Hej! Chciałam przekazać Wam dosłownie, wyżej wspomniane "drobne ogłoszenie". Przeczytałam przed chwilą wszystkie komentarze dodane pod ostatnim rozdziałem (szczególnie te od zdesperowanych osób 😊) i mam informacje, że najbliższy rozdział (a nawet rozdziały) pojawią się w ciągu miesiąca. Gdyby co upominajcie się! 😆 Oczywiście dziękuję za tak duży odzew pod rozdziałami jakikolwiek on nie jest!
Pozdrawiam cieplutko 😘 DayDance
Dalsze losy Rose
wtorek, 23 maja 2017
niedziela, 1 stycznia 2017
Rozdział 62
Hej! (Za przeproszeniem) Ogarnęłam dupe i oto rozdział 62. Za wszelkie błędy mi wstyd, ale jak jakiegoś nie znalazłam to liczę, że nie kłują w oczy. Chciałam Wam również życzyć wszystkiego najlepszego w nowym roku! Licznych przygód i wiele szczęścia!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Czy coś zniknęło? Są jakieś ślady po walce w pokoju? Czy Królowa wróciła do internatu po zajęciach?- Hans rzucał pytaniami w zawrotnym tempie.
Nie, nie, nie wiem. Dudniło mi w głowie. Czułam się jakby ktoś stukał prosto w czaszkę. Zacisnęłam mocno powieki.
-Rose! Otwórz!- usłyszałam nawoływanie.
Ktoś pukał do drzwi. Rozłączyłam się z Hansem i wpuściłam do pokoju Emily. Zupełnie o niej zapomniałam. Pracowała na dole i wydawała klucze do pokoi. Była morojką, o czym musiałam sobie gorliwie przypominać, ponieważ na jej policzki wpełzł rumieniec, który był rzadkością dla jej rasy.
-Lissie nic nie jest - wysapała.- Nie martw się o nią. Prosiła, żeby to przekazać.
Oczy mi z orbit wyszły- w tamtej chwili zrozumiałam, co to znaczy.
-Gdzie jest?- spytałam poważnie łapiąc Emily za ramiona.
-Poszła z jednym ze strażników z uczelni na zakupy- odparła.
-Gdzie? Możesz mnie tam zawieść?
Pokiwała głową,wiec chwyciłam klucze od pokoju i wyszłyśmy.
-Rose, zwolnij!- zawołała za mną morojka, kiedy przecinałam parking.
Jednak tego nie zrobiłam. Nie byłam pewna czy Lissa na pewno jest bezpieczna. W końcu dlaczego nie odbiera?! Czemu nic nie powiedziała?!
Chciałam usiąść za kierownicą, ale zdałam sobie sprawę, że za słabo znam miasto. Do centrum handlowego, w którym podobno była Lissa znałam jedną drogę. Emily z pewnością poprowadzi przez jakiś skrót. Otworzyła swojego kolekcjonerskiego garbusa, którego nie powstydziłaby się Sydney i usiadła z przodu na miejscu kierowcy.
Byłam spięta, a moje myśli galopowały. W tej chwili doceniłam fakt, że Emily jest morojką. Inaczej nie pędziłabym do Lissy. Choć i tak robi to za wolno.
-Jedziesz skrótem?- spytałam, gdy byłyśmy w samochodzie od pięciu minut.
-Daj dwie minuty, zaraz zobaczysz duży, jasny budynek.
Nie myliła się. Zdążyła jeszcze zaparkować w tym czasie. Wysiadłyśmy szybko i udałyśmy się do windy.
Czego mogła potrzebować Lissa?! O czym nie chciała mi powiedzieć, a zwierzyła się przypadkowemu strażnikowi?!
Żadnemu przypadkowemu! Upomniałam się w myślach. Hans wybrał najlepszych z najlepszych.
Biegłyśmy korytarzami, ale nigdzie ich nie było.
-Rose to przecież bez sensu!- jęknęła zrezygnowana morojka.
-Rozdzielamy się. Szukaj ich w sklepach, a ja rozejrzę się piętro wyżej. Zobaczymy się za pół godziny w samochodzie- po tych słowach ruszyłam biegiem do windy.
Jechałam w niej z jakimś starszym mężczyzną, których chyba miał ochotę opowiedzieć mi historię swojego życia, ale niezbyt uprzejmie mu odmówiłam i wyszłam pospiesznie wpadając w jakąś młodą kobietę.
Nie miałam czasu na kurtuazję, więc ruszyłam pewnie przed siebie. Akurat by zauważyć parę wchodzącą do sklepu.
-Lissa!- krzyknęłam podbiegając do niej. Wiedząc, że może to dziwnie wyglądać rzuciłam jej się na szyję.- Tyle lat!
Obserwowałam również postawę strażnika, który na początku cały się spiął i włożył dłoń do kieszeni. Zapewne po sztylet, kiedy jednak mnie zobaczył natychmiast zrezygnował z walki.
Odsunęłam się od Lissy i spojrzałam na nią bacznie.
-Masz trochę czasu? Może pójdziemy na jakąś kawę?- mruknęła morojka.
Dopiero po godzinie znalazłyśmy się same w pokoju internatu. Nie musiałyśmy tu udawać. Wydawało się oczywiste, że robię jej wyrzuty, a ona ma poczucie winy.
-Za przeproszeniem, Wasza Wysokość - mruknęłam stając naprzeciwko niej, gdy tylko zamknęłam drzwi.- Co to było, do cholery?!
Lissa patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie. Nie potrafiłam zbyt długo milczeć, dlatego nie wytrzymywałam. W chwili, gdy ponownie miałam wybuchnąć, odezwała się.
-Męczyłam się- niemalże szepnęła.- Działanie ducha, było zbyt silne. Postanowiłam odreagować. Pojechałam po prezent dla Christiana. Teraz widzę jak bardzo to było nieumyślne. Jeszcze ten telefon...- rzuciła komórkę na łóżko.- Wyłączyłam go, nie chcąc, by ktokolwiek mi przeszkadzał. Nawet ty, Rose.
Pamiętałam jak około roku temu sama mierzyłam się z obłędem wywołanym przez ducha. Był to potężny, wszechogarniający gniew. Tym razem korzystała z ducha nie pod przymusem, z własnej woli, czując, że robi coś dobrego. Może dlatego skutki są słabsze.
-Wyłożyłaś się jak na talerzu strzygom i wrogom politycznym. Liss, musisz pamiętać o tym, że są lepsze sposoby, niż narażanie się.
-Impreza- podsunęła.
-Na przykład! Albo...
Jednak nie dane mi było dokończyć, ponieważ Lissa rzuciła mi się na szyję. Dopiero wtedy zrozumiałam, że świeciły jej się oczy, kiedy wymówiła to jedno słowo... a ja się nieświadomie zgodziłam.
-Kto organizuje imprezę? I gdzie? Ile będzie osób?- pytałam opierając dłonie na biodrach.
-W mieszkaniu Elli będzie z piętnaście osób - odpowiedziała przyglądając mi się z nadzieją.
-Ale idzie z nami jeszcze jakiś strażnik - dodałam.
Lissa klasnęła w dłonie otwierając szafę.
-Założę to!- zawołała wyciągając spodnie w odcieniu butelkowej zieleni.- Z tym!- dodała pokazując obcisłą srebrną bluzkę z nieznanego mi materiału, który wyglądał jakby przelewał się między palcami.-A ty...
-Wiem w czym pójdę - powiedziałam wpadając do swojego pokoju.
Po chwili wyszłam ubrana w krótką, czerwoną sukienkę, czarne rajtuzy i długi, również czarny kardigan. Lissa zagwizdała cicho.
-Nie- skomentowała.
-Niby dlaczego?- oburzyłam się.- Dobrze w tym wyglądam!
-Za dobrze. Zdejmij sweter- niechętnie wykonałam jej polecenie.- Mowy nie ma! Rose! Nie wiedziałam, że masz taki tyłek! I masz odsłonięte ramiona, zmarzniesz!
-Dlatego to zakładam - mruknęłam wskazując kardigan.
-Nie mogę ci pozwolić tak wyjść. Dymitr by się na to nie zgodził, więc i ja...
-Nie jestem własnością Dymitra- przerwałam jej- tylko jego dziewczyną. Chcę ładnie wyglądać. To coś złego?! Czy każda zajęta dziewczyna ma się zaniedbywać?! Wobec tego też się przebieraj.
Wiedziałam, że ją przekonałam. Pierwszy raz wychodziła na imprezę i byłam pewna, że chce dobrze wypaść.
-Christiana tam nie będzie - sprzeciwiła się.
-Dymitr też.
Po tym spostrzeżeniu wyszykowałyśmy się w dziesięć minut i opuściłyśmy internat.
-To tutaj!- zawołała Lissa.
Wcisnęłam taksówkarzowi banknot. Najchętniej zawołałabym, że reszty nie trzeba. Jednak to nie scena filmowa, więc cierpliwie czekałam aż mi wyda. Lissa zacierała już ręce przed wejściem do budynku. Wysiadłam pospiesznie i podbiegłam do niej. Dotarła do mnie głośna muzyka, więc przekonałam się, że Lissa nie pomyliła adresu.
Morojka otworzyła bramę kamienicy i już po chwili waliła w drzwi mieszkania.
Otworzyła nam Elli, nie pałałam do niej sympatią i nie darzyłam żadnym ciepłym uczuciem, dlatego tylko kiwnęłam jej głową, kiedy przez głośną muzykę usłyszałam jak Lissa informuje ją, że przyprowadziła przyjaciółkę.
Po przekroczeniu progu mieszkania byłam pewna, że nie ma tu piętnastu osób było z trzydzieści. Pod ścianą zauważyłam Olivera, poprosiłam go, żeby razem ze mną pełnił dzisiaj straż nad Królową. Podeszłam do niego.
-Hej!- przekrzykiwałam muzykę.- Dzięki, że przyszedłeś!
-To mój obowiązek!- odpowiedział. Musiałam zrobić zawiedzioną minę, ponieważ dodał po chwili.- Poza tym kumplujemy się, więc nie wypadało odmówić!
Obok nas szedł jakiś chłopak z drinkami skusiłam się na jednego i wypiłam go za jednym razem.
-Chcesz też mój?- spytał dampir.- Jedno z nas powinno być trzeźwe.
Pokiwałam głową i sięgnęłam po jego kieliszek. Spojrzałam na Lissę, która przejęta rozmawiała z Elli. Nie powinno być żadnych problemów.
-Zatańczysz?!- spytał chłopak, który wyrósł przede mną jak z pod ziemi.
Spojrzałam uważnie na Olivera.
-Dam sobie radę - zaśmiał się w odpowiedzi.
Ruszyłam, więc do drugiego pokoju. Muzyka była w nim jeszcze głośniejsze. Ludzie tańczyli starając się stać jak najbliżej kolumn, przez które dudniła podłoga.
Chłopak bez wahania objął mnie w pasie. Spięłam się, ale widząc, że nie posuwa się dalej wyluzowałam trochę. Był naprawdę świetnym tancerzem. W ciągu dwóch utworów dowiedziałam się, że ma na imię Alex i wtrącił się tutaj z kumplem. Po upływie może dziesięciu minut podszedł do nas jego kumpel ze swoją dziewczyną. Odeszliśmy na bok by trochę pogadać. Dowiedziałam się, że Sandra studiuje ten sam kierunek tylko rok wyżej. Zdziwiłam się jednak bardziej, kiedy zaczął mówić chłopak. Miałam wrażenie, że stara się ukryć swój prawdziwy akcent.
-Jesteś z Rosji?- wypaliłam.
-A Białorusi- odpowiedział zmieszany.-Słychać?-Kiwnęłam głową uśmiechając się.- Teraz ja porywam Rose.
Chłopak pociągnął mnie za rękę w kierunku parkietu.
-Nie przejmuj się, że nie jesteś stąd- powiedziałam, kiedy odeszliśmy od Alexa i Sandry.- Twój akcent jest lepszy niż nasz.
-Tak myślisz?- spytał z nadzieją.
Pomyślałam o Dymitrze.
-Zdecydowanie!
Bawiłam się świetnie raz, po raz zerkając na Lissę. Jej też się nie nudziło. Wypiłam jednak trochę drinków i zaczynało mi się kręcić w głowie.
-Lepiej usiądź - doradził mi Białorusin.- Widzę, że się męczysz.
Spojrzałam w jego piwne, zatroskane oczy. Pokiwałam głową i dałam mu się poprowadzić do kuchni, gdzie usiadłam na blacie. Wręczył mi szklankę wody, którą wypiłam z wdzięcznością.
Odłożył ją do zawalonego brudami zlewu i staną naprzeciwko mnie.
-Rose, umówisz się ze mną?- spytał wprost.
Za jego plecami zauważyłam jak do kuchni wpada Dymitr. Bacznie rozejrzał się po pomieszczeniu, a kiedy jego ciemne oczy mnie dostrzegły ruszył zdecydowanie.
-Zwariowałeś?!- krzyknął do Białorusina odpychając go.
Po czym oparł dłonie na moich udach i pocałował mnie z taką siłą, że uderzyłam głową o półkę wiszącą za mną.
-Ał! Dymitr!- mruknęłam.
-Moja kolej!- usłyszałam Białorusina.
Nagle zrozumiałam. Wcale nie całował mnie Bielikow. Dłonie i usta należały do jakiegoś napalonego chłopaka o długich włosach i ciemnych oczach, ale to nie był Dymitr.
Odepchnęłam natręta czując jak dziurawi mi rajstopy. Zapewne na nogach pozostaną mi ślady. Niespodziewanie poczułam czyjeś usta na szyi. Zorientowałam się, że Białorusin zsuwa ze mnie sweter.
-Piękności- mruknął przygryzając płatek mojego ucha zdecydowanie za mocno.
Usłyszałam oklaski i pogwizdywania, więc zdałam sobie sprawę, że mam widownię.
Kopnęłam na oślep i zeskoczyłam z blatu. Natychmiast złapałam się za głowę. Zdecydowanie za dużo dziś wypiłam. Co mnie napadło?! "Zniszczę cię"- rozbrzmiał obcy głos w mojej głowie. Robert! Mogłam się spodziewać, że stopniowo używał na mnie wpływu! Idiotka ze mnie!
-Rose!- usłyszałam głos Olivera. Po chwili poczułam jak zdecydowanie mnie obejmuje i prowadzi do wyjścia.
Z drugiej strony pojawiła się Lissa.
-Już dobrze- szepnęła.- To urok, prawda? Widzę twoją aurę.
Strasznie ciężko schodziło mi się ze schodów, dlatego strażnik wziął mnie na ręce. Lissa szła przed nami. Otworzyła drzwi taksówki i wsiadła. Musieli zamówić ją wcześniej...
Usnęłam mimo, że podróż trwała z pięć minut. To była długa noc. Spojrzałam na zegarek w samochodzie. Była dwunasta, więc nie tak późno jak się obawiałam. Wysiadłam wsparta na Lissie. Rozejrzałam się. To, co zobaczyłam niemal natychmiast mnie otrzeźwiło.
Suwy. Wszędzie wielkie, czarne suwy- pojazdy strażników. Było oczywiste, że przyjechała ich około dwunastka. Stanęłam o własnych siłach i ruszyłam do internatu. Świat lekko wirował, ale najmniej się tym przejmowałam. Oliver niósł za mną Lissę, jednak ona też nie była w lepszym stanie niż ja. Weszliśmy na piętro, gdzie miałyśmy pokój. Stało tu pięciu strażników.
Minęłam ich bez słowa i poleciłam Oliverowi by zaniósł Królową do jej sypialni. Sama weszłam do siebie.
W pokoju stało trzech strażników. Nieznana mi dwójka z Hansem na czele. Spojrzał na mnie surowo i nakazał mi usiąść.
Przypomniała mi się chwila, gdy strażnicy ściągnęli mnie i Lissę do akademii. Rozmowa z Kirową przypominała obecną. Tylko ta, była o wiele gorsza...
-Chyba rozumiesz, strażniczko Hathaway?- dotarł do mnie głos Hansa.- Złamałaś wiele zasad, obowiązków strażników. Zostajesz zawieszona.
-Nie!- wykrzyknęłam, z goryczą pomyślałam, że Doru lub Avery tylko na to czekali.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Wszyscy odwróciliśmy się w tamtą stronę. Czułam, że moje serce na jedną, krótką chwilę się zatrzymało. W progu stał Dymitr. Najprawdziwszy. Byłam pewna, że tym razem z nikim go nie pomyliłam. Nie dowierzałam, że mogłam zrobić to wcześniej. W pokoju natychmiast wyczułam zapach jego wody kolońskiej. Był zdrowy, bez ani jednej rany. Włosy związał w charakterystyczny dla siebie kucyk, a ubrany był w prochowiec - nieodłączną część jego garderoby.
-Mogę prosić na chwilę, strażniku?- zwrócił się do Hansa.- Pilne.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Czy coś zniknęło? Są jakieś ślady po walce w pokoju? Czy Królowa wróciła do internatu po zajęciach?- Hans rzucał pytaniami w zawrotnym tempie.
Nie, nie, nie wiem. Dudniło mi w głowie. Czułam się jakby ktoś stukał prosto w czaszkę. Zacisnęłam mocno powieki.
-Rose! Otwórz!- usłyszałam nawoływanie.
Ktoś pukał do drzwi. Rozłączyłam się z Hansem i wpuściłam do pokoju Emily. Zupełnie o niej zapomniałam. Pracowała na dole i wydawała klucze do pokoi. Była morojką, o czym musiałam sobie gorliwie przypominać, ponieważ na jej policzki wpełzł rumieniec, który był rzadkością dla jej rasy.
-Lissie nic nie jest - wysapała.- Nie martw się o nią. Prosiła, żeby to przekazać.
Oczy mi z orbit wyszły- w tamtej chwili zrozumiałam, co to znaczy.
-Gdzie jest?- spytałam poważnie łapiąc Emily za ramiona.
-Poszła z jednym ze strażników z uczelni na zakupy- odparła.
-Gdzie? Możesz mnie tam zawieść?
Pokiwała głową,wiec chwyciłam klucze od pokoju i wyszłyśmy.
-Rose, zwolnij!- zawołała za mną morojka, kiedy przecinałam parking.
Jednak tego nie zrobiłam. Nie byłam pewna czy Lissa na pewno jest bezpieczna. W końcu dlaczego nie odbiera?! Czemu nic nie powiedziała?!
Chciałam usiąść za kierownicą, ale zdałam sobie sprawę, że za słabo znam miasto. Do centrum handlowego, w którym podobno była Lissa znałam jedną drogę. Emily z pewnością poprowadzi przez jakiś skrót. Otworzyła swojego kolekcjonerskiego garbusa, którego nie powstydziłaby się Sydney i usiadła z przodu na miejscu kierowcy.
Byłam spięta, a moje myśli galopowały. W tej chwili doceniłam fakt, że Emily jest morojką. Inaczej nie pędziłabym do Lissy. Choć i tak robi to za wolno.
-Jedziesz skrótem?- spytałam, gdy byłyśmy w samochodzie od pięciu minut.
-Daj dwie minuty, zaraz zobaczysz duży, jasny budynek.
Nie myliła się. Zdążyła jeszcze zaparkować w tym czasie. Wysiadłyśmy szybko i udałyśmy się do windy.
Czego mogła potrzebować Lissa?! O czym nie chciała mi powiedzieć, a zwierzyła się przypadkowemu strażnikowi?!
Żadnemu przypadkowemu! Upomniałam się w myślach. Hans wybrał najlepszych z najlepszych.
Biegłyśmy korytarzami, ale nigdzie ich nie było.
-Rose to przecież bez sensu!- jęknęła zrezygnowana morojka.
-Rozdzielamy się. Szukaj ich w sklepach, a ja rozejrzę się piętro wyżej. Zobaczymy się za pół godziny w samochodzie- po tych słowach ruszyłam biegiem do windy.
Jechałam w niej z jakimś starszym mężczyzną, których chyba miał ochotę opowiedzieć mi historię swojego życia, ale niezbyt uprzejmie mu odmówiłam i wyszłam pospiesznie wpadając w jakąś młodą kobietę.
Nie miałam czasu na kurtuazję, więc ruszyłam pewnie przed siebie. Akurat by zauważyć parę wchodzącą do sklepu.
-Lissa!- krzyknęłam podbiegając do niej. Wiedząc, że może to dziwnie wyglądać rzuciłam jej się na szyję.- Tyle lat!
Obserwowałam również postawę strażnika, który na początku cały się spiął i włożył dłoń do kieszeni. Zapewne po sztylet, kiedy jednak mnie zobaczył natychmiast zrezygnował z walki.
Odsunęłam się od Lissy i spojrzałam na nią bacznie.
-Masz trochę czasu? Może pójdziemy na jakąś kawę?- mruknęła morojka.
Dopiero po godzinie znalazłyśmy się same w pokoju internatu. Nie musiałyśmy tu udawać. Wydawało się oczywiste, że robię jej wyrzuty, a ona ma poczucie winy.
-Za przeproszeniem, Wasza Wysokość - mruknęłam stając naprzeciwko niej, gdy tylko zamknęłam drzwi.- Co to było, do cholery?!
Lissa patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie. Nie potrafiłam zbyt długo milczeć, dlatego nie wytrzymywałam. W chwili, gdy ponownie miałam wybuchnąć, odezwała się.
-Męczyłam się- niemalże szepnęła.- Działanie ducha, było zbyt silne. Postanowiłam odreagować. Pojechałam po prezent dla Christiana. Teraz widzę jak bardzo to było nieumyślne. Jeszcze ten telefon...- rzuciła komórkę na łóżko.- Wyłączyłam go, nie chcąc, by ktokolwiek mi przeszkadzał. Nawet ty, Rose.
Pamiętałam jak około roku temu sama mierzyłam się z obłędem wywołanym przez ducha. Był to potężny, wszechogarniający gniew. Tym razem korzystała z ducha nie pod przymusem, z własnej woli, czując, że robi coś dobrego. Może dlatego skutki są słabsze.
-Wyłożyłaś się jak na talerzu strzygom i wrogom politycznym. Liss, musisz pamiętać o tym, że są lepsze sposoby, niż narażanie się.
-Impreza- podsunęła.
-Na przykład! Albo...
Jednak nie dane mi było dokończyć, ponieważ Lissa rzuciła mi się na szyję. Dopiero wtedy zrozumiałam, że świeciły jej się oczy, kiedy wymówiła to jedno słowo... a ja się nieświadomie zgodziłam.
-Kto organizuje imprezę? I gdzie? Ile będzie osób?- pytałam opierając dłonie na biodrach.
-W mieszkaniu Elli będzie z piętnaście osób - odpowiedziała przyglądając mi się z nadzieją.
-Ale idzie z nami jeszcze jakiś strażnik - dodałam.
Lissa klasnęła w dłonie otwierając szafę.
-Założę to!- zawołała wyciągając spodnie w odcieniu butelkowej zieleni.- Z tym!- dodała pokazując obcisłą srebrną bluzkę z nieznanego mi materiału, który wyglądał jakby przelewał się między palcami.-A ty...
-Wiem w czym pójdę - powiedziałam wpadając do swojego pokoju.
Po chwili wyszłam ubrana w krótką, czerwoną sukienkę, czarne rajtuzy i długi, również czarny kardigan. Lissa zagwizdała cicho.
-Nie- skomentowała.
-Niby dlaczego?- oburzyłam się.- Dobrze w tym wyglądam!
-Za dobrze. Zdejmij sweter- niechętnie wykonałam jej polecenie.- Mowy nie ma! Rose! Nie wiedziałam, że masz taki tyłek! I masz odsłonięte ramiona, zmarzniesz!
-Dlatego to zakładam - mruknęłam wskazując kardigan.
-Nie mogę ci pozwolić tak wyjść. Dymitr by się na to nie zgodził, więc i ja...
-Nie jestem własnością Dymitra- przerwałam jej- tylko jego dziewczyną. Chcę ładnie wyglądać. To coś złego?! Czy każda zajęta dziewczyna ma się zaniedbywać?! Wobec tego też się przebieraj.
Wiedziałam, że ją przekonałam. Pierwszy raz wychodziła na imprezę i byłam pewna, że chce dobrze wypaść.
-Christiana tam nie będzie - sprzeciwiła się.
-Dymitr też.
Po tym spostrzeżeniu wyszykowałyśmy się w dziesięć minut i opuściłyśmy internat.
-To tutaj!- zawołała Lissa.
Wcisnęłam taksówkarzowi banknot. Najchętniej zawołałabym, że reszty nie trzeba. Jednak to nie scena filmowa, więc cierpliwie czekałam aż mi wyda. Lissa zacierała już ręce przed wejściem do budynku. Wysiadłam pospiesznie i podbiegłam do niej. Dotarła do mnie głośna muzyka, więc przekonałam się, że Lissa nie pomyliła adresu.
Morojka otworzyła bramę kamienicy i już po chwili waliła w drzwi mieszkania.
Otworzyła nam Elli, nie pałałam do niej sympatią i nie darzyłam żadnym ciepłym uczuciem, dlatego tylko kiwnęłam jej głową, kiedy przez głośną muzykę usłyszałam jak Lissa informuje ją, że przyprowadziła przyjaciółkę.
Po przekroczeniu progu mieszkania byłam pewna, że nie ma tu piętnastu osób było z trzydzieści. Pod ścianą zauważyłam Olivera, poprosiłam go, żeby razem ze mną pełnił dzisiaj straż nad Królową. Podeszłam do niego.
-Hej!- przekrzykiwałam muzykę.- Dzięki, że przyszedłeś!
-To mój obowiązek!- odpowiedział. Musiałam zrobić zawiedzioną minę, ponieważ dodał po chwili.- Poza tym kumplujemy się, więc nie wypadało odmówić!
Obok nas szedł jakiś chłopak z drinkami skusiłam się na jednego i wypiłam go za jednym razem.
-Chcesz też mój?- spytał dampir.- Jedno z nas powinno być trzeźwe.
Pokiwałam głową i sięgnęłam po jego kieliszek. Spojrzałam na Lissę, która przejęta rozmawiała z Elli. Nie powinno być żadnych problemów.
-Zatańczysz?!- spytał chłopak, który wyrósł przede mną jak z pod ziemi.
Spojrzałam uważnie na Olivera.
-Dam sobie radę - zaśmiał się w odpowiedzi.
Ruszyłam, więc do drugiego pokoju. Muzyka była w nim jeszcze głośniejsze. Ludzie tańczyli starając się stać jak najbliżej kolumn, przez które dudniła podłoga.
Chłopak bez wahania objął mnie w pasie. Spięłam się, ale widząc, że nie posuwa się dalej wyluzowałam trochę. Był naprawdę świetnym tancerzem. W ciągu dwóch utworów dowiedziałam się, że ma na imię Alex i wtrącił się tutaj z kumplem. Po upływie może dziesięciu minut podszedł do nas jego kumpel ze swoją dziewczyną. Odeszliśmy na bok by trochę pogadać. Dowiedziałam się, że Sandra studiuje ten sam kierunek tylko rok wyżej. Zdziwiłam się jednak bardziej, kiedy zaczął mówić chłopak. Miałam wrażenie, że stara się ukryć swój prawdziwy akcent.
-Jesteś z Rosji?- wypaliłam.
-A Białorusi- odpowiedział zmieszany.-Słychać?-Kiwnęłam głową uśmiechając się.- Teraz ja porywam Rose.
Chłopak pociągnął mnie za rękę w kierunku parkietu.
-Nie przejmuj się, że nie jesteś stąd- powiedziałam, kiedy odeszliśmy od Alexa i Sandry.- Twój akcent jest lepszy niż nasz.
-Tak myślisz?- spytał z nadzieją.
Pomyślałam o Dymitrze.
-Zdecydowanie!
Bawiłam się świetnie raz, po raz zerkając na Lissę. Jej też się nie nudziło. Wypiłam jednak trochę drinków i zaczynało mi się kręcić w głowie.
-Lepiej usiądź - doradził mi Białorusin.- Widzę, że się męczysz.
Spojrzałam w jego piwne, zatroskane oczy. Pokiwałam głową i dałam mu się poprowadzić do kuchni, gdzie usiadłam na blacie. Wręczył mi szklankę wody, którą wypiłam z wdzięcznością.
Odłożył ją do zawalonego brudami zlewu i staną naprzeciwko mnie.
-Rose, umówisz się ze mną?- spytał wprost.
Za jego plecami zauważyłam jak do kuchni wpada Dymitr. Bacznie rozejrzał się po pomieszczeniu, a kiedy jego ciemne oczy mnie dostrzegły ruszył zdecydowanie.
-Zwariowałeś?!- krzyknął do Białorusina odpychając go.
Po czym oparł dłonie na moich udach i pocałował mnie z taką siłą, że uderzyłam głową o półkę wiszącą za mną.
-Ał! Dymitr!- mruknęłam.
-Moja kolej!- usłyszałam Białorusina.
Nagle zrozumiałam. Wcale nie całował mnie Bielikow. Dłonie i usta należały do jakiegoś napalonego chłopaka o długich włosach i ciemnych oczach, ale to nie był Dymitr.
Odepchnęłam natręta czując jak dziurawi mi rajstopy. Zapewne na nogach pozostaną mi ślady. Niespodziewanie poczułam czyjeś usta na szyi. Zorientowałam się, że Białorusin zsuwa ze mnie sweter.
-Piękności- mruknął przygryzając płatek mojego ucha zdecydowanie za mocno.
Usłyszałam oklaski i pogwizdywania, więc zdałam sobie sprawę, że mam widownię.
Kopnęłam na oślep i zeskoczyłam z blatu. Natychmiast złapałam się za głowę. Zdecydowanie za dużo dziś wypiłam. Co mnie napadło?! "Zniszczę cię"- rozbrzmiał obcy głos w mojej głowie. Robert! Mogłam się spodziewać, że stopniowo używał na mnie wpływu! Idiotka ze mnie!
-Rose!- usłyszałam głos Olivera. Po chwili poczułam jak zdecydowanie mnie obejmuje i prowadzi do wyjścia.
Z drugiej strony pojawiła się Lissa.
-Już dobrze- szepnęła.- To urok, prawda? Widzę twoją aurę.
Strasznie ciężko schodziło mi się ze schodów, dlatego strażnik wziął mnie na ręce. Lissa szła przed nami. Otworzyła drzwi taksówki i wsiadła. Musieli zamówić ją wcześniej...
Usnęłam mimo, że podróż trwała z pięć minut. To była długa noc. Spojrzałam na zegarek w samochodzie. Była dwunasta, więc nie tak późno jak się obawiałam. Wysiadłam wsparta na Lissie. Rozejrzałam się. To, co zobaczyłam niemal natychmiast mnie otrzeźwiło.
Suwy. Wszędzie wielkie, czarne suwy- pojazdy strażników. Było oczywiste, że przyjechała ich około dwunastka. Stanęłam o własnych siłach i ruszyłam do internatu. Świat lekko wirował, ale najmniej się tym przejmowałam. Oliver niósł za mną Lissę, jednak ona też nie była w lepszym stanie niż ja. Weszliśmy na piętro, gdzie miałyśmy pokój. Stało tu pięciu strażników.
Minęłam ich bez słowa i poleciłam Oliverowi by zaniósł Królową do jej sypialni. Sama weszłam do siebie.
W pokoju stało trzech strażników. Nieznana mi dwójka z Hansem na czele. Spojrzał na mnie surowo i nakazał mi usiąść.
Przypomniała mi się chwila, gdy strażnicy ściągnęli mnie i Lissę do akademii. Rozmowa z Kirową przypominała obecną. Tylko ta, była o wiele gorsza...
-Chyba rozumiesz, strażniczko Hathaway?- dotarł do mnie głos Hansa.- Złamałaś wiele zasad, obowiązków strażników. Zostajesz zawieszona.
-Nie!- wykrzyknęłam, z goryczą pomyślałam, że Doru lub Avery tylko na to czekali.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Wszyscy odwróciliśmy się w tamtą stronę. Czułam, że moje serce na jedną, krótką chwilę się zatrzymało. W progu stał Dymitr. Najprawdziwszy. Byłam pewna, że tym razem z nikim go nie pomyliłam. Nie dowierzałam, że mogłam zrobić to wcześniej. W pokoju natychmiast wyczułam zapach jego wody kolońskiej. Był zdrowy, bez ani jednej rany. Włosy związał w charakterystyczny dla siebie kucyk, a ubrany był w prochowiec - nieodłączną część jego garderoby.
-Mogę prosić na chwilę, strażniku?- zwrócił się do Hansa.- Pilne.
piątek, 18 listopada 2016
Tu M.
Witam tych, którzy jeszcze tu zaglądają.
Mój blog od dawna jest nieaktywny. Ostatnio wiele się zmieniło i mimo, że dalej piszę kontynuację"Akademii" przestałam ją publikować. W sumie zdziwiłam się, że ktoś w ogóle tu zagląda. Piszę właśnie do Was. Dziękuję bardzo za nadzieję dla tych rozdziałów. Byłoby nieuczciwe gdybym milczała i nie dała Wam szansy na wysłuchanie odpowiedzi. Jakiś czas temu zauważyłam, że piszę bloga, a zapomniałam o pisaniu własnej historii. Nie mogę obiecać Wam, że ten blog będzie regularny, nie obiecuje Wam nawet, że jest dobry i w końcu nie obiecuję, że będzie. Chce poprostu bardzo podziękować komentującym, autorkom moich ulubionych blogów: Mańce, Karindze, Oli i czytelnikom, którzy wchodzili, czytali i robili to ponownie. Liczę oczywiście na to, że rozdziały, którymi się z Wami podzieliłam, podobały się Wam. Pozdrawiam
środa, 14 września 2016
Rozdział 61
Hej! Wreszcie mogę napisać, że rozdziały pojawiać się będą raz w tygodniu!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Rose! Pobudka!
Lissa mimo, że pochylała się nade mną, krzyczała.
-Już zapomniałam- jęknęłam w poduszkę.
-O czym?- dręczyła ściągając ze mnie kołdrę.
-Jak ciężkie jest to wstawanie. Może pośpię jeszcze chwilę? Mam mało do zrobienia?- liczyłam, że przekona ją wyraźna nadzieja w głosie.
-Pomyślałam o tym wcześniej - odparła delikatnie.
Zapewne obawiała się, że będę zła, ale tylko zwlokłam się z łóżka.
-Trudno- mruknęłam.
Poprzedniego wieczora naszykowałam ubrania i spakowałam torbę, dlatego niewiele miałam do zrobienia. Odprowadziłam Lissę pod salę i porozmawiałam chwilę ze strażnikiem, który miał jej pilnować. Następnie głodna ruszyłam na swój pierwszy wykład.
-Rose!- ktoś zarzucił mi ręce na szyję i musiałam wykazać się wielką samokontrolą by nie zrobić uniku.
-Rachel!- zawołałam poznając dziewczynę.
Obok niej stał dampir, którego poznałam przed wyjazdem.
-Olivier?- chciałam się upewnić wyciągając do niego dłoń.
Kiwnął głową, co przyjęłam z ulgą. Chłopak był charakterystyczny. Nie widziałam tu drugiej osoby, która miałaby dredy.
-Wchodźcie!- usłyszałam głos Westfielda za plecami.
Za nami utworzył się niezły korek. Nasz trójka blokowała wejście. Pośpiesznie udaliśmy się na swoje miejsca.
-Gdzie byłaś?- spytała Rachel, gdy Liam zaczął prowadzić zajęcia.
-Jeden z członków mojej rodziny wylądował w szpitalu. Był w ciężkim stanie- niedaleka byłam od prawdy, w końcu Dymitr był dla mnie jedną z najbliższych osób.
-Rozumiem, przykro mi. Już wszystko dobrze?
-Nie do końca, ale jestem dobrej myśli- uśmiechnęłam się do niej ciepło.
