Hej! Po długiej przerwie myślę, że wreszcie coś się ustatkuje i wypracuję pewną normę.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pakowałam
się najszybciej jak mogłam. Byłam pewna, że Staruszek rozmawia
teraz z Sonią na tematy, które według niego powinny zostać dla
mnie tajemnicą. Sama uważałam inaczej. Niestety wszędzie pełno
było moich rzeczy- wszędzie, tylko nie w walizce. Ktoś spakował
mnie do tego przyjazdu- najprawdopodobniej Lissa- i wcześniej torba
zapinała się idealnie, ale po moich zakupach... Zrezygnowałam z
siłowania się z torbą i włożyłam część nowych ubrań do
siatek.
Następnie
szybko opuściłam pokój. Akurat by usłyszeć otwieranie drzwi
wejściowych. Stanęłam naprzeciwko Michaiła.
-Rose!
Nic podejrzanego się nie wydarzyło?- spytał w progu zdejmując
kurtkę.
-Poza
tym, że odwiedził was mój ojciec- mruknęłam niezadowolona.
-Co
to za rozmowy?- w przedpokoju pojawiła się Sonia.- Jesteś!
Morojka
podeszła do niego szybko i wtuliła się w ciepłe ciało strażnika.
Uśmiechnęłam się lekko i nie chcąc im przeszkadzać ruszyłam do
Abe' a. Siedział przy stole kuchennym wpatrując się z
zainteresowaniem w swoją biżuterię na dłoni, która jak zwykle
dopełniała jego strój. Tym razem ubrany był w ciemny, fioletowy
garnitur z pasującym kolorystycznie kapeluszem. Do tego miał
granatową koszulę i pełno charakterystycznej dla siebie złotej
biżuterii. Nawet Lissa nie nosi tyłu błyskotek na raz.
-Gotowa
do wyjazdu?- spytał od niechcenia.
-Zależy,
gdzie mnie zabierasz- odparłam pewnie.
Analizowałam
to wcześniej i myślałam o trzech miejscach: jego posiadłości,
szpitalu, w którym jest Dymitr albo moim akademiku.
-Wracasz
do Królowej, tam jesteś bardziej potrzebna- powiedział wstając i
uśmiechając się sztucznie.- Ja z resztą też- ze zdziwienia
uniosłam brwi, czekając na dalszą część.- Muszę zabrać
stamtąd Lorda Iwaszkowa i Lorda Ozerę- wysłyszałam jego
prześmiewczy ton, gdy starał się zachować etykietę.
-Będziesz
robił za taksówkę? Nie masz nic lepszego do roboty?- miałam
wielką ochotę zaśmiać się z tej jego ważnej misji.
Już
otwierał usta- zapewne by się odgryźć, ale do kuchni weszła
Sonia.
Odprowadzili
nas do samochodu, w którym siedziało trzech strażników Abe'a.
Michaił włożył moje torby do bagażnika.
-Nie
zamykaj- zawołał Staruszek i sięgnął po jakąś białą torbę
na prezent.
Z
uśmiechem podał ją Soni. Miałam wrażenie, że przyjęła prezent
równie zdziwiona jak ja. Otworzyła go przy nas i zaśmiała się
serdecznie.
-Dziękuję
bardzo- powiedziała jeszcze bardziej zaskoczona.
Zajrzałam
jej przez ramię i zobaczyłam cebulki kwiatowe. Morojka z pewnością
wiedziała już dokładnie, co to za rośliny. Pomyślałam jednak,
że Abe po prostu spłacił dług. W końcu zerwał wcześniej
większość kwiatów z pobliskiego ogródka, które z pewnością
były jakieś szczególne. Nigdzie indziej nie widziałam kwiatów w
listopadzie. Po minie Soni przekonałam się, że najprawdopodobniej
Staruszek spłacił dług i to wielokrotnie.
Po
szybkim pożegnaniu wsiedliśmy do samochodu. Panowała w nim
niezwykle nużąca atmosfera. Biorąc pod uwagę jak bardzo do tej
pory odsuwałam zmęczenie na bok mogłabym z dumą przyznać, że
usnęłam dopiero, gdy zjechaliśmy z podjazdu naszych
przyjaciół.
Obudził
mnie dźwięk otwieranych drzwi. Gwałtownie spojrzałam w kierunku,
z którego dochodził. Przed oczami miałam Abe'a czekającego aż
wysiądę z samochodu. Machnęłam ręką rozdrażniona jakbym miała
przed sobą natrętną muchę. Byłam na siebie trochę zła, że
przespałam całą podróż. Zmarnowałam czas, którego choć część
powinnam poświęcić na rozmowę ze Staruszkiem. Było sporo tematów
do omówienia, wyjaśnienia, ale w obecnym położeniu pomoże mi kto
inny.
-Leć
do swojego pokoju- powiedział odsuwając się od drzwi bym mogła
wysiąść.
-Nie
idziesz ze mną?- spytałam zaskoczona.
-Miałem
tu czekać na Christiana i Adriana- zdziwiło mnie, że nie używa
tytułów, ale po chwili uświadomiłam sobie, że stoimy na środku
studenckiego parkingu.- ale masz tyle rzeczy, że z chęcią ci
pomogę.
-Jak
kto?- wypowiedziałam te słowa bezwiednie. Nie mógł jednak wejść
jako mój ojciec, ponieważ każdy tutaj uważał, że jest nim
strażnik Conner.
Abe'owi
wyraźnie stężała mina. Nic nie odpowiedział, jedynie wzruszył
ramionami i wziął od swojego strażnika moje torby.
-Prowadź-
mruknął.
Myślałam,
że uda nam się ominąć wszystkie osoby. Przed oczami miałam już
drzwi akademika.
-Rose!
Cholera!
Jak na strażniczkę to poważne niedopatrzenie. Wiedziałam kto nas
goni zanim się odwróciłam.
-Profesor
Westfield!- zawołałam.
Byłam
pewna, że jego obecność nie wróży niczego dobrego. W końcu
ominęłam masę wykładów i spotkań projektowych.
Mężczyzna
stanął przed nami. Był ubrany w kurtkę skórzaną, spod której
wystawał kaptur szarej bluzy i czarne spodnie. Stwierdziłam, że to
odpowiedni strój na jesień w Pensylwanii. Temperatura wynosiła
około dziesięciu stopni.
-Przepraszam
pana, panie... Hathaway?- spytał patrząc na Abe'a.
-Mazur-
mruknął niezadowolony Staruszek.
-Proszę
wybaczyć, błędnie wziąłem pana za ojca Rose.
-Jestem...-
zaczął Abe.
-Moim
wujkiem. Jest moim wujkiem- dodałam pospiesznie.
Wiedziałam,
że Staruszek w tej chwili to zdenerwowany "wujek", ale nim
się zajmę później.
-Mogę
panu przeszkodzić i porwać na chwilę Rose?- trzeba było przyznać,
że Liam należał do bardzo kulturalnych osób.
Myślę,
że właśnie to urzekło Abe' a, ponieważ się zgodził. Wychodził
z założenia, że takimi osobami łatwo manipulować. Było mu
obojętne czy młody mężczyzna, na którego patrzył to moroj,
dampir, alchemik, a może człowiek. Z pewnością przyda się do
czegoś w jego brudnych interesach.
Z
tego powodu szybko chwyciłam Westfielda pod rękę i osiągnęłam
na bezpieczną odległość.
-Co
to było, Rose?!- wykrzyknął, gdy tylko go puściłam.
-Przepraszam,
profesorze - mruknęłam rozbawiona.
-Liam-
upomniał.- Jesteśmy poza salą wykładową. Pamiętasz takie
miejsce?
Wkurzył
mnie. Spodziewałam się, że tego dojdzie, ale trochę później. On
jednak postanowił być pamiętliwy na samym początku.
-Hej!
Oczywiście, że tak!- żachnęłam.
-A
o projekcie? Rozumiem, że wolałabyś o nim zapomnieć, ale nie
wolno ci. Co ty robiłaś podczas nieobecności? Podobno byłaś
chora, a tu takie rewelacje.
-Dosyć!
Co to ma być?! Ingerujesz w moje życie osobiste! To moje prywatne
sprawy!
-Rose!-
przerwał mi.- Odetchnij trochę. Moim celem nie jest pokłócenie
się z tobą. Liczę, że zauważyłaś jakie relacje nas łączą.
Nietypowe. Dlatego szedłem odwiedzić cię z troski. Jako
przyjaciel, nie nauczyciel. Zależy mi żebyś dalej się tu
kształciła, a przez tak długą nieobecność możesz nie zdać
projektu. Wiesz z czym to się wiąże. Nie Podejdziesz do sesji,
oblejesz rok.
Pomyślałam
o Lissie. Marzyła o tych studiach. Musiała przekonać masę morojów
i dampirów by móc się tu uczyć. Jestem pewna, że drugi raz nie
wyraziliby zgody na takie warunki. Królowa odcięta od dworu z jedną
strażniczką u boku podczas przerw w zajęciach.
-Nie
mogę oblać- powiedziałam pewnie jakby to miało wystarczyć.
-Więc
od jutra bierzemy się do pracy.
Wracałam
do pokoju z jedną myślą. Historia lubi zataczać koło.
Przypomniałam sobie słowa Dymitra: "zaczynamy od jutra".
Właśnie tak podsumował naszą rozmowę, podczas której znalazłam
się w podbramkowej sytuacji. Tu było podobnie. Wtedy chodził
jednak o naukę walki bym mogła być blisko Lissy. Teraz walczę o
to by zostać na studiach, dzięki temu nie oddalą mnie od
przyjaciółki. Z żalem pomyślałam, że wciąż dążę do tego
samego. Czy tak będzie już zawsze?!
Usłyszałam,
że ktoś za mną biegnie. Odwróciłam się gwałtownie i
natychmiast zostałam przytulona przez Lissę.
-Rose!
Tak się stęskniłam!- krzyczała prosto w moje ucho.
-Dlatego
znalazłaś sobie dla mnie zastępstwo?- spytałam
rozbawiona.
-Mówisz
o Christianie? Nie martw się już zabrał rzeczy z twojego pokoju,
ale w sobotę przyjedzie. Obiecał mi.
Miałam
wrażenie, że bił od niej blask. Jakbym widziała złotą aurę
wokół niej. Zastanawiałam się czy wyleczyła Adriana, ale wolałam
nie poruszać w tym momencie tego tematu. Natychmiast bym ją
zasmuciła. I czy wie, że Doru używa wpływu na Dymitrze? Z
pewnością... ale to również musiałam przemilczeć.
-Biegnijmy
się z nimi pożegnać - powiedziałam odsuwając się od
przyjaciółki.
-Już
pojechali.
-Jak
to?!- nie mogę w to uwierzyć. Nie rozmawiałam z Liamem specjalnie
długo.
-Chris,
Adrian i "ojciec Chrisa"- spodziewałam się, że mówiła
o Staruszku- wyjechali przed sekundą.
-Dlaczego?!
Iwaszkow mnie unika?!- to byłoby najrozsądniejsze
wytłumaczenie.
Lissa
przemilczała to, ale jej spojrzenie mówiło wszystko- miałam
rację. Ruszyłyśmy do pokoju. Już w progu akademika odczułam
różnicę temperatur. W środku było naprawdę ciepło. Przez
moment żałowałam, że nie mogę znaleźć się w akademii przy
jednym z wielu kominków buchających niewielkim ogniem. Albo w
starej wartowni...
-Masz
spory bałagan. Do jutra musisz to ogarnąć - zaśmiała się Lissa
otwierając drzwi pomiędzy naszymi pokojami.
-Przecież
to niewykonalne!- zawołałam.
W
całym pomieszczeniu walały się torby pełne nowych ubrań.
Staruszek musiał się spieszyć. -Coś mi się wydaje, że byłaś
na niemałych zakupach, dlatego z chęcią ci pomogę.
Lissa
z zapałem zabrała się do grzebania w moich rzeczach, ja z
mniejszym.
-A
co to?- spytała patrząc mi przez ramię.
Nie
znałam odpowiedzi na jej pytanie. Na kolanach trzymałam złotą
paczkę - tajemniczy prezent od Soni. Miałam otworzyć ją sama, ale
obecność Lissy w niczym nie zaszkodzi. Zabrałam się za
rozdzieranie papieru.
-Od
kogo to?!
Wyjęłam
bakłażanowy, satynowy szlafrok, który leżał na wierzchu. Sięgał
pewnie do połowy ud i wykończony został drobną koronką, tak samo
jak rękawy, które sprawiały wrażenie przykrótkich.
-To
od Dymitra?!- ponownie odezwała się Lissa.
-No
co ty! On nie śmiałby wręczyć mi się czegoś takiego!
Rany!
Dopiero
w tej chwili zauważyłam, co kryło się pod szlafrokiem. Była tam
biała bielizna z obszyciami i koronką w bakłażanowym kolorze.
Zapewne świetnie kontrastuje z kolorem mojej skóry.
-To
bardziej prezent dla strażnika Bielikowa, niż dla ciebie- przyznała
Lissa.- Nie gniewaj się - dodała widząc moją minę.- Taka prawda.
Chociaż... Dla niego to bardziej opakowanie prezentu,
który...
-Królowo!-
przerwałam jej szybko.- Mówi pani o swoich pracownikach! Tak nie
wypada! Strażnik Bielikow to odpowiedzialny, poważny dampir.
Obydwoje jesteśmy szanowani, a pani, Wasza Wysokość, nadszarpuje
naszą reputacje.
-Czy
to buty?- Lissa wskazała na pudełko.
Do
tej pory myślałam, że skrywa w sobie jedynie ścinki złotego
papieru, jednak faktycznie pod nim coś było. Lissa miała rację.
Szpilki w kolorze fioletowym jak szlafrok z białą podeszwą.
-Dymitr
będzie zachwycony!- pisnęła morojka biorąc w ręce drugi
but.
-Wątpię-
mruknęłam.- Nie założę tego.
Wszystko
spakowałam ponownie i włożyłam na dno szafy.
-Przecież
to grzech!- protestowała Lissa.
W
myślach zgodziłam się z nią z uśmiechem pełnym goryczy. Długo
nie będzie jednak okazji bym mogła założyć coś takiego. Od
Dymitra dzielą mnie kilometry. Nawet jak przyjedziesz do Allentown
wciąż będzie za daleko. Z Christianem odwiedzają nas rzadko.
Później, w święta wracamy na dwór, gdzie będziemy mieć osobne
pokoje. Z kolei pod koniec roku mamy zamiar wyjechać do Rosji. Gdy
wrócimy natychmiast zaczniemy nadrabiać wykłady... i tak do
wakacji.
-Jeżeli
interesuje cię moje życie seksualne, to nic się w nim nie zmieni
do czerwca, kiedy spokojnie wrócimy na dwór i zyskam więcej czasu
dla siebie.
-I
Dymitra- dodała Lissa.
-I
Dymitra- przytaknęłam.
-Banialuki-
dotarł do mnie pomruk niezadowolenia, gdy zabrałam się za
rozpakowywanie następnych toreb.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję również za ostatnie komentarze :*
poniedziałek, 29 sierpnia 2016
piątek, 12 sierpnia 2016
Rozdział 59
-Dość!
Zamrugałam parę razy. Stałam w kuchni w domu Soni. Ona z resztą stała obok. Złapałam się za głowę myśląc o tym, co się stało, co widziałam i co czułam. Zorientowałam się oczywiście, że jestem w jakiejś wizji. Teraz ciekawa byłam dwóch rzeczy: po pierwsze czy te wydarzenia faktycznie miały miejsce, a po drugie skoro była to wizja Soni, to jak to się stało, że jej przy tym nie było, a ja mimo wszystko tyle wiedziała.
-Masz pewnie sporo pytań?- zagadnęła morojka. W odpowiedzi energicznie pokiwałam głową.- Wobec tego zjedzmy najpierw śniadanie już odpowiednia pora. Wizja trochę trwała.
Niby wszystko mi smakowało, niby byłam głodna, ale pierwszy raz tak bardzo chciałam by posiłek dobiegł końca.
-Jak to się stało, że tyle widziałam?- wypaliłam.- To naprawdę była twoja wizja?
-Cóż...- Sonia przegryzła to, co akurat miała w buzi.- Faktycznie ja ją wytworzyłam, ale nie była moja.
-Przecież tam byłaś! Widziałam cię!
-Nie do końca - zastanowiła się przez chwilę.- Przecież w październiku byłam strzygą. Można powiedzieć, że weszłam w czyjeś ciało. Ty widziałaś mnie, ale wszyscy dookoła widzieli profesor Weel.
Nazwisko obiło mi się o uszy, ale kompletnie nie pamiętałam czego uczyła ta kobieta. Z resztą nie wydawało mi się to dziwne, uczyła morojów, ale nie uczyła ani Lissy, ani Christiana, więc nie musiałam znać jej dokładnie. Mogła równie dobrze być sprzątaczką. Na jej temat jedyne, co obiło mi się o uszy to, że najprawdopodobniej zastępowała pannę Karp, w niektórych obowiązkach.
-A ja kim byłam?- wystraszyłam się trochę. W końcu chodziłam za Dymitrem i Stanem.- Albertą?-aż dziwne, że nikt do mnie nie zagadał, wobec tego...- Może Kirową?- nie, strażnicy przecież o mnie rozmawiali i podeszłam przecież niezauważona do uczennic.
-Byłaś sobą. Wiem, że nie lubisz tego słowa, ale stałaś się swoim duchem, widmem.
-Widziałaś i słyszałaś to co ja?- spytałam przejęta.
-Niestety nie. Poza tym w takich wizjach nie znalazłam jeszcze nic ciekawego- mruknęła.
-Spotkałam Dymitra!
-No tak, wyczuwasz go intuicyjnie- w momencie, gdy się śmiała zastanawiałam się czy rzeczywiście nie jest to prawdą.- Szłaś za nim korytarzem czy robił coś ciekawego? Nigdy w tej wizji go jeszcze nie minęłam.
-Rozmawiał ze strażnikiem Alto o znalezieniu Lissy i mnie, ogólnie o całej misji. Soniu, czy te wydarzenia naprawdę miały miejsce?
Wstrzymałam powietrze mając nadzieję, że tak właśnie było, że Dymitr bronił mnie zanim się poznaliśmy, że Stan naprawdę go ceni.
-Tak- przyznała.- Dlatego wchodząc w ciało jakiejś osoby nie mogę robić nic na co mam ochotę!
-Takie wizje mają więcej minusów- Sonia patrzyła zaintrygowana wyczekując moich spostrzeżeń.- Po pierwsze: spotkałam Masona, a nie byłam na to przygotowana. Po drugie: skoro spotykamy tam osoby zmarłe albo "świat przeszłości" spodoba się nam za bardzo, możemy nie czuć potrzeby powrotu tutaj.
Morojka wydawała się zdziwiona takim tokiem rozumowania. Jakby w natłoku informacji ledwie pokiwała głową.
-Zgadzam się z tym, co powiedziałaś- przyznała w końcu.- Choć nigdy nie patrzyłam na to od tej strony, ponieważ nie znalazłam wspomnienia, które ucieszyłoby mnie przynajmniej w połowie tak bardzo jak to ciebie.
Do moich uszu dobiegł dzwonek Soni telefonu. Ta z wdziękiem wstała i wyszła z kuchni po komórkę.
-Kochanie, gdzie jesteś?- usłyszałam wyraźnie zza ściany.- Rozumiem... Tak. Jak on się czuje?... Dobrze, bardzo dobrze. A kiedy będziesz? Ja ciebie też.
-I co?- spytałam, gdy tylko weszła.
-Są w akademiku twojej uczelni- odpowiedziała zajmując swoje wcześniejsze miejsce.
-Michaił i Adrian, tak? Znalazł go?- Sonia pokiwała głową, ale to mi nie wystarczyło.- Co oni tam robią? Chcą żeby wylali mnie ze szkoły?!
-Adrian on dłuższego czasu jest nieprzytomny. Liczą, że Lissa go uzdrowi- niemal szeptała.
Wytrzeszczyłam oczy. To nie może być prawda.
-Nikt nie przejmie od niej mroku! Czemu ty mu nie pomożesz?!- wiedziałam, że najprawdopodobniej robię jej wyrzuty, ale miałam to gdzieś.
Lissa może mnie okłamuje, ale dalej jest moją najlepszą przyjaciółką. I królową! Musi być nią jak najdłużej! To oczywiste, że Adrianowi ktoś musi pomóc. Równie oczywistym wydawało mi się, że nie może zrobić tego Lissa, a jednak Michaił zawiózł go właśnie do niej. Nadzieja pozostała w Ozerze. Oby nie był kompletnym idiotą i dał radę wybić ten pomysł z głowy swojej dziewczyny.
-To może wymagać sporego wysiłku, a ja jestem w ciąży - powiedziała spokojnie morojka.
-I dlatego narazimy królową! Nie no, świetne rozwiązanie!- ze złości aż zgrzytałam zębami.
-Rose! Proszę cię, uspokój się choć trochę- mówiła spokojnie Sonia.
Byłam pewna, że nie użyła na mnie wpływu, a jednak jej słowa uspokajały. Oczywiście nie zmieniłam zdania. Mało tego! Byłam gotowa wracać do Leight jak tylko wróci Michaił.
-Ile mamy czasu?- spytałam zastanawiając się, co będziemy robić.
-Myślę, że cały dzień -odparła morojka.
-Wobec tego może poćwiczymy?- zaproponowałam to nie dlatego, że miałam ochotę tak bardzo jak na treningi w akademii, po prostu czuję, że to przydatne, a jest ryzyko, że inaczej powiałoby nudą.
Po chwili siedziałam na fotelu w pokoju, który kojarzył mi się jedynie ze zmęczeniem psychicznym.
-"Jeszcze raz"- stojąca przede mną Sonia oparła ręce na biodrach.- "Skup się na jakimś wspomnieniu, kiedy przepełniała cię nadzieja"- wywróciłam oczami.
Wciągu ostatnich dziesięciu minut słyszałam to zdanie trzeci raz i to nie wypowiedziane normalnie- dudniące mi w głowie.
-"Pytanie jest proste, Rose: kiedy miałaś nadzieję?"
Do tej pory odpychałam od siebie te wspomnienia. Teraz uderzyły mnie z wielką siłą.
Widziałam Dymitra za kierownicą. Słyszałam własne wskazówki dokąd ma jechać. Lissie groziło niebezpieczeństwo. Została porwana przez jedną z najbliższych osób. MIAŁAM NADZIEJĘ, że Wiktor Daszkow będzie smażył się w piekle, po tym jak choroba go zabije. A jeszcze tego samego dnia Lissa zmuszona była go uzdrowić.
Widziałam małą piwnicę, w której byłam zamknięta niecały rok temu z Christianem, Eddiem, Mią i Masonem. Uciekliśmy podczas ferii zimowych i zostaliśmy zaciągnięci w pułapkę strzyg i posłusznym im ludzi. MIAŁAM NADZIEJĘ, że wyjdziemy stamtąd cali i zdrowi. Nikt nie uszedł jednak bez obrażeń, pomijając, że nie wszyscy przeżyliśmy...
Widziałam ciemną, leśną drogę. Biegłam najszybciej jak mogłam do strażników. W głowie dudniło mi tylko jedno słowo - buria. Za dobrze pamiętam ten dzień. Strzygi napadły na akademię, a ja MIAŁAM NADZIEJĘ, że wszyscy moi przyjaciele będą bezpieczni, że nikt z moich bliskich nie ucierpi. Porwali Eddiego, a niedługo potem...
Widziałam wnętrze kaplicy. Czułam łzy na policzkach i myślałam tylko o Dymitrze. Ponownie uderzył we mnie ból o potężnej sile. "Mój mentor przeżył. Nikt nie pokonałby strażnika Bielikowa. Pewnie gdzieś leży w jaskini i czeka na naszą pomoc." MIAŁAM NADZIEJĘ, że jeszcze tego dnia zobaczę go zdrowego. Niestety tego samego dnia dowiedziałam się, że został strzygą.
Widziałam zimne oczy z czerwonymi obwódkami. Oczy, które kiedyś tak bardzo kochałam. Słyszałam szum wody. Otaczała mnie ciemność, a ja stałam na moście wbijając kołek w serce. To się zdarzyło raz w życiu, kiedy za jednym zamachem przebiłam dwa serca- jedno należało kiedyś do Dymitra Bielikowa, a drugie do dampiżycy, która go tak bardzo kochała. MIAŁAM NADZIEJĘ, że już nigdy nie będę czuć tak wielkiego bólu. Tak się jednak nie stało.
Widziałam oślepiający blask. Lissa trzymała głowę Bielikowa na kolanach. Widziałam łzy na jego twarzy. Miałam świadomość, że byłam świadkiem cudu. Po chwili strażnicy osiągnęli Dymitra siłą choć wcale nie stawiał oporu, a mi nie pozwolili go zobaczyć. MIAŁAM NADZIEJĘ, że natychmiast wszystko się ułoży. Zyskam miłość, wolność i szacunek, a niebawem to straciłam.
Widziałam wnętrze namiotu. Najmniej bolesne wspomnienie z tych do tej pory. Czułam, że już ranek, ale całą swoją uwagę skupiłam na Dymitrze, który był obok. Miałam nadzieję, że mnie pocałuje. Nie zrobił tego.
Dotarł do mnie sens tego wspomnienia. Okazało się równie przykre jak pozostałe. Czułam się wtedy poniżona. Bałam się, że już na zawsze stracę miłość. Niewiele się zmieniło. Dalej się tego boję.
-"Nadzieja jest bez sensu"- pomyślałam.
Spojrzałam na Sonię. Miała otwarte usta ze zdziwienia. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Rose,- zaczęła ostrożnie - widziałam te wspomnienia. Słyszałam przemyślenia. Są twoje, prawda? Ty byłaś w tym samochodzie obok Dymitra i Alberty? Ty siedziałaś w tej śmierdzące piwnicy? Biegłaś leśną ścieżką? Płakałaś w kaplicy? Walczyłaś ze strzygą? Patrzyłaś na przemianę Dymitra? To ty leżałaś w tym namiocie?- zanim zdążyłam zareagować sama sobie odpowiedziała.- Na pewno! Przecież sama weszłam do tego namiotu. Pamiętam to!
Usłyszałam dźwięk mojej komórki. Nie znajdowała się w tym pomieszczeniu, dlatego zanim wybiegłam i ją znalazłam przestała dzwonić. Po chwili jednak znowu wyświetlacz rozjaśniał. Zamrugałam parę razy. To Dymitr.
-Coś się stało?- spytałam oddychając nierówno, nie tylko przez bieg do telefonu.
Nie zdążyłam ochłonąć jeszcze po ostatnich wizjach.
-Rose, co to było?- spytał poważnie. Zupełnie nie rozumiałam o co mu chodzi.- Słyszałem twój głos i widziałem obrazy. Większość z nich znałem, ale patrzyłem na nie...twoimi oczami. Komentowałaś je, jakbym słyszał twoje myśli. Zwariowałem? To były wizje Doru?
-Nie- zawołałam szybko.- To tak jakby moja wizja, ale nie sądziłam, że ją widzisz.
-A więc to prawda?- wtrącił.- Uważasz, że nadzieja jest bez sensu?
Co miałam mu odpowiedzieć?! Tak? Wiedziałam do czego pije. Jeżeli tak uważam to również faktycznie boję się stracić miłość. Wobec tego znalazłam się w potrzasku. Nigdy nie chciałam dać mu do zrozumienia, że się tego obawiam. Dymitr powinien myśleć, że tego akurat jestem pewna.
-Nie myślę tak- skłamałam.- Pomyślałam o tym w przypływie bezsilności.
-Roza,- zaczął, a ja wyostrzyłam słuch już przez sam zwrot, którego użył.- Mówiłem to już setki razy, ale to powtórzę. Jesteś młoda, bardzo młoda, a doświadczyłaś w swoim życiu za dużo zła jak na jedno życie. Mimo to nadal wyróżniasz się niespotykaną siłą. Żałuję, że po każdym z wspomnianych przez ciebie wydarzeń nie mogłem ci tego powtórzyć.
-Ja też - mruknęłam. Usłyszałam jak pod dom podjeżdża samochód.- Dymitr muszę kończyć.
W myślach dodałam druga część zdania: coś tu nie gra.
Sięgnęłam po sztylet i bezszelestnie ruszyłam do najbliższego okna wychodzącego na podjazd. Moim oczom ukazał się samochód, którego nie spodziewałam się zobaczyć, a już jego prawowitego właściciela nawet w najśmielszych snach. Natychmiast wściekła ruszyłam do drzwi i otworzyłam je z impetem.
-Co ty wyrabiasz do cholery?!- krzyknęłam chowając sztylet.
-Więc nadeszła nowa moda na przywitanie z tatą?- mruknął Abe zrywając kwiatki, o które tak żarliwie dbała Sonia.- Nie sądziłem, że aż tak mnie unikasz.
-Chodzi mi o twoją bezczelność.
Tak jak się spodziewałam wyprostował się trzymając w dłoniach pokaźny bukiet zrobiony z kwiatów morojki. Ruszył w moją stronę ze sztucznym uśmiechem na pół twarzy.
-Gdzie panna Karp?- spytał stając obok.- Ach tutaj!- zawołał uradowany.- Jak miło panią widzieć!-najwyraźniej Sonia stała za mną, ponieważ Staruszek pewnie mnie wyminął.- Gratuluję! Podobno w ciąży kobiety są najpiękniejsze!- jak się obawiałam wręczył Soni zerwane przez siebie kwiaty.
Morojka wpatrywała się w nie ze zdumieniem, byłam pewna, że poznała swoje rośliny. W końcu codziennie podlewała je z uwielbieniem.
-Mam dla pani jeszcze jeden drobiazg, ale w samochodzie.
-Jak na razie nie podarowałeś nic, co nie należało do Soni- mruknęłam niezadowolona.
-Za dużo przeczeń w jednym zdaniu - odparł Abe niechętnie na mnie zerkając.- Leć się spakować. Wyjeżdżamy, Michaił powinien dojechać za pół godziny i uprzedzając pani pytanie- mówiąc to powrócił wzrokiem do Soni- chętnie się czegoś napiję. Najlepiej kawy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdziału nie było dosyć długo, ale wpłynął na to fakt, że mam czytelnicze zaległości. Takie wytłumaczenie chyba jesteście w stanie zrozumieć? :D
Zamrugałam parę razy. Stałam w kuchni w domu Soni. Ona z resztą stała obok. Złapałam się za głowę myśląc o tym, co się stało, co widziałam i co czułam. Zorientowałam się oczywiście, że jestem w jakiejś wizji. Teraz ciekawa byłam dwóch rzeczy: po pierwsze czy te wydarzenia faktycznie miały miejsce, a po drugie skoro była to wizja Soni, to jak to się stało, że jej przy tym nie było, a ja mimo wszystko tyle wiedziała.
-Masz pewnie sporo pytań?- zagadnęła morojka. W odpowiedzi energicznie pokiwałam głową.- Wobec tego zjedzmy najpierw śniadanie już odpowiednia pora. Wizja trochę trwała.
Niby wszystko mi smakowało, niby byłam głodna, ale pierwszy raz tak bardzo chciałam by posiłek dobiegł końca.
-Jak to się stało, że tyle widziałam?- wypaliłam.- To naprawdę była twoja wizja?
-Cóż...- Sonia przegryzła to, co akurat miała w buzi.- Faktycznie ja ją wytworzyłam, ale nie była moja.
-Przecież tam byłaś! Widziałam cię!
-Nie do końca - zastanowiła się przez chwilę.- Przecież w październiku byłam strzygą. Można powiedzieć, że weszłam w czyjeś ciało. Ty widziałaś mnie, ale wszyscy dookoła widzieli profesor Weel.
Nazwisko obiło mi się o uszy, ale kompletnie nie pamiętałam czego uczyła ta kobieta. Z resztą nie wydawało mi się to dziwne, uczyła morojów, ale nie uczyła ani Lissy, ani Christiana, więc nie musiałam znać jej dokładnie. Mogła równie dobrze być sprzątaczką. Na jej temat jedyne, co obiło mi się o uszy to, że najprawdopodobniej zastępowała pannę Karp, w niektórych obowiązkach.
-A ja kim byłam?- wystraszyłam się trochę. W końcu chodziłam za Dymitrem i Stanem.- Albertą?-aż dziwne, że nikt do mnie nie zagadał, wobec tego...- Może Kirową?- nie, strażnicy przecież o mnie rozmawiali i podeszłam przecież niezauważona do uczennic.
-Byłaś sobą. Wiem, że nie lubisz tego słowa, ale stałaś się swoim duchem, widmem.
-Widziałaś i słyszałaś to co ja?- spytałam przejęta.
-Niestety nie. Poza tym w takich wizjach nie znalazłam jeszcze nic ciekawego- mruknęła.
-Spotkałam Dymitra!
-No tak, wyczuwasz go intuicyjnie- w momencie, gdy się śmiała zastanawiałam się czy rzeczywiście nie jest to prawdą.- Szłaś za nim korytarzem czy robił coś ciekawego? Nigdy w tej wizji go jeszcze nie minęłam.
-Rozmawiał ze strażnikiem Alto o znalezieniu Lissy i mnie, ogólnie o całej misji. Soniu, czy te wydarzenia naprawdę miały miejsce?
Wstrzymałam powietrze mając nadzieję, że tak właśnie było, że Dymitr bronił mnie zanim się poznaliśmy, że Stan naprawdę go ceni.
-Tak- przyznała.- Dlatego wchodząc w ciało jakiejś osoby nie mogę robić nic na co mam ochotę!
-Takie wizje mają więcej minusów- Sonia patrzyła zaintrygowana wyczekując moich spostrzeżeń.- Po pierwsze: spotkałam Masona, a nie byłam na to przygotowana. Po drugie: skoro spotykamy tam osoby zmarłe albo "świat przeszłości" spodoba się nam za bardzo, możemy nie czuć potrzeby powrotu tutaj.
Morojka wydawała się zdziwiona takim tokiem rozumowania. Jakby w natłoku informacji ledwie pokiwała głową.
-Zgadzam się z tym, co powiedziałaś- przyznała w końcu.- Choć nigdy nie patrzyłam na to od tej strony, ponieważ nie znalazłam wspomnienia, które ucieszyłoby mnie przynajmniej w połowie tak bardzo jak to ciebie.
Do moich uszu dobiegł dzwonek Soni telefonu. Ta z wdziękiem wstała i wyszła z kuchni po komórkę.
-Kochanie, gdzie jesteś?- usłyszałam wyraźnie zza ściany.- Rozumiem... Tak. Jak on się czuje?... Dobrze, bardzo dobrze. A kiedy będziesz? Ja ciebie też.
-I co?- spytałam, gdy tylko weszła.
-Są w akademiku twojej uczelni- odpowiedziała zajmując swoje wcześniejsze miejsce.
-Michaił i Adrian, tak? Znalazł go?- Sonia pokiwała głową, ale to mi nie wystarczyło.- Co oni tam robią? Chcą żeby wylali mnie ze szkoły?!
-Adrian on dłuższego czasu jest nieprzytomny. Liczą, że Lissa go uzdrowi- niemal szeptała.
Wytrzeszczyłam oczy. To nie może być prawda.
-Nikt nie przejmie od niej mroku! Czemu ty mu nie pomożesz?!- wiedziałam, że najprawdopodobniej robię jej wyrzuty, ale miałam to gdzieś.
Lissa może mnie okłamuje, ale dalej jest moją najlepszą przyjaciółką. I królową! Musi być nią jak najdłużej! To oczywiste, że Adrianowi ktoś musi pomóc. Równie oczywistym wydawało mi się, że nie może zrobić tego Lissa, a jednak Michaił zawiózł go właśnie do niej. Nadzieja pozostała w Ozerze. Oby nie był kompletnym idiotą i dał radę wybić ten pomysł z głowy swojej dziewczyny.
-To może wymagać sporego wysiłku, a ja jestem w ciąży - powiedziała spokojnie morojka.
-I dlatego narazimy królową! Nie no, świetne rozwiązanie!- ze złości aż zgrzytałam zębami.
-Rose! Proszę cię, uspokój się choć trochę- mówiła spokojnie Sonia.
Byłam pewna, że nie użyła na mnie wpływu, a jednak jej słowa uspokajały. Oczywiście nie zmieniłam zdania. Mało tego! Byłam gotowa wracać do Leight jak tylko wróci Michaił.
-Ile mamy czasu?- spytałam zastanawiając się, co będziemy robić.
-Myślę, że cały dzień -odparła morojka.
-Wobec tego może poćwiczymy?- zaproponowałam to nie dlatego, że miałam ochotę tak bardzo jak na treningi w akademii, po prostu czuję, że to przydatne, a jest ryzyko, że inaczej powiałoby nudą.
Po chwili siedziałam na fotelu w pokoju, który kojarzył mi się jedynie ze zmęczeniem psychicznym.
-"Jeszcze raz"- stojąca przede mną Sonia oparła ręce na biodrach.- "Skup się na jakimś wspomnieniu, kiedy przepełniała cię nadzieja"- wywróciłam oczami.
Wciągu ostatnich dziesięciu minut słyszałam to zdanie trzeci raz i to nie wypowiedziane normalnie- dudniące mi w głowie.
-"Pytanie jest proste, Rose: kiedy miałaś nadzieję?"
Do tej pory odpychałam od siebie te wspomnienia. Teraz uderzyły mnie z wielką siłą.
Widziałam Dymitra za kierownicą. Słyszałam własne wskazówki dokąd ma jechać. Lissie groziło niebezpieczeństwo. Została porwana przez jedną z najbliższych osób. MIAŁAM NADZIEJĘ, że Wiktor Daszkow będzie smażył się w piekle, po tym jak choroba go zabije. A jeszcze tego samego dnia Lissa zmuszona była go uzdrowić.
Widziałam małą piwnicę, w której byłam zamknięta niecały rok temu z Christianem, Eddiem, Mią i Masonem. Uciekliśmy podczas ferii zimowych i zostaliśmy zaciągnięci w pułapkę strzyg i posłusznym im ludzi. MIAŁAM NADZIEJĘ, że wyjdziemy stamtąd cali i zdrowi. Nikt nie uszedł jednak bez obrażeń, pomijając, że nie wszyscy przeżyliśmy...
Widziałam ciemną, leśną drogę. Biegłam najszybciej jak mogłam do strażników. W głowie dudniło mi tylko jedno słowo - buria. Za dobrze pamiętam ten dzień. Strzygi napadły na akademię, a ja MIAŁAM NADZIEJĘ, że wszyscy moi przyjaciele będą bezpieczni, że nikt z moich bliskich nie ucierpi. Porwali Eddiego, a niedługo potem...
Widziałam wnętrze kaplicy. Czułam łzy na policzkach i myślałam tylko o Dymitrze. Ponownie uderzył we mnie ból o potężnej sile. "Mój mentor przeżył. Nikt nie pokonałby strażnika Bielikowa. Pewnie gdzieś leży w jaskini i czeka na naszą pomoc." MIAŁAM NADZIEJĘ, że jeszcze tego dnia zobaczę go zdrowego. Niestety tego samego dnia dowiedziałam się, że został strzygą.
Widziałam zimne oczy z czerwonymi obwódkami. Oczy, które kiedyś tak bardzo kochałam. Słyszałam szum wody. Otaczała mnie ciemność, a ja stałam na moście wbijając kołek w serce. To się zdarzyło raz w życiu, kiedy za jednym zamachem przebiłam dwa serca- jedno należało kiedyś do Dymitra Bielikowa, a drugie do dampiżycy, która go tak bardzo kochała. MIAŁAM NADZIEJĘ, że już nigdy nie będę czuć tak wielkiego bólu. Tak się jednak nie stało.
Widziałam oślepiający blask. Lissa trzymała głowę Bielikowa na kolanach. Widziałam łzy na jego twarzy. Miałam świadomość, że byłam świadkiem cudu. Po chwili strażnicy osiągnęli Dymitra siłą choć wcale nie stawiał oporu, a mi nie pozwolili go zobaczyć. MIAŁAM NADZIEJĘ, że natychmiast wszystko się ułoży. Zyskam miłość, wolność i szacunek, a niebawem to straciłam.
Widziałam wnętrze namiotu. Najmniej bolesne wspomnienie z tych do tej pory. Czułam, że już ranek, ale całą swoją uwagę skupiłam na Dymitrze, który był obok. Miałam nadzieję, że mnie pocałuje. Nie zrobił tego.
Dotarł do mnie sens tego wspomnienia. Okazało się równie przykre jak pozostałe. Czułam się wtedy poniżona. Bałam się, że już na zawsze stracę miłość. Niewiele się zmieniło. Dalej się tego boję.
-"Nadzieja jest bez sensu"- pomyślałam.
Spojrzałam na Sonię. Miała otwarte usta ze zdziwienia. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Rose,- zaczęła ostrożnie - widziałam te wspomnienia. Słyszałam przemyślenia. Są twoje, prawda? Ty byłaś w tym samochodzie obok Dymitra i Alberty? Ty siedziałaś w tej śmierdzące piwnicy? Biegłaś leśną ścieżką? Płakałaś w kaplicy? Walczyłaś ze strzygą? Patrzyłaś na przemianę Dymitra? To ty leżałaś w tym namiocie?- zanim zdążyłam zareagować sama sobie odpowiedziała.- Na pewno! Przecież sama weszłam do tego namiotu. Pamiętam to!
Usłyszałam dźwięk mojej komórki. Nie znajdowała się w tym pomieszczeniu, dlatego zanim wybiegłam i ją znalazłam przestała dzwonić. Po chwili jednak znowu wyświetlacz rozjaśniał. Zamrugałam parę razy. To Dymitr.
-Coś się stało?- spytałam oddychając nierówno, nie tylko przez bieg do telefonu.
Nie zdążyłam ochłonąć jeszcze po ostatnich wizjach.
-Rose, co to było?- spytał poważnie. Zupełnie nie rozumiałam o co mu chodzi.- Słyszałem twój głos i widziałem obrazy. Większość z nich znałem, ale patrzyłem na nie...twoimi oczami. Komentowałaś je, jakbym słyszał twoje myśli. Zwariowałem? To były wizje Doru?
-Nie- zawołałam szybko.- To tak jakby moja wizja, ale nie sądziłam, że ją widzisz.
-A więc to prawda?- wtrącił.- Uważasz, że nadzieja jest bez sensu?
Co miałam mu odpowiedzieć?! Tak? Wiedziałam do czego pije. Jeżeli tak uważam to również faktycznie boję się stracić miłość. Wobec tego znalazłam się w potrzasku. Nigdy nie chciałam dać mu do zrozumienia, że się tego obawiam. Dymitr powinien myśleć, że tego akurat jestem pewna.
-Nie myślę tak- skłamałam.- Pomyślałam o tym w przypływie bezsilności.
-Roza,- zaczął, a ja wyostrzyłam słuch już przez sam zwrot, którego użył.- Mówiłem to już setki razy, ale to powtórzę. Jesteś młoda, bardzo młoda, a doświadczyłaś w swoim życiu za dużo zła jak na jedno życie. Mimo to nadal wyróżniasz się niespotykaną siłą. Żałuję, że po każdym z wspomnianych przez ciebie wydarzeń nie mogłem ci tego powtórzyć.
-Ja też - mruknęłam. Usłyszałam jak pod dom podjeżdża samochód.- Dymitr muszę kończyć.
W myślach dodałam druga część zdania: coś tu nie gra.
Sięgnęłam po sztylet i bezszelestnie ruszyłam do najbliższego okna wychodzącego na podjazd. Moim oczom ukazał się samochód, którego nie spodziewałam się zobaczyć, a już jego prawowitego właściciela nawet w najśmielszych snach. Natychmiast wściekła ruszyłam do drzwi i otworzyłam je z impetem.
-Co ty wyrabiasz do cholery?!- krzyknęłam chowając sztylet.
-Więc nadeszła nowa moda na przywitanie z tatą?- mruknął Abe zrywając kwiatki, o które tak żarliwie dbała Sonia.- Nie sądziłem, że aż tak mnie unikasz.
-Chodzi mi o twoją bezczelność.
Tak jak się spodziewałam wyprostował się trzymając w dłoniach pokaźny bukiet zrobiony z kwiatów morojki. Ruszył w moją stronę ze sztucznym uśmiechem na pół twarzy.
-Gdzie panna Karp?- spytał stając obok.- Ach tutaj!- zawołał uradowany.- Jak miło panią widzieć!-najwyraźniej Sonia stała za mną, ponieważ Staruszek pewnie mnie wyminął.- Gratuluję! Podobno w ciąży kobiety są najpiękniejsze!- jak się obawiałam wręczył Soni zerwane przez siebie kwiaty.
Morojka wpatrywała się w nie ze zdumieniem, byłam pewna, że poznała swoje rośliny. W końcu codziennie podlewała je z uwielbieniem.
-Mam dla pani jeszcze jeden drobiazg, ale w samochodzie.
-Jak na razie nie podarowałeś nic, co nie należało do Soni- mruknęłam niezadowolona.
-Za dużo przeczeń w jednym zdaniu - odparł Abe niechętnie na mnie zerkając.- Leć się spakować. Wyjeżdżamy, Michaił powinien dojechać za pół godziny i uprzedzając pani pytanie- mówiąc to powrócił wzrokiem do Soni- chętnie się czegoś napiję. Najlepiej kawy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdziału nie było dosyć długo, ale wpłynął na to fakt, że mam czytelnicze zaległości. Takie wytłumaczenie chyba jesteście w stanie zrozumieć? :D
czwartek, 4 sierpnia 2016
Rozdział 58
Usiadłam
na parapecie i wyjrzałam przez okno. Zupełnie nie pamiętam
pejzażu,który rozciągał się za szybą. Widziałam za to parking
szpitala- widok z okna Dymitra. Ponure ulice, brudne samochody,
nieszczęśliwi przechodnie.
