę przyjaciół władających duchem, którzy z pewnością stanęli by u ich boku w dosłownym słowa tego znaczeniu. Byli by gotowi zmierzyć się z Robertem a to już ogromne wsparcie. Mam nadzieję, że Rose nie popełni głupoty i nie zostawi Dymitra i imię jego dobra bo to tylko go zniszczy. Gdyby Rose go opuściła to może oboje by i ruszyli dalej i związali się z kim innym ale czy naprawdę byli by szczęśliwi? Aż boję się zaglądać do następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuń