wtorek, 10 maja 2016

Rozdział 37

Obudziłam się z leniwym uśmiechem na twarzy. Śnił mi się Dymitr. Nie pamiętałam, co dokładnie, ale wciąż widziałam te ciemne, kochane oczy. Żałowałam, że wczoraj nie udało nam się porozmawiać. Dzisiaj na pewno nie dam mu spokoju.
-Rose, wstałaś?- usłyszałam Lissę.
Zrezygnowana otworzyłam oczy. Najprawdopodobniej poranki będą mi się zlewać. Każdy wydawał się podobny. Wstałam i stanęłam w drzwiach pomiędzy naszymi pokojami.
-Uznam to za odpowiedź twierdzącą- zaśmiała się Lissa.
-Słusznie- tylko tyle rzuciłam zanim udałam się do łazienki.
Spojrzałam w lustro i pokręciłam głową z rozbawieniem. Musiałam się wyspać. Moje włosy wyglądały jakby coś tam zdechło. Iwaszkow byłby zachwycony taką fryzurą w nieładzie, ale mnie nie podobała się wizja rozczesywania ich.
-Rose! Budzik ci dzwoni!
Ech... No tak, dziś wstałam dużo przed nim, ale i położyłam się wcześniej. Myjąc zęby poszłam go wyłączyć. Spojrzałam jeszcze na SMS-y. Brak jakichkolwiek od Dymitra. Pokręciłam głową zrezygnowana. 
***

Pierwszy raz nie było na "dzień dobry" żadnego przedszkolnego zadania. Za to siedzieliśmy w sali wykładowczej i słuchaliśmy Liama stojącego przy katedrze. Nie mogłam się jednak skupić na jego słowach. 
Po pierwsze zauważyłam, że był zdenerwowany. Rzucał żartami częściej niż przez ostatnie dni i wykonywał gwałtowne ruchy. Po drugie sama byłam zdenerwowana. Cały czas zastanawiałam się, co u Dymitra. Oczywiście uspokajałam się myślą, że skoro Christianowi nic nie grozi to jemu też. Tęskniłam jednak za nim i żadne spostrzeżenie nie mogło tego zmienić. Chciałam chociaż usłyszeć jego głos. Było mi już zupełnie obojętne czy użyje oficjalnego tonu strażnika.
-Rose- szepnęła Rachel siedząca obok.
Spojrzałam prosto w jej piwne oczy. W tym świetle wydawały się złote. Zamrugałam kilka razy by się otrzeźwić. Odezwała się ponownie, gdy miała już pewność, że jej słucham.
-Znasz Olivera?- pokręciłam głową.- Wiedziałam, że kłamie!- szepnęła przejęta.- Uważa, że cię zna- wskazała za siebie.
Wychyliłam się chcąc sprawdzić o kim mówi, gdy tylko go zobaczyłam wiedziałam, że nie kłamał. Chłopak był dampirem, stwierdziłam, że pewnie o mnie słyszał. Miał śniadą cerę, a przez ramię przerzucił warkocz z dredów. Jego oczy miały ciężki kolor do zdefiniowania- mimo dobrego wzroku z tej odległości nie potrafiłam ocenić czy mają niebieski, czy zielony kolor. Chłopak podniósł otwartą dłoń jakby w geście powitania. Z uśmiechem skinęłam mu głową i wróciłam do słuchania wykładu.
Westfield skupił się dzisiaj na utwierdzeniu nas w przekonaniu jak mało wiemy o DNA. Nie tylko my- jako studenci, ale jako szumnie przez niego nazwani "ludzie nauki". Pod koniec wykładu życzył nam byśmy sami coś odkryli najlepiej na projektach. Westchnęłam zrezygnowana słysząc ten komentarz.
Wszyscy zaczęli wstawać i ruszać ku wyjściu. Ja dopiero chowałam notatki. Miałam ich sporo i nie do końca rozumiałam, niektóre napisane przez siebie słowa. Zapewne spędzę trochę dzisiaj nad książkami szukając ich znaczenia.
-Rose, idziesz z nami?- spytała Rachel.
Popatrzyłam na nią zdziwiona. Stała już spakowana.
-Kiedy? Z kim? I dokąd?- odparłam nie przerywając czynności.
-Idziemy na obiad małą paczką do knajpki niedaleko stąd- mówiła zakłopotana.
-Konkretna jesteś- odparł chłopak za jej plecami.
-Oliver, prawda?- wyciągnęłam do niego rękę mocno ściskając jego dłoń.
-Ty musisz być...- zawahał się na chwilę.
-Rose- wtrąciłam szybko by nie zaczął mnie tytułować.
-Rose!- usłyszeliśmy z dołu.- Zostaniesz?
Okazało się, że wołał mnie Liam.
-Dobrze, profesorze!- odkrzyknęłam zrezygnowana.- Sami widzicie- dodałam ciszej do Rachel.- Dzisiaj nie dam rady, ale dzięki za zaproszenie.
Dziewczyna kiwnęła głową i nachyliła się nad moim uchem.
-Sama bym chciała tu z nim zostać- szepnęła.
-Gdybyś miała pogawędkę o metabolizmie zmieniłabyś zdanie- zaśmiałyśmy się.
Następnie Rachel odsunęła się ode mnie i pomachała mi z Oliverem kierując się do wyjścia. Ruszyłam w przeciwną stronę do Westfielda.
-Tak?- spytałam stając przed nim.
-Uzgodniłaś termin przyjazdu z tym chłopakiem?- odparł opierając się o biurko i krzyżując ręce na piersi.
-Wiem, że będzie w sobotę- miałam wrażenie, że Liam przybrał postać luzaka, którym nie był.
-O której?
Zirytował mnie jego ton.
-Gdyby wiedziała już by o tym wspomniała- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.
-Spokojnie- upomniał mnie.
-Spokojnie?!- oburzyłam się.- To nie ja wyżywam się na uczennicy.
-Wyżywam się na uczennicy? Po prostu pytam...
-Od rana jesteś zły- przerwałam mu.
-Miałem rano z kimś lekkie spięcie- przyznał niechętnie.
-Zaraz będziesz miał drugie- prychnął na te słowa.
-Potrafisz poprawić humor. Choć masz dość cięty język- mówił już lżej.- Mam nadzieję, że przekonamy tego chłopaka do pomocy. Długo jesteście razem?
Wywnioskowałam, że pyta po to by zrozumieć jak łatwo będzie go podejść. Liam był wyobrażeniem daleko od prawdy.
-Rok- nie do końca tak to wyglądało, powinnam powiedzieć, że znamy się rok, ale dla mnie nie było różnicy.
-Krótko- Liam wciągnął głośno powietrze.- Myślisz, że się zgodzi?
-Na początku może nie, ale później na pewno. Dogadasz się z nim. Albo inaczej: on dogada się z tobą- choć niewiele powie, przyznałam w myślach.
-Na razie nie rozumiem, ale już czekam aż go poznam. Możesz lecieć, Rose- wskazał dłonią drzwi.
-Dzięki profesorze- zaśmiałam się i wyszłam.
Na korytarzu były straszne pustki. Wydawało się cicho i tak klimatycznie. Ściany z kamienia stały się zimne i surowe.
Lissa skończyła już zajęcia, więc miałam nadzieję, że czeka tam, gdzie wczoraj. Na szczęście się nie pomyliłam.
-Wreszcie- odparła wstając z ławki.- Od tego siedzenia w świetle dnia już wszystko mnie boli.
Chwyciłam ją za ramię i pociągnęłam w kierunku internatu.
-Wobec tego chodźmy szybko. Pewnie jesteś też głodna- pokiwała głową śmiejąc się.
W pokoju czekał na nas karton, który miała przynieść Emily. Lissa skrzywiła się widząc go. Brakowało jej karmicieli.
-Przeszła ci ochota na jedzenie?- rzuciłam wchodząc do siebie.
-Żebyś wiedziała!- okrzyknęła.- Pójdę się umyć i zaraz wrócę!
-Teraz?! Jest popołudnie!- zdziwiłam się.
-Później położę się z książkami- jęknęła.
Usłyszałam jak zamyka za sobą drzwi łazienki. Musiałam przyznać, że jej pomysł nie był zły. Dodatkowo miałam teraz wolne. Usiadłam przy biurku i rozłożyłam wszystkie potrzebne rzeczy do nauki. Nie spieszyło mi się do niej, więc wyjęłam telefon. Wybrałam numer Dymitra. Niby nie była to pora naszych rozmów, ale liczyłam, że odbierze chcąc mnie uspokoić. Tak się jednak nie stało. Stwierdziłam, że za dzwonię na komórkę Ozery i poproszę, żeby mi podał swojego strażnika. Pewnie żaden nie będzie z tego zadowolony, ale mało mnie to obchodziło.
-Część, Rose- usłyszałam Christiana po paru sygnałach.
-Hej, wiesz gdzie jest Dymitr?- spytałam lekko.
-Bardzo zabawne- przybrał swój ton ignoranta.- Czego chcesz?
-Porozmawiać z nim. Podasz mi go, dosłownie na moment- poprosiłam.
-Rose, ty mówisz poważnie?- zdziwił się.
-Tak- odpowiedziałam powoli.
-Nie ma ze mną Dymitra. Wczoraj rano wziął wolne. Przyjechał za niego strażnik Conner. Myślałem, że wiesz, przeszło mi nawet przez myśl, że pojechał do ciebie.
Usłyszałam jak krew buzuje mi w żyłach.
-Co takiego?!- wykrzyknęłam.- Jak to wziął wolne?! On nigdy nie bierze wolnego!
-Długo mnie przepraszał, ale podobno było to coś bardzo ważnego- oczami wyobraźni zobaczyłam jak Christian wzrusza ramionami, czy on nie widział w tym nic dziwnego?!
-Na ile wyjechał?- spytałam z przejęciem.
-Na tydzień- po zmianie w tonie Ozery spodziewałam się, że zaczął nad czymś myśleć.
-Co ze sobą zabrał? Dużo rzeczy?- zastanawiałam się dokąd mógł pojechać.
-Chyba nic. Odjechał samochodem, ale nie widziałem, żeby się wcześniej pakował. Dosłownie zabrał to, co miał w kieszeniach, a i jakąś książkę!
-Książkę?!
-Western, nawtykał tam mnóstwo kopert jako zakładek.
Dymitr zabrał listy ode mnie i to, co miał w kieszeniach- czyli pewnie niewiele. Czemu wyjechał nic mi nie mówiąc?! Czemu nie wziął nawet telefonu?! On przecież nie nosi komórki, nosi tylko...
-Nie- szepnęła.
-Rose?! Co się dzieję?!- martwił się Christian.
-Oddzwonię- rozłączyłam się szybko i rzuciłam telefon na łóżko.- Nie, nie, nie!- wrzasnęłam.
Pobiegłam pod drzwi łazienki Lissy i zaczęłam w nie walić.
-Gdzie on jest?!- krzyczałam.- Lissa, ty dobrze wiesz!
Czułam łzy na policzkach. To dlatego Dymitr tutaj przyjechał- chciał się pożegnać. Wiedział, co będzie robić w najbliższym czasie. Doskonale wiedział, że szybko wyruszy na samobójczą misję. Najwyraźniej namierzyli Doru. Dlatego zabrał srebrny sztylet.