Wyciągnęłam dłoń po komórkę i jeszcze długo wpatrywałam się w wyświetlacz. Miałam pełno wątpliwości przed wybraniem numeru. Ledwo rozmawiałam z Dymitrem i miałam wrażenie, że wszystko wróciło już do normy. Teraz nie wiem jak będzie. Nawet nie chcę myśleć w jaki sposób przebiegają te ataki Doru. Co Dymitr myśli i czuje? Gdyby na mnie wpływał tak dobrze władający mocą ducha moroj, zachowywałabym się jak chora psychicznie.
Po plecach przeszedł mi dreszcz. Nikt nigdy nie zmieni moich uczuć do Dymitra- tak jeszcze wczoraj myślałam. Wyobraziłam sobie jego ciemne oczy, z których znika ciepło, ten piękny błysk i zastępuje je obojętność.
Wzdrygnęłam się słysząc dzwonek mojej komórki. Od niechcenia zerknęłam na wyświetlacz i wywróciłam oczami. Dzwoniła Lissa. Musiałam zapomnieć na ten jeden moment o Dymitrze i zachować się nie jak przyjaciółka, ale strażniczka Królowej.
Spodziewałam się, że po odebraniu usłyszę zatroskany głos, pocieszający, że Dymitrowi i Adrianowi nic złego nie będzie, choćby sama w to nie wierzyła. Było inaczej. Miałam wrażenie, że zaczęła poważnie, tonem, którego nigdy do mnie nie używała, takim oficjalnym. "Czy wszystko w porządku?"- to właśnie powiedziała obcym mi głosem.
Wzięłam głęboki i cichy oddech by go nie wysłyszała.
-A coś ma być nie tak?- spytałam pogodnie.
Zamknęłam oczy i bezgłośnie prosiłam by zawołała nagle, że nic nie jest po staremu, że Adrian jest w niebezpieczeństwie, że z Dymitrem dzieje się coś złego.
-Wszystko w porządku. Tylko tęsknię za tobą - przyznała ciepło.
Normalnie jej słowa by mnie pocieszyły. Jednak nie były szczere. Stanowiły wymówkę, najprawdopodobniej chce się szybko rozłączyć skoro jest już utwierdzona w przekonaniu, że o niczym nie wiem.
Tak się stało, po moim gorącym zapewnieniu, że również za nią tęsknię i niedługo wrócę skończyłyśmy rozmawiać.
Trzymałam w dłoni komórkę wpatrując się w czarny wyświetlacz. Powinnam do niego zadzwonić. Przed nim nie powinnam ukrywać, że doskonale orientuję się w sytuacji. Wybrałam numer.
-Dymitr?- spytałam, gdy ktoś odebrał. Po drugiej stronie była zupełna cisza.- To ty?
-Tak, Rose- padła cicha odpowiedź.-Wiesz?
To było typowe słowo, tylko dzięki jego brzmieniu zrozumiałam o czym mówi. Czasami miałam wrażenie, że on jeden tak potrafi.
-Czym zastępujesz myśli o mnie?- nie chciałam o to spytać, nawet nie miałam w głowie wcześniej myśli, choćby podobnej do tego pytania.
Teraz poczułam jak mocno mnie to interesuje. Sama myślałam o Dymitrze codziennie, gdyby Doru nakazywał mi czuć do niego nienawiść na pewno nie zrezygnowałabym z myślenia o nim, ale w momentach, gdy źle bym się czuła wyobrażałabym sobie coś innego.
-Niczym- przyznał.
-Nie myślisz o mnie?- liczyłam, ze nie słyszy zawodu w moim głosie.
-Myślę, nawet więcej niż zwykle- powiedział.- O ile tak się da- dodał po krótkim namyśle.
-Może lepiej by było, żebyśmy wtedy, w szpitalu, faktycznie się rozstali- jęknęłam zaciskając powieki.
-Rose, on tylko tego chce- pouczał mnie.- Czy jesteś ze mną szczęśliwa?
Pomyślałam jak długo marzyłam o tym, żebyśmy byli razem i o tym, że jest dużo lepiej niż sobie to wyobrażałam. Gdy rozmawiamy, gdy żartujemy, gdy się razem budzimy, gdy się całujemy, gdy się wspieramy.
-Najszczęśliwsza- przyznałam.
-Robert chce nam to odebrać, a ja staram ci się nie okazać żadnych skutków jego ataków na moje zdrowe zmysły. Proszę cie tylko- przy tych słowach wytężyłam słuch.- Zostaw mnie dopiero wtedy jeżeli cię skrzywdzę.
-Nie zrobiłbyś tego świadomie- szepnęłam.
-Właśnie, jeżeli cię skrzywdzę to znaczy, że on wygrał. Zmienił mnie. A ja nigdy nie chciałem i nie chciałbym, żebyś była z kimś innym niż z dampirem, którym jestem teraz. Chcę sam wpływać na moje myśli i rozwój, a jeżeli zrobię ci krzywdę to znaczy, że to nie ja.
-Wiem- zapewniłam go.- Martwię się, że cierpisz.
-Czy dałem ci to odczuć?- spytał poważnie.
-Nie.
-Więc przestań się tym przejmować - spodziewałam się, że powie coś w tym stylu.
To, że nie dawał mi tego odczuć, nie znaczyło, że nie cierpi. Zastanawiało mnie niemalże wszystko, czy denerwuje go mój głos, wygląd, sam dźwięk mojego imienia, fałszywe wizje mnie, czy prawdziwe wspomnienia. Nie zapytałam o nic z tych rzeczy.
-Kocham cię, Rose- przerwał ciszę.
-Nie mów tego- szepnęłam.
-Z jakiego powodu?
Przez moment się zawahałam, co miałam powiedzieć?! "Nie mów tego, ponieważ ja to wiem, a ciebie te słowa pewnie palą w gardle". Już wyobraziłam sobie jego reakcję.
-Muszę zacząć przyswajać, że to się może zmienić. To może nie być prawda.
-Rose!- zawołał.- Teraz, kiedy muszę walczyć o to uczucie czuję je coraz mocniej.
Przekonywał mnie tak jeszcze parę minut. Po tym czasie musiałam skończyć rozmowę, ponieważ należało sprawdzić, co u Soni. Skoro zostałam jedynym strażnikiem w tak codziennym położeniu powinnam się nią zajmować. Nigdy nie pilnowałam nikogo poza Lissą. Oczywiście to normalne, ponieważ strażnika z podopiecznym łączy niejedna umowa. Jednak na tą sytuację składało się wiele niespodziewanych czynników, co z resztą dla mojego życia jest typowe. Nietypowe wydarzenia równa się typowy dzień z życia strażniczki Hathaway.
Ruszyłam do salonu przeciągając się i ziewając. Niedługo powinno świtać, a tej nocy nie zmrużyłam oka. O dziwo nikogo nie było w salonie.
-Soniu?- zawołałam czując jak w cichym pomieszczeniu wzrasta napięcie.
Zero odzewu. Pobiegłam do swojego pokoju po kurtkę, obawiając się, że będę zmuszona wyjść do ogrodu.
-Jestem w kuchni!- usłyszałam nagle.
W jednym momencie cały stres zniknął. Stanęłam w progu i patrzyłam jak Sonia pije herbatę. Kubek, który trzymała w dłoniach zwracał uwagę. W tak ciemnej kuchni tylko białe grochy będące ozdobą naczynia, przykuwały mój wzrok.
-Jakieś wieści?- spytałam zrezygnowana, że nie stać mnie na żaden błyskotliwy tekst.
Czułam się wyczerpana nie tylko fizycznie, ale i- a może głównie - psychicznie. Jakby cały świat zaczął mi źle życzyć.
-Michaił będzie na miejscu za trzy godziny- mruknęła.
-Dobrze się czujesz?- mówiąc oparłam się o blat obok niej.
-Fizycznie tak... jak na ciążę- słyszałam zmęczenie w jej głosie.
-Może się położysz?- zasugerowałam.
-Po co? Przecież i tak nie usnę.
Musiałam przyznać jej rację, ale mojej uwadze nie umknął fakt, że gdybym powiedziała do niej te słowa, uznałaby je za bezczelne.
Przed moimi oczami pojawił się obraz szkolnego korytarza. Dawno nie wspominałam akademii. Tyłem do mnie szła grupa rówieśników, nikt dobrze mi znany, ale kojarzyłam ich twarze i znałam imiona. Była przerwa, ale nigdzie nie widziałam Lissy, najwyraźniej miała zajęcia w innych skrzydłach, co dość często się zdarzało. Nagle grupa przede mną się zatrzymała. Chciałam ich wyminąć, ale moją uwagę przykuła Sonia- co ona tutaj robi?! Wystarczyło, że tylko na nią pobieżnie spojrzałam by wiedzieć, że nie jest strzygą. Reszta morojów i dampirów również to wiedziała, ponieważ albo mijali ją bez słowa, albo (jak w przypadku grupy, za którą szłam) rozmawiali swobodnie.
Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam na poszukiwania przyjaciółki. Nie wiem, która dokładnie była godzina, ale niektórzy udawali się do swoich pokoi, więc ruszyłam do skrzydła, w którym mieszkała Lissa.
Niespodziewanie zza najbliższego zakrętu wyszedł Dymitr. Był ubrany w prochowiec, a włosy związał w charakterystyczny dla siebie sposób.
-Dzień dobry, strażniku Bielikow - odparłam ze śmiechem.
Jednak on minął mnie bez słowa.
-Dymitr!- zawołałam.
Nawet nie zareagował. Za to przyspieszył kroku. Postanowiłam, że Lissa zaczeka. Dogonię go.