-Panno Hathaway!- usłyszałam głos Liama.- Co to za rozmowy! Skoro zaszczyciła nas pani swoją obecnością to sądziłem, że mogę wymagać pełnego skupienia. Rozumiemy się, prawda?
On ma coś ze Stana. Może są jakąś daleką rodziną. Fakt, że moroje od lat nie wiążą się z ludźmi, więc pokrewieństwo musi być dalekie, ale jakieś z pewnością jest.
Uśmiechnęłam się do niego sztucznie i zamilkłam.
-Idziemy do laboratorium?- spytała Rachel zbierając swoje rzeczy po wykładzie.
-Najpierw do jakiegoś pobliskiego sklepu. Skręca mnie z głodu- jęknęłam gotowa do wyjścia.
Przedzieranie przez korytarze zalane studentami zajęło nam dłużej niż myślałam, dlatego z ulgą powitałam chłodne powietrze. Wyjęłam telefon by sprawdzić ile mamy czasu i zauważyłam, że dzwonił do mnie Dymitr. Postanowiłam szybko oddzwonić w końcu nawet nie dzwoniłam do niego by powiadomić go, że już wróciłam.
-Strażnik Bielikow.
-Dzwoniłeś- rzuciłam do słuchawki.
-Ponieważ o to prosiłaś- zaczął, gdy poznał mój głos.- Pojutrze wracam do Allentown.
-To wspaniale!- zetknęłam na Rachel, która przysłuchiwała się z zainteresowaniem.- Świetna wiadomości, dziadku- stwierdziłam, ze później będę się z tego tłumaczyć.- Niestety muszę już kończyć. W Leight jest pora wykładów. Do zobaczenia- cmoknęłam w słuchawkę i rozłączyłam się.
-Co to za dobre wieści?- dziewczyna przytrzymała mi drzwi wchodząc do niewielkiego sklepu.
-Mój dziadek wychodzi niedługo ze szpitala. Mówiłam ci o tym- a jednak skłamałam.
Rachel ze zrozumieniem pokiwała głową.
W drodze do laboratorium zastanawiałam się czy Dymitr był w stanie zrozumieć to, co chciałam przekazać. Jeżeli nazwanie go dziadkiem nie uśpiło jego inteligencji dowiedział się, że jestem na uczelni, dlaczego nie odebrałam wcześniej i mówiłam tak szybko, ponieważ ktoś podsłuchiwał. Dymitr zdecydowanie mógł to zrozumieć.
-Dobrze, więc- Liam klasnął w dłonie.- Do roboty!
Zupełnie nie słuchałam, co mówił. Nie ucieszył mnie tak fakt w równym stopniu jak ten, że zmierza w moją stronę.
-Ja ciebie czeka dzisiaj przyjemniejsze zadanie- szepnął podając mi plik kartek.- Musisz to wypełnić do końca zajęć.
Na pierwszej stronie pytania nie sprawiały mi trudności: data, imię, nazwisko, tytuł projektu. Z ulgą przyjęłam, że cały zestaw jest dość łatwy. Najgorsze pytania znajdowały się pod koniec: ile osób bierze udział w twoim projekcie, na kim przeprowadzasz badania, prośba o dołączenie zgody osoby współpracującej na dokumentowanie danych i potwierdzenie gotowości do stawienia się w odpowiednim czasie.
-Panie profesorze!- zawołałam przy ostatnim.- Profesorze Westfield!- ponowiłam próbę.
-Szybko ci poszło - odparł podchodząc.
-Nie całkiem. Mam problem z ostatnim punktem. Mój chłopak nie podpisał jeszcze żadnej zgody.
-Wobec tego, musi to jak najszybciej nadrobić.
-Jak szybko?- spytałam modląc się w duchu o długi termin.
-W pięć dni- po jego odpowiedzi skrzywiłam się lekko.
-Przyjedzie w sobotę. Tylko jeden dzień różnicy da się zrobić wyjątek?- liczyłam, że zrobiłam największe oczy jakie potrafię.
Liam spojrzał na mnie sceptycznie. Chyba wziął to za próbę flirtu, gdybym naprawdę chciała coś osiągnąć na tym polu nie miałby wątpliwości. Przez lata byłam podrywana przez morojów, dampirów i ludzi, ale przestałam odpowiadać na zaczepki. Jest przecież Dymitr.
-Zbierajcie się!- krzyknął Westfield nie odrywając ode mnie wzroku.- Wykonaliście dzisiaj kawał dobrej roboty!
Z zazdrością zetknęłam na Rachel, która pakowała liczne odczynniki. Ciekawa byłam, kiedy sama zacznę podobną pracę. Zdążyłam się zorientować, że zawaliłam, ale nie mam poczucia winy. Szczególnie wyobrażając sobie Dymitra w szpitalu.
-Wszystko w porządku?- spytała się dziewczyna patrząc na mnie niespokojnie.
Pokiwałam głową nie chcąc wzbudzić podejrzeń na oczach Liama i reszty studentów.
Trochę to trwało zanim sala opustoszała, więc zdążyłam się znudzić. Szczęście Lissa zaczynała i kończyła wykłady później niż ja.
-Rose, czy ty nie widzisz, że to będzie następny wyjątek, który dla ciebie zrobię?- Liam stał się poważny, choć trochę się wyluzował.- Studenci zaczynają coś podejrzewać.
-Przecież nie dajemy im powodów!- oburzyłam się.
-Tydzień temu jedna dziewczyna u profesor Crowell oblała projekt, ponieważ nie oddała w terminie tych dokumentów, które ci dałem. Ty nie tylko je zlekceważyłaś, nie przychodziłaś również na zajęcia, co poniekąd jest wytłumaczeniem. Wracasz jednak niespodziewanie i z perspektywy reszty klasy, bez żadnych konsekwencji.
-To niedorzeczne! Mam chłopaka!- jak ktoś może myśleć, że po miesiącu mam romans z profesorem?!
-Też kogoś mam, więc cię rozumiem. Nie chciałbym wobec tego wzbudzać podejrzeń, a co dopiero dawać do tego powody. Stąd moja prośba, niech ten chłopak przyjedzie jak najszybciej.
Liam nawet nie wiedział o jak wiele prosi. Jestem tylko strażniczką. W prawdzie Dymitr powiedział mi przed opuszczeniem dworu, że przyjedzie, gdy go o to poproszę, ale nie chciałam z tego korzystać. Jesteśmy strażnikami, jeżeli ktoś zauważy, że strażnik Bielikow przyjechał do strażniczki Hathaway na służbie przy Królowej może się zrobić nieprzyjemnie. Nie mogłam do tego dopuścić.
-On może być dopiero w weekend. Sam studiuje- jako, że rozmawiałam z profesorem powinien był to docenić.
-Skoro ty mogłaś zrobić sobie przerwę podczas pierwszego miesiąca nauki, to on może zrobić podczas...
-Pod tym względem się różnimy. Bardzo. Jest obowiązkowy i odpowiedzialny- przerwałam.
-Niech ci będzie- westchnął zrezygnowany.- O ósmej pod moim gabinetem ma się stawić twój chłopak, a najlepiej wcześniej.
Najchętniej rzuciłabym mu się na szyję, ale powstrzymałam ten odruch. Uśmiechnęłam się tylko.
-Jesteś najlepszym profesorem na tej uczelni!- zawołałam zbierając swoje rzeczy.
-Mówisz tak, ponieważ nie poznałaś profesor Crowell. Miałem z nią zajęcia i z przykrością stwierdzam, że nigdy jej nie dorównam.
-To musiało być niezręczne, prawda? Była twoją nauczycielką, a teraz łączą was raczej koleżeńskie stosunki- mówiąc to zastanawiałam się czy moja relacja z Dymitrem nie przeszła takiej samej metamorfozy.
Po krótkim zastanowieniu musiałam przyznać, że nie. Od początku nie traktowałam Dymitra jak strażnika. Mówiłam do niego po imieniu i tylko czasami tytułowałam. Darzyłam go jednak szacunkiem, którym nie mógł poszczycić się żaden inny uczący mnie dampir. Nasze relacje bez wątpienia się zmieniły, ale zapewne nie tak bardzo jak powinny.
-Kiedy się tu uczyłem łączyły mnie z nią podobne relacje jak teraz z tobą. W zasadzie koleżeńskie - odparł zamykając laboratorium.
-Między nami jest siedem lat różnicy- przypomniałam mu.- A między tobą, a Crowell musi być z...- zastanowiłam się nad jej wiekiem.- Z dwadzieścia pięć?!
-Dwadzieścia siedem dokładnie - mruknął uśmiechając się.
-Mogłaby być twoją matką- odparłam licząc ile ma lat.
-A gdybym był w twoim wieku to nawet babką- zaśmiał się.
Nie mogłam uwierzyć jak zyskał takie relacje z o tyle starszą osobą. Pożegnaliśmy się i pognałam pod salę, w której Lissa miała ostatni wykład. Z nudów zaczęłam przeglądać komórkę. Miałam do kogo zadzwonić i z kim pogadać, więc wykorzystałam ten czas.
Jak się spodziewałam telefon został odebrany szybciej niż się spodziewałam.
-A kim łączyć, strażniczko Hathaway?- usłyszałam spokojny głos jednej z sekretarek.