4 komentarze:

  1. Tego się nie spodziewałam... Zatkało mnie. Genialny rozdział ! Mam nadzieję, że jutro dodasz następny, bo jak się szybko nie dowiem dalszego przebiegu sprawy to normalnie zwariuje ! :O Super ! :D Czekam na next ! :* Pozdrawiam,
    ~Zmey~

    OdpowiedzUsuń
  2. Nir, nie, nie!!!! Dyyyymitr!!!! Wróć! No co ty wyczynisz?!?!? Wracaj! Dymitr nie pomożesz Rose w ten sposób! No wróć! Ej, bo ja zaraz se poryczę! 😭
    CZEKAM NA KOLEJNY ROZDZIAŁ!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dymitr oszalał?! Co on wyprawia?! Wiem, że kocha Roze, ale dając się zabić, nie zrobi jej przyjemności. Ma wracać do niej. Szaleniec! Oszalał z miłości. Dawaj szybko następny rozdział. Jak najszybciej. Proszszszę.💖💖💖💖💖💖

    OdpowiedzUsuń
  4. nie dobrze Dymitr na samobójczej misji bez Rozy - furia Rose osiągnie rozmiarów kosmosu. Oczywiście Dymitr uważa że tak będzie bezpiecznej dla jego ukochanej - zapomniał,że chociaż są dla siebie słabością to jeżeli chodzi o skopanie komuś tyłka to w ich dwójce jest zaklęta ogromna moc. Jeżeli Dymitr myśli, że sam pokona Roberta to jest w błędzie. Co on sobie do diabła wykombinował. Mam tylko, nadzieję, że przeżyje bo w powodzenie tej misji bez Rose nie wierzę. Pędzę czytać następny rozdział. Jestem wkurzona na Towarzysza. Należy mu się za to skopanie tyłka przez Rose.

    OdpowiedzUsuń