-Strażniku Alto!- Dymitr podszedł do Stana, którego pewnie szukał.- Masz dla mnie raporty?
-Przeszkodzę na chwilę - powiedziałam stając za nimi.
Jakby mnie nie słyszeli.
-Tak, miałeś rację z ich położeniem - odpowiedział Stan podając Dymitrowi jakąś teczkę.- Wszystko masz tutaj.
-Ilu ludzi dostanę?- spytał Bielikow.
-Powinieneś się z tego dowiedzieć - padła odpowiedź.- Nie musi ich być wielu, nie będziecie mieć przeciwników- zaśmiał się.
O czym oni bredzą?! Na jaką misje bez przeciwników ruszają strażnicy?! I kto się na to niby zgodził?! Kirowa? Królowa?
Dymitr wyglądał jakby zastanawiał się czy powiedzieć, co myśli. W końcu się jednak przełamał.
-A jednak dalej są poza murami szkoły. Mimo, że już wcześniej były próby złapania ich- westchnęłam, kiedy załapałam, że rozmawiają o mnie i Lissie.- Ta nowicjusza musi być zdolna.
Zetknęłam na Bielikowa z zachwytem, czułam się jakbym dostała komplement.
-Hathaway?! Nie zapędzaj się Bielikow, ona jest co najwyższej sprytna!- po tych słowach zgromiłam Stana spojrzeniem. Nie chciałam tracić w oczach Dymitra.
-Każdy strażnik powinien się tym charakteryzować, nie uważasz? Oczywiście nie musi, ale dzięki temu dłużej pożyje.
-W wypadku Hathaway jest na odwrót. Im bardziej chce uciec, tym bardziej naraża księżniczkę i siebie- mruknął niezadowolony Stan.
-Dlatego potrzebuje więcej strażników niż zwykle. Nie liczą się ich zdolności, tylko ich liczba. Techniką i tak przewyższą nowicjuszkę. Chodzi o to, żeby je okrążyć. Nie mogą znaleźć wolnego przejścia, drogi ucieczki - tłumaczył Dymitr.
-Czy któraś z misji, którym przewodziłeś zakończyła się fiaskiem?- spytał Alto, coś mi mówiło, że zna odpowiedź.
-Jak dotąd nigdy i jeżeli będę miał większy zespół ta też się powiedzie- przyznał Bielikow.
-Powiedz o tym dyrektor Kirowej, a myślę, ze dostaniesz tylu strażników, ilu potrzebujesz.
Szli w kierunku swoich pokoi. Mijało ich wielu uczniów, którym kiwali głowami nie przerywając rozmowy. Zauważyłam, że większość moich rówieśników witało się ze Stanem, a do Dymitra czuli respekt. Uśmiechnęłam się pod nosem. Muszę przyznać, że wyglądał poważnie, groźnie i... inaczej niż większość strażników- w tym swoim prochowcu i długich włosach. Dalej był jednak przystojny i pewnie to intrygowało dziewczyny, które mijał. Przystanęłam przy jednej z takich grupek.
-Hathaway!- zawołała jedna z dziewczyn.
Zmarszczyłam brwi dziwiąc się, że ktoś mnie w końcu zauważył.
-To musi być jakaś plotka wyssana z palca!- zawołała jej koleżanka.
Odetchnęłam z ulgą. Nie widziały mnie- rozmawiały o mnie, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało.
-To potwierdzone informacje- przekonywała je trzecia.- Dam sobie głowę uciąć.
-Posłuchaj się tylko!- mówiła przejęta dziewczyna, która wcześniej wykrzyknęła moje nazwisko.- Bielikow ma jechać na poszukiwania Lissy i Hathaway? Nikt nie wie gdzie są, co robią i z kim, a on ma po nie jechać w tym tygodniu?! Nie wiadomo czy jeszcze żyją!
-Przecież nie kłamię!- upierała się.- Mogę się z wami założyć, że Bielikow najpóźniej w przyszłym tygodniu będzie prowadził skutą Hathaway prosto do gabinetu Kirowej.
-Skutą?- zaśmiała się inna.- Musiałaby być idiotką, za nim poszłabym bez stawiania oporu!
-A ja dałabym mu się skuć!- zawołała pierwsza.
-Elli, ciszej!- zawołały niemal chórem jej koleżanki.
Sama najchętniej przywaliłabym tej Elli i jej paczce. Chociaż śmiać mi się chciało na myśl, że i tak słowa z Dymitrem nie zamieniły.
-Witam piękne panie!- usłyszałam za plecami.Myślałam, że zemdleje. Poznałam ten głos. Będę go pamiętać do końca życia. Za mną stał Mason.
Wyciągnęłam dłoń po komórkę i jeszcze długo wpatrywałam się w wyświetlacz. Miałam pełno wątpliwości przed wybraniem numeru. Ledwo rozmawiałam z Dymitrem i miałam wrażenie, że wszystko wróciło już do normy. Teraz nie wiem jak będzie. Nawet nie chcę myśleć w jaki sposób przebiegają te ataki Doru. Co Dymitr myśli i czuje? Gdyby na mnie wpływał tak dobrze władający mocą ducha moroj, zachowywałabym się jak chora psychicznie.
Po plecach przeszedł mi dreszcz. Nikt nigdy nie zmieni moich uczuć do Dymitra- tak jeszcze wczoraj myślałam. Wyobraziłam sobie jego ciemne oczy, z których znika ciepło, ten piękny błysk i zastępuje je obojętność.
Wzdrygnęłam się słysząc dzwonek mojej komórki. Od niechcenia zerknęłam na wyświetlacz i wywróciłam oczami. Dzwoniła Lissa. Musiałam zapomnieć na ten jeden moment o Dymitrze i zachować się nie jak przyjaciółka, ale strażniczka Królowej.
Spodziewałam się, że po odebraniu usłyszę zatroskany głos, pocieszający, że Dymitrowi i Adrianowi nic złego nie będzie, choćby sama w to nie wierzyła. Było inaczej. Miałam wrażenie, że zaczęła poważnie, tonem, którego nigdy do mnie nie używała, takim oficjalnym. "Czy wszystko w porządku?"- to właśnie powiedziała obcym mi głosem.
Wzięłam głęboki i cichy oddech by go nie wysłyszała.
-A coś ma być nie tak?- spytałam pogodnie.
Zamknęłam oczy i bezgłośnie prosiłam by zawołała nagle, że nic nie jest po staremu, że Adrian jest w niebezpieczeństwie, że z Dymitrem dzieje się coś złego.
-Wszystko w porządku. Tylko tęsknię za tobą - przyznała ciepło.
Normalnie jej słowa by mnie pocieszyły. Jednak nie były szczere. Stanowiły wymówkę, najprawdopodobniej chce się szybko rozłączyć skoro jest już utwierdzona w przekonaniu, że o niczym nie wiem.
Tak się stało, po moim gorącym zapewnieniu, że również za nią tęsknię i niedługo wrócę skończyłyśmy rozmawiać.
Trzymałam w dłoni komórkę wpatrując się w czarny wyświetlacz. Powinnam do niego zadzwonić. Przed nim nie powinnam ukrywać, że doskonale orientuję się w sytuacji. Wybrałam numer.
-Dymitr?- spytałam, gdy ktoś odebrał. Po drugiej stronie była zupełna cisza.- To ty?
-Tak, Rose- padła cicha odpowiedź.-Wiesz?
To było typowe słowo, tylko dzięki jego brzmieniu zrozumiałam o czym mówi. Czasami miałam wrażenie, że on jeden tak potrafi.
-Czym zastępujesz myśli o mnie?- nie chciałam o to spytać, nawet nie miałam w głowie wcześniej myśli, choćby podobnej do tego pytania.
Teraz poczułam jak mocno mnie to interesuje. Sama myślałam o Dymitrze codziennie, gdyby Doru nakazywał mi czuć do niego nienawiść na pewno nie zrezygnowałabym z myślenia o nim, ale w momentach, gdy źle bym się czuła wyobrażałabym sobie coś innego.
-Niczym- przyznał.
-Nie myślisz o mnie?- liczyłam, ze nie słyszy zawodu w moim głosie.
-Myślę, nawet więcej niż zwykle- powiedział.- O ile tak się da- dodał po krótkim namyśle.
-Może lepiej by było, żebyśmy wtedy, w szpitalu, faktycznie się rozstali- jęknęłam zaciskając powieki.
-Rose, on tylko tego chce- pouczał mnie.- Czy jesteś ze mną szczęśliwa?
Pomyślałam jak długo marzyłam o tym, żebyśmy byli razem i o tym, że jest dużo lepiej niż sobie to wyobrażałam. Gdy rozmawiamy, gdy żartujemy, gdy się razem budzimy, gdy się całujemy, gdy się wspieramy.
-Najszczęśliwsza- przyznałam.
-Robert chce nam to odebrać, a ja staram ci się nie okazać żadnych skutków jego ataków na moje zdrowe zmysły. Proszę cie tylko- przy tych słowach wytężyłam słuch.- Zostaw mnie dopiero wtedy jeżeli cię skrzywdzę.
-Nie zrobiłbyś tego świadomie- szepnęłam.
-Właśnie, jeżeli cię skrzywdzę to znaczy, że on wygrał. Zmienił mnie. A ja nigdy nie chciałem i nie chciałbym, żebyś była z kimś innym niż z dampirem, którym jestem teraz. Chcę sam wpływać na moje myśli i rozwój, a jeżeli zrobię ci krzywdę to znaczy, że to nie ja.