-Ze strażnikiem Hansem.
Trochę się naczekałam zanim usłyszałam jego głos. Spodziewałam się, że jak zwykle był zajęty.
-Strażnik Hans, kto mówi?
-Hathaway -odparłam rozglądając się po korytarzu.
-Pamiętaj, że skoro już wróciłaś, raporty powinnaś spisywać jak zwykle co wieczór. Teoretycznie może być za wcześnie, żeby o tym mówić, szczególnie na służbie, ale po pierwszym tygodniu grudnia przyjeżdżacie, więc radzę planować urlop. Zostało niewiele czasu- nagle studenci zaczęli wychodzić na korytarz.
-Muszę kończyć, stra- przerwałam uznając, że przebywam pośród rówieśników.
-Słusznie Hathaway - rzucił Hans lekkim tonem.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu Lissy. Zwykle nie było to trudne. Niewiele dziewczyn dorównywało jej wzrostem.
-Rose!
Odwróciłam się słysząc zupełnie obcy mi głos. W moją stronę szła jakaś dziewczyna. Zdecydowanie była człowiekiem. Zanim do mnie podeszła wiedziałam, że będzie wyższa, ale nie tak wysoka jak Lissa. Jej skóra miała odcień podobny do mojego.
-Znamy się?- spytałam, gdy podeszła.
Miała niesamowite oczy. Z dalszej odległości wydawały się zielone, jednak stojąc naprzeciwko dokładnie widziałam żółte plamki dookoła źrenic.
-Elli, koleguję się z Lissą. Podobno się przyjaźnicie?- patrzyła na mnie unosząc brwi.
-Gdzie ona jest?- stwierdziłam, że nie ma co zadowalać ją odpowiedzią na to pytanie skoro zareagowałam na jej nawoływania.
-Zniknęła gdzieś w trakcie wykładów- odparła dziewczyna wzruszając ramionami.
Miałam ochotę przyłożyć jej w twarz za tą obojętność. Zamiast tego odwróciłam się na pięcie i biegiem ruszyłam do wyjścia. Pędem przecięłam dziedziniec i wpadłam do internatu. W głowie dudniło mi jedno słowo- zniknęła. Lissa zniknęła, moja najlepsza przyjaciółka. Ponownie wyjęłam telefon i wybrałam numer Hansa otwierając nasze małe mieszkanie. Rozglądałam się wszędzie: mój i jej pokój, moja i jej łazienka.
-Strażniczka Hathaway?- usłyszałam głos sekretarki przy uchu.
Byłam na tyle roztrzepana, że pokiwałam głową. Natychmiast nakazałam sobie spokój.
-Ze strażnikiem Hansem- odparłam poważnie.
Gdzie ona może być. Nie przypominam sobie, żeby wspominała, że coś ma załatwić. Wie jak ważne jest jej bezpieczeństwo. Nie istnieje żadne dobre wytłumaczenie dla obecnej sytuacji.
-O co chodzi?- usłyszałam poważny głos Hansa.
Usilnie starałam się przypomnieć sobie szyfr oznaczający zniknięcie Królowej. To było jakieś rosyjskie słowo...
-Mgła!- wykrzyknęłam.
-Słucham?- odparł beznamiętnie, ale zdawałam sobie sprawę, że w natłoku jego pracy irytuje go, że nie wie o co mi chodzi.
-Mgła do cholery! Nie pamiętam jak to się mówi po rosyjsku!
Wiedziałam, że to z nerwów. Teraz jednak musiałam przekazać to , co najważniejsze. Pamiętałam jak jeszcze w akademii któryś ze strażników- chyba Stan, wspominał, że słowo oznaczające zniknięcie to po angielsku mgła. Z początku nie byłam pewna czy zrozumiał, jednak po chwili rozłączył się szybko mówiąc o procedurach, które powinnam zrobić w obecnym położeniu. Jakie czynności powinnam wykonać by utwierdzić się w najgorszym możliwym wytłumaczeniu, że Królowa może nie zniknęła lecz została porwana.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Rose! Pobudka!
Lissa mimo, że pochylała się nade mną, krzyczała.
-Już zapomniałam- jęknęłam w poduszkę.
-O czym?- dręczyła ściągając ze mnie kołdrę.
-Jak ciężkie jest to wstawanie. Może pośpię jeszcze chwilę? Mam mało do zrobienia?- liczyłam, że przekona ją wyraźna nadzieja w głosie.
-Pomyślałam o tym wcześniej - odparła delikatnie.
Zapewne obawiała się, że będę zła, ale tylko zwlokłam się z łóżka.
-Trudno- mruknęłam.
Poprzedniego wieczora naszykowałam ubrania i spakowałam torbę, dlatego niewiele miałam do zrobienia. Odprowadziłam Lissę pod salę i porozmawiałam chwilę ze strażnikiem, który miał jej pilnować. Następnie głodna ruszyłam na swój pierwszy wykład.
-Rose!- ktoś zarzucił mi ręce na szyję i musiałam wykazać się wielką samokontrolą by nie zrobić uniku.
-Rachel!- zawołałam poznając dziewczynę.
Obok niej stał dampir, którego poznałam przed wyjazdem.
-Olivier?- chciałam się upewnić wyciągając do niego dłoń.
Kiwnął głową, co przyjęłam z ulgą. Chłopak był charakterystyczny. Nie widziałam tu drugiej osoby, która miałaby dredy.
-Wchodźcie!- usłyszałam głos Westfielda za plecami.
Za nami utworzył się niezły korek. Nasz trójka blokowała wejście. Pośpiesznie udaliśmy się na swoje miejsca.
-Gdzie byłaś?- spytała Rachel, gdy Liam zaczął prowadzić zajęcia.
-Jeden z członków mojej rodziny wylądował w szpitalu. Był w ciężkim stanie- niedaleka byłam od prawdy, w końcu Dymitr był dla mnie jedną z najbliższych osób.
-Rozumiem, przykro mi. Już wszystko dobrze?
-Nie do końca, ale jestem dobrej myśli- uśmiechnęłam się do niej ciepło.
-Panno Hathaway!- usłyszałam głos Liama.- Co to za rozmowy! Skoro zaszczyciła nas pani swoją obecnością to sądziłem, że mogę wymagać pełnego skupienia. Rozumiemy się, prawda?
On ma coś ze Stana. Może są jakąś daleką rodziną. Fakt, że moroje od lat nie wiążą się z ludźmi, więc pokrewieństwo musi być dalekie, ale jakieś z pewnością jest.
Uśmiechnęłam się do niego sztucznie i zamilkłam.
-Idziemy do laboratorium?- spytała Rachel zbierając swoje rzeczy po wykładzie.
-Najpierw do jakiegoś pobliskiego sklepu. Skręca mnie z głodu- jęknęłam gotowa do wyjścia.
Przedzieranie przez korytarze zalane studentami zajęło nam dłużej niż myślałam, dlatego z ulgą powitałam chłodne powietrze. Wyjęłam telefon by sprawdzić ile mamy czasu i zauważyłam, że dzwonił do mnie Dymitr. Postanowiłam szybko oddzwonić w końcu nawet nie dzwoniłam do niego by powiadomić go, że już wróciłam.
-Strażnik Bielikow.
-Dzwoniłeś- rzuciłam do słuchawki.
-Ponieważ o to prosiłaś- zaczął, gdy poznał mój głos.- Pojutrze wracam do Allentown.
-To wspaniale!- zetknęłam na Rachel, która przysłuchiwała się z zainteresowaniem.- Świetna wiadomości, dziadku- stwierdziłam, ze później będę się z tego tłumaczyć.- Niestety muszę już kończyć. W Leight jest pora wykładów. Do zobaczenia- cmoknęłam w słuchawkę i rozłączyłam się.
-Co to za dobre wieści?- dziewczyna przytrzymała mi drzwi wchodząc do niewielkiego sklepu.
-Mój dziadek wychodzi niedługo ze szpitala. Mówiłam ci o tym- a jednak skłamałam.
Rachel ze zrozumieniem pokiwała głową.
W drodze do laboratorium zastanawiałam się czy Dymitr był w stanie zrozumieć to, co chciałam przekazać. Jeżeli nazwanie go dziadkiem nie uśpiło jego inteligencji dowiedział się, że jestem na uczelni, dlaczego nie odebrałam wcześniej i mówiłam tak szybko, ponieważ ktoś podsłuchiwał. Dymitr zdecydowanie mógł to zrozumieć.
-Dobrze, więc- Liam klasnął w dłonie.- Do roboty!
Zupełnie nie słuchałam, co mówił. Nie ucieszył mnie tak fakt w równym stopniu jak ten, że zmierza w moją stronę.
-Ja ciebie czeka dzisiaj przyjemniejsze zadanie- szepnął podając mi plik kartek.- Musisz to wypełnić do końca zajęć.
Na pierwszej stronie pytania nie sprawiały mi trudności: data, imię, nazwisko, tytuł projektu. Z ulgą przyjęłam, że cały zestaw jest dość łatwy. Najgorsze pytania znajdowały się pod koniec: ile osób bierze udział w twoim projekcie, na kim przeprowadzasz badania, prośba o dołączenie zgody osoby współpracującej na dokumentowanie danych i potwierdzenie gotowości do stawienia się w odpowiednim czasie.
-Panie profesorze!- zawołałam przy ostatnim.- Profesorze Westfield!- ponowiłam próbę.
-Szybko ci poszło - odparł podchodząc.
-Nie całkiem. Mam problem z ostatnim punktem. Mój chłopak nie podpisał jeszcze żadnej zgody.
-Wobec tego, musi to jak najszybciej nadrobić.
-Jak szybko?- spytałam modląc się w duchu o długi termin.
-W pięć dni- po jego odpowiedzi skrzywiłam się lekko.
-Przyjedzie w sobotę. Tylko jeden dzień różnicy da się zrobić wyjątek?- liczyłam, że zrobiłam największe oczy jakie potrafię.
Liam spojrzał na mnie sceptycznie. Chyba wziął to za próbę flirtu, gdybym naprawdę chciała coś osiągnąć na tym polu nie miałby wątpliwości. Przez lata byłam podrywana przez morojów, dampirów i ludzi, ale przestałam odpowiadać na zaczepki. Jest przecież Dymitr.
-Zbierajcie się!- krzyknął Westfield nie odrywając ode mnie wzroku.- Wykonaliście dzisiaj kawał dobrej roboty!
Z zazdrością zetknęłam na Rachel, która pakowała liczne odczynniki. Ciekawa byłam, kiedy sama zacznę podobną pracę. Zdążyłam się zorientować, że zawaliłam, ale nie mam poczucia winy. Szczególnie wyobrażając sobie Dymitra w szpitalu.
-Wszystko w porządku?- spytała się dziewczyna patrząc na mnie niespokojnie.
Pokiwałam głową nie chcąc wzbudzić podejrzeń na oczach Liama i reszty studentów.
Trochę to trwało zanim sala opustoszała, więc zdążyłam się znudzić. Szczęście Lissa zaczynała i kończyła wykłady później niż ja.
-Rose, czy ty nie widzisz, że to będzie następny wyjątek, który dla ciebie zrobię?- Liam stał się poważny, choć trochę się wyluzował.- Studenci zaczynają coś podejrzewać.
-Przecież nie dajemy im powodów!- oburzyłam się.
-Tydzień temu jedna dziewczyna u profesor Crowell oblała projekt, ponieważ nie oddała w terminie tych dokumentów, które ci dałem. Ty nie tylko je zlekceważyłaś, nie przychodziłaś również na zajęcia, co poniekąd jest wytłumaczeniem. Wracasz jednak niespodziewanie i z perspektywy reszty klasy, bez żadnych konsekwencji.
-To niedorzeczne! Mam chłopaka!- jak ktoś może myśleć, że po miesiącu mam romans z profesorem?!
-Też kogoś mam, więc cię rozumiem. Nie chciałbym wobec tego wzbudzać podejrzeń, a co dopiero dawać do tego powody. Stąd moja prośba, niech ten chłopak przyjedzie jak najszybciej.
Liam nawet nie wiedział o jak wiele prosi. Jestem tylko strażniczką. W prawdzie Dymitr powiedział mi przed opuszczeniem dworu, że przyjedzie, gdy go o to poproszę, ale nie chciałam z tego korzystać. Jesteśmy strażnikami, jeżeli ktoś zauważy, że strażnik Bielikow przyjechał do strażniczki Hathaway na służbie przy Królowej może się zrobić nieprzyjemnie. Nie mogłam do tego dopuścić.
-On może być dopiero w weekend. Sam studiuje- jako, że rozmawiałam z profesorem powinien był to docenić.
-Skoro ty mogłaś zrobić sobie przerwę podczas pierwszego miesiąca nauki, to on może zrobić podczas...
-Pod tym względem się różnimy. Bardzo. Jest obowiązkowy i odpowiedzialny- przerwałam.
-Niech ci będzie- westchnął zrezygnowany.- O ósmej pod moim gabinetem ma się stawić twój chłopak, a najlepiej wcześniej.
Najchętniej rzuciłabym mu się na szyję, ale powstrzymałam ten odruch. Uśmiechnęłam się tylko.
-Jesteś najlepszym profesorem na tej uczelni!- zawołałam zbierając swoje rzeczy.
-Mówisz tak, ponieważ nie poznałaś profesor Crowell. Miałem z nią zajęcia i z przykrością stwierdzam, że nigdy jej nie dorównam.
-To musiało być niezręczne, prawda? Była twoją nauczycielką, a teraz łączą was raczej koleżeńskie stosunki- mówiąc to zastanawiałam się czy moja relacja z Dymitrem nie przeszła takiej samej metamorfozy.
Po krótkim zastanowieniu musiałam przyznać, że nie. Od początku nie traktowałam Dymitra jak strażnika. Mówiłam do niego po imieniu i tylko czasami tytułowałam. Darzyłam go jednak szacunkiem, którym nie mógł poszczycić się żaden inny uczący mnie dampir. Nasze relacje bez wątpienia się zmieniły, ale zapewne nie tak bardzo jak powinny.
-Kiedy się tu uczyłem łączyły mnie z nią podobne relacje jak teraz z tobą. W zasadzie koleżeńskie - odparł zamykając laboratorium.
-Między nami jest siedem lat różnicy- przypomniałam mu.- A między tobą, a Crowell musi być z...- zastanowiłam się nad jej wiekiem.- Z dwadzieścia pięć?!
-Dwadzieścia siedem dokładnie - mruknął uśmiechając się.
-Mogłaby być twoją matką- odparłam licząc ile ma lat.
-A gdybym był w twoim wieku to nawet babką- zaśmiał się.
Nie mogłam uwierzyć jak zyskał takie relacje z o tyle starszą osobą. Pożegnaliśmy się i pognałam pod salę, w której Lissa miała ostatni wykład. Z nudów zaczęłam przeglądać komórkę. Miałam do kogo zadzwonić i z kim pogadać, więc wykorzystałam ten czas.
Jak się spodziewałam telefon został odebrany szybciej niż się spodziewałam.
-A kim łączyć, strażniczko Hathaway?- usłyszałam spokojny głos jednej z sekretarek.
-Ze strażnikiem Hansem.
Trochę się naczekałam zanim usłyszałam jego głos. Spodziewałam się, że jak zwykle był zajęty.
-Strażnik Hans, kto mówi?
-Hathaway -odparłam rozglądając się po korytarzu.
-Pamiętaj, że skoro już wróciłaś, raporty powinnaś spisywać jak zwykle co wieczór. Teoretycznie może być za wcześnie, żeby o tym mówić, szczególnie na służbie, ale po pierwszym tygodniu grudnia przyjeżdżacie, więc radzę planować urlop. Zostało niewiele czasu- nagle studenci zaczęli wychodzić na korytarz.
-Muszę kończyć, stra- przerwałam uznając, że przebywam pośród rówieśników.
-Słusznie Hathaway - rzucił Hans lekkim tonem.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu Lissy. Zwykle nie było to trudne. Niewiele dziewczyn dorównywało jej wzrostem.
-Rose!
Odwróciłam się słysząc zupełnie obcy mi głos. W moją stronę szła jakaś dziewczyna. Zdecydowanie była człowiekiem. Zanim do mnie podeszła wiedziałam, że będzie wyższa, ale nie tak wysoka jak Lissa. Jej skóra miała odcień podobny do mojego.
-Znamy się?- spytałam, gdy podeszła.
Miała niesamowite oczy. Z dalszej odległości wydawały się zielone, jednak stojąc naprzeciwko dokładnie widziałam żółte plamki dookoła źrenic.
-Elli, koleguję się z Lissą. Podobno się przyjaźnicie?- patrzyła na mnie unosząc brwi.
-Gdzie ona jest?- stwierdziłam, że nie ma co zadowalać ją odpowiedzią na to pytanie skoro zareagowałam na jej nawoływania.
-Zniknęła gdzieś w trakcie wykładów- odparła dziewczyna wzruszając ramionami.
Miałam ochotę przyłożyć jej w twarz za tą obojętność. Zamiast tego odwróciłam się na pięcie i biegiem ruszyłam do wyjścia. Pędem przecięłam dziedziniec i wpadłam do internatu. W głowie dudniło mi jedno słowo- zniknęła. Lissa zniknęła, moja najlepsza przyjaciółka. Ponownie wyjęłam telefon i wybrałam numer Hansa otwierając nasze małe mieszkanie. Rozglądałam się wszędzie: mój i jej pokój, moja i jej łazienka.
-Strażniczka Hathaway?- usłyszałam głos sekretarki przy uchu.
Byłam na tyle roztrzepana, że pokiwałam głową. Natychmiast nakazałam sobie spokój.
-Ze strażnikiem Hansem- odparłam poważnie.
Gdzie ona może być. Nie przypominam sobie, żeby wspominała, że coś ma załatwić. Wie jak ważne jest jej bezpieczeństwo. Nie istnieje żadne dobre wytłumaczenie dla obecnej sytuacji.
-O co chodzi?- usłyszałam poważny głos Hansa.
Usilnie starałam się przypomnieć sobie szyfr oznaczający zniknięcie Królowej. To było jakieś rosyjskie słowo...