-Wiem- zapewniłam go.- Martwię się, że cierpisz.
-Czy dałem ci to odczuć?- spytał poważnie.
-Nie.
-Więc przestań się tym przejmować - spodziewałam się, że powie coś w tym stylu.
To, że nie dawał mi tego odczuć, nie znaczyło, że nie cierpi. Zastanawiało mnie niemalże wszystko, czy denerwuje go mój głos, wygląd, sam dźwięk mojego imienia, fałszywe wizje mnie, czy prawdziwe wspomnienia. Nie zapytałam o nic z tych rzeczy.
-Kocham cię, Rose- przerwał ciszę.
-Nie mów tego- szepnęłam.
-Z jakiego powodu?
Przez moment się zawahałam, co miałam powiedzieć?! "Nie mów tego, ponieważ ja to wiem, a ciebie te słowa pewnie palą w gardle". Już wyobraziłam sobie jego reakcję.
-Muszę zacząć przyswajać, że to się może zmienić. To może nie być prawda.
-Rose!- zawołał.- Teraz, kiedy muszę walczyć o to uczucie czuję je coraz mocniej.
Przekonywał mnie tak jeszcze parę minut. Po tym czasie musiałam skończyć rozmowę, ponieważ należało sprawdzić, co u Soni. Skoro zostałam jedynym strażnikiem w tak codziennym położeniu powinnam się nią zajmować. Nigdy nie pilnowałam nikogo poza Lissą. Oczywiście to normalne, ponieważ strażnika z podopiecznym łączy niejedna umowa. Jednak na tą sytuację składało się wiele niespodziewanych czynników, co z resztą dla mojego życia jest typowe. Nietypowe wydarzenia równa się typowy dzień z życia strażniczki Hathaway.
Ruszyłam do salonu przeciągając się i ziewając. Niedługo powinno świtać, a tej nocy nie zmrużyłam oka. O dziwo nikogo nie było w salonie.
-Soniu?- zawołałam czując jak w cichym pomieszczeniu wzrasta napięcie.
Zero odzewu. Pobiegłam do swojego pokoju po kurtkę, obawiając się, że będę zmuszona wyjść do ogrodu.
-Jestem w kuchni!- usłyszałam nagle.
W jednym momencie cały stres zniknął. Stanęłam w progu i patrzyłam jak Sonia pije herbatę. Kubek, który trzymała w dłoniach zwracał uwagę. W tak ciemnej kuchni tylko białe grochy będące ozdobą naczynia, przykuwały mój wzrok.
-Jakieś wieści?- spytałam zrezygnowana, że nie stać mnie na żaden błyskotliwy tekst.
Czułam się wyczerpana nie tylko fizycznie, ale i- a może głównie - psychicznie. Jakby cały świat zaczął mi źle życzyć.
-Michaił będzie na miejscu za trzy godziny- mruknęła.
-Dobrze się czujesz?- mówiąc oparłam się o blat obok niej.
-Fizycznie tak... jak na ciążę- słyszałam zmęczenie w jej głosie.
-Może się położysz?- zasugerowałam.
-Po co? Przecież i tak nie usnę.
Musiałam przyznać jej rację, ale mojej uwadze nie umknął fakt, że gdybym powiedziała do niej te słowa, uznałaby je za bezczelne.
Przed moimi oczami pojawił się obraz szkolnego korytarza. Dawno nie wspominałam akademii. Tyłem do mnie szła grupa rówieśników, nikt dobrze mi znany, ale kojarzyłam ich twarze i znałam imiona. Była przerwa, ale nigdzie nie widziałam Lissy, najwyraźniej miała zajęcia w innych skrzydłach, co dość często się zdarzało. Nagle grupa przede mną się zatrzymała. Chciałam ich wyminąć, ale moją uwagę przykuła Sonia- co ona tutaj robi?! Wystarczyło, że tylko na nią pobieżnie spojrzałam by wiedzieć, że nie jest strzygą. Reszta morojów i dampirów również to wiedziała, ponieważ albo mijali ją bez słowa, albo (jak w przypadku grupy, za którą szłam) rozmawiali swobodnie.
Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam na poszukiwania przyjaciółki. Nie wiem, która dokładnie była godzina, ale niektórzy udawali się do swoich pokoi, więc ruszyłam do skrzydła, w którym mieszkała Lissa.
Niespodziewanie zza najbliższego zakrętu wyszedł Dymitr. Był ubrany w prochowiec, a włosy związał w charakterystyczny dla siebie sposób.
-Dzień dobry, strażniku Bielikow - odparłam ze śmiechem.
Jednak on minął mnie bez słowa.
-Dymitr!- zawołałam.
Nawet nie zareagował. Za to przyspieszył kroku. Postanowiłam, że Lissa zaczeka. Dogonię go.
-Strażniku Alto!- Dymitr podszedł do Stana, którego pewnie szukał.- Masz dla mnie raporty?
-Przeszkodzę na chwilę - powiedziałam stając za nimi.
Jakby mnie nie słyszeli.
-Tak, miałeś rację z ich położeniem - odpowiedział Stan podając Dymitrowi jakąś teczkę.- Wszystko masz tutaj.
-Ilu ludzi dostanę?- spytał Bielikow.
-Powinieneś się z tego dowiedzieć - padła odpowiedź.- Nie musi ich być wielu, nie będziecie mieć przeciwników- zaśmiał się.
O czym oni bredzą?! Na jaką misje bez przeciwników ruszają strażnicy?! I kto się na to niby zgodził?! Kirowa? Królowa?
Dymitr wyglądał jakby zastanawiał się czy powiedzieć, co myśli. W końcu się jednak przełamał.
-A jednak dalej są poza murami szkoły. Mimo, że już wcześniej były próby złapania ich- westchnęłam, kiedy załapałam, że rozmawiają o mnie i Lissie.- Ta nowicjusza musi być zdolna.
Zetknęłam na Bielikowa z zachwytem, czułam się jakbym dostała komplement.
-Hathaway?! Nie zapędzaj się Bielikow, ona jest co najwyższej sprytna!- po tych słowach zgromiłam Stana spojrzeniem. Nie chciałam tracić w oczach Dymitra.
-Każdy strażnik powinien się tym charakteryzować, nie uważasz? Oczywiście nie musi, ale dzięki temu dłużej pożyje.
-W wypadku Hathaway jest na odwrót. Im bardziej chce uciec, tym bardziej naraża księżniczkę i siebie- mruknął niezadowolony Stan.
-Dlatego potrzebuje więcej strażników niż zwykle. Nie liczą się ich zdolności, tylko ich liczba. Techniką i tak przewyższą nowicjuszkę. Chodzi o to, żeby je okrążyć. Nie mogą znaleźć wolnego przejścia, drogi ucieczki - tłumaczył Dymitr.
-Czy któraś z misji, którym przewodziłeś zakończyła się fiaskiem?- spytał Alto, coś mi mówiło, że zna odpowiedź.
-Jak dotąd nigdy i jeżeli będę miał większy zespół ta też się powiedzie- przyznał Bielikow.
-Powiedz o tym dyrektor Kirowej, a myślę, ze dostaniesz tylu strażników, ilu potrzebujesz.
Szli w kierunku swoich pokoi. Mijało ich wielu uczniów, którym kiwali głowami nie przerywając rozmowy. Zauważyłam, że większość moich rówieśników witało się ze Stanem, a do Dymitra czuli respekt. Uśmiechnęłam się pod nosem. Muszę przyznać, że wyglądał poważnie, groźnie i... inaczej niż większość strażników- w tym swoim prochowcu i długich włosach. Dalej był jednak przystojny i pewnie to intrygowało dziewczyny, które mijał. Przystanęłam przy jednej z takich grupek.
-Hathaway!- zawołała jedna z dziewczyn.
Zmarszczyłam brwi dziwiąc się, że ktoś mnie w końcu zauważył.
-To musi być jakaś plotka wyssana z palca!- zawołała jej koleżanka.
Odetchnęłam z ulgą. Nie widziały mnie- rozmawiały o mnie, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało.
-To potwierdzone informacje- przekonywała je trzecia.- Dam sobie głowę uciąć.
-Posłuchaj się tylko!- mówiła przejęta dziewczyna, która wcześniej wykrzyknęła moje nazwisko.- Bielikow ma jechać na poszukiwania Lissy i Hathaway? Nikt nie wie gdzie są, co robią i z kim, a on ma po nie jechać w tym tygodniu?! Nie wiadomo czy jeszcze żyją!
-Przecież nie kłamię!- upierała się.- Mogę się z wami założyć, że Bielikow najpóźniej w przyszłym tygodniu będzie prowadził skutą Hathaway prosto do gabinetu Kirowej.
-Skutą?- zaśmiała się inna.- Musiałaby być idiotką, za nim poszłabym bez stawiania oporu!
-A ja dałabym mu się skuć!- zawołała pierwsza.
-Elli, ciszej!- zawołały niemal chórem jej koleżanki.
Sama najchętniej przywaliłabym tej Elli i jej paczce. Chociaż śmiać mi się chciało na myśl, że i tak słowa z Dymitrem nie zamieniły.
-Witam piękne panie!- usłyszałam za plecami.Myślałam, że zemdleje. Poznałam ten głos. Będę go pamiętać do końca życia. Za mną stał Mason.
Subskrybuj:
Posty (Atom)