-Mgła!- wykrzyknęłam.
-Słucham?- odparł beznamiętnie, ale zdawałam sobie sprawę, że w natłoku jego pracy irytuje go, że nie wie o co mi chodzi.
-Mgła do cholery! Nie pamiętam jak to się mówi po rosyjsku!
Wiedziałam, że to z nerwów. Teraz jednak musiałam przekazać to , co najważniejsze. Pamiętałam jak jeszcze w akademii któryś ze strażników- chyba Stan, wspominał, że słowo oznaczające zniknięcie to po angielsku mgła. Z początku nie byłam pewna czy zrozumiał, jednak po chwili rozłączył się szybko mówiąc o procedurach, które powinnam zrobić w obecnym położeniu. Jakie czynności powinnam wykonać by utwierdzić się w najgorszym możliwym wytłumaczeniu, że Królowa może nie zniknęła lecz została porwana.
poniedziałek, 29 sierpnia 2016
Rozdział 60
Hej! Po długiej przerwie myślę, że wreszcie coś się ustatkuje i wypracuję pewną normę.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pakowałam się najszybciej jak mogłam. Byłam pewna, że Staruszek rozmawia teraz z Sonią na tematy, które według niego powinny zostać dla mnie tajemnicą. Sama uważałam inaczej. Niestety wszędzie pełno było moich rzeczy- wszędzie, tylko nie w walizce. Ktoś spakował mnie do tego przyjazdu- najprawdopodobniej Lissa- i wcześniej torba zapinała się idealnie, ale po moich zakupach... Zrezygnowałam z siłowania się z torbą i włożyłam część nowych ubrań do siatek.
Następnie szybko opuściłam pokój. Akurat by usłyszeć otwieranie drzwi wejściowych. Stanęłam naprzeciwko Michaiła.
-Rose! Nic podejrzanego się nie wydarzyło?- spytał w progu zdejmując kurtkę.
-Poza tym, że odwiedził was mój ojciec- mruknęłam niezadowolona.
-Co to za rozmowy?- w przedpokoju pojawiła się Sonia.- Jesteś!
Morojka podeszła do niego szybko i wtuliła się w ciepłe ciało strażnika. Uśmiechnęłam się lekko i nie chcąc im przeszkadzać ruszyłam do Abe' a. Siedział przy stole kuchennym wpatrując się z zainteresowaniem w swoją biżuterię na dłoni, która jak zwykle dopełniała jego strój. Tym razem ubrany był w ciemny, fioletowy garnitur z pasującym kolorystycznie kapeluszem. Do tego miał granatową koszulę i pełno charakterystycznej dla siebie złotej biżuterii. Nawet Lissa nie nosi tyłu błyskotek na raz.
-Gotowa do wyjazdu?- spytał od niechcenia.
-Zależy, gdzie mnie zabierasz- odparłam pewnie.
Analizowałam to wcześniej i myślałam o trzech miejscach: jego posiadłości, szpitalu, w którym jest Dymitr albo moim akademiku.
-Wracasz do Królowej, tam jesteś bardziej potrzebna- powiedział wstając i uśmiechając się sztucznie.- Ja z resztą też- ze zdziwienia uniosłam brwi, czekając na dalszą część.- Muszę zabrać stamtąd Lorda Iwaszkowa i Lorda Ozerę- wysłyszałam jego prześmiewczy ton, gdy starał się zachować etykietę.
-Będziesz robił za taksówkę? Nie masz nic lepszego do roboty?- miałam wielką ochotę zaśmiać się z tej jego ważnej misji.
Już otwierał usta- zapewne by się odgryźć, ale do kuchni weszła Sonia.
Odprowadzili nas do samochodu, w którym siedziało trzech strażników Abe'a. Michaił włożył moje torby do bagażnika.
-Nie zamykaj- zawołał Staruszek i sięgnął po jakąś białą torbę na prezent.
Z uśmiechem podał ją Soni. Miałam wrażenie, że przyjęła prezent równie zdziwiona jak ja. Otworzyła go przy nas i zaśmiała się serdecznie.
-Dziękuję bardzo- powiedziała jeszcze bardziej zaskoczona.
Zajrzałam jej przez ramię i zobaczyłam cebulki kwiatowe. Morojka z pewnością wiedziała już dokładnie, co to za rośliny. Pomyślałam jednak, że Abe po prostu spłacił dług. W końcu zerwał wcześniej większość kwiatów z pobliskiego ogródka, które z pewnością były jakieś szczególne. Nigdzie indziej nie widziałam kwiatów w listopadzie. Po minie Soni przekonałam się, że najprawdopodobniej Staruszek spłacił dług i to wielokrotnie.
Po szybkim pożegnaniu wsiedliśmy do samochodu. Panowała w nim niezwykle nużąca atmosfera. Biorąc pod uwagę jak bardzo do tej pory odsuwałam zmęczenie na bok mogłabym z dumą przyznać, że usnęłam dopiero, gdy zjechaliśmy z podjazdu naszych przyjaciół.
Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Gwałtownie spojrzałam w kierunku, z którego dochodził. Przed oczami miałam Abe'a czekającego aż wysiądę z samochodu. Machnęłam ręką rozdrażniona jakbym miała przed sobą natrętną muchę. Byłam na siebie trochę zła, że przespałam całą podróż. Zmarnowałam czas, którego choć część powinnam poświęcić na rozmowę ze Staruszkiem. Było sporo tematów do omówienia, wyjaśnienia, ale w obecnym położeniu pomoże mi kto inny.
-Leć do swojego pokoju- powiedział odsuwając się od drzwi bym mogła wysiąść.
-Nie idziesz ze mną?- spytałam zaskoczona.
-Miałem tu czekać na Christiana i Adriana- zdziwiło mnie, że nie używa tytułów, ale po chwili uświadomiłam sobie, że stoimy na środku studenckiego parkingu.- ale masz tyle rzeczy, że z chęcią ci pomogę.
-Jak kto?- wypowiedziałam te słowa bezwiednie. Nie mógł jednak wejść jako mój ojciec, ponieważ każdy tutaj uważał, że jest nim strażnik Conner.
Abe'owi wyraźnie stężała mina. Nic nie odpowiedział, jedynie wzruszył ramionami i wziął od swojego strażnika moje torby.
-Prowadź- mruknął.
Myślałam, że uda nam się ominąć wszystkie osoby. Przed oczami miałam już drzwi akademika.
-Rose!
Cholera! Jak na strażniczkę to poważne niedopatrzenie. Wiedziałam kto nas goni zanim się odwróciłam.
-Profesor Westfield!- zawołałam.
Byłam pewna, że jego obecność nie wróży niczego dobrego. W końcu ominęłam masę wykładów i spotkań projektowych.
Mężczyzna stanął przed nami. Był ubrany w kurtkę skórzaną, spod której wystawał kaptur szarej bluzy i czarne spodnie. Stwierdziłam, że to odpowiedni strój na jesień w Pensylwanii. Temperatura wynosiła około dziesięciu stopni.
-Przepraszam pana, panie... Hathaway?- spytał patrząc na Abe'a.
-Mazur- mruknął niezadowolony Staruszek.
-Proszę wybaczyć, błędnie wziąłem pana za ojca Rose.
-Jestem...- zaczął Abe.
-Moim wujkiem. Jest moim wujkiem- dodałam pospiesznie.
Wiedziałam, że Staruszek w tej chwili to zdenerwowany "wujek", ale nim się zajmę później.
-Mogę panu przeszkodzić i porwać na chwilę Rose?- trzeba było przyznać, że Liam należał do bardzo kulturalnych osób.
Myślę, że właśnie to urzekło Abe' a, ponieważ się zgodził. Wychodził z założenia, że takimi osobami łatwo manipulować. Było mu obojętne czy młody mężczyzna, na którego patrzył to moroj, dampir, alchemik, a może człowiek. Z pewnością przyda się do czegoś w jego brudnych interesach.
Z tego powodu szybko chwyciłam Westfielda pod rękę i osiągnęłam na bezpieczną odległość.
-Co to było, Rose?!- wykrzyknął, gdy tylko go puściłam.
-Przepraszam, profesorze - mruknęłam rozbawiona.
-Liam- upomniał.- Jesteśmy poza salą wykładową. Pamiętasz takie miejsce?
Wkurzył mnie. Spodziewałam się, że tego dojdzie, ale trochę później. On jednak postanowił być pamiętliwy na samym początku.
-Hej! Oczywiście, że tak!- żachnęłam.
-A o projekcie? Rozumiem, że wolałabyś o nim zapomnieć, ale nie wolno ci. Co ty robiłaś podczas nieobecności? Podobno byłaś chora, a tu takie rewelacje.
-Dosyć! Co to ma być?! Ingerujesz w moje życie osobiste! To moje prywatne sprawy!
-Rose!- przerwał mi.- Odetchnij trochę. Moim celem nie jest pokłócenie się z tobą. Liczę, że zauważyłaś jakie relacje nas łączą. Nietypowe. Dlatego szedłem odwiedzić cię z troski. Jako przyjaciel, nie nauczyciel. Zależy mi żebyś dalej się tu kształciła, a przez tak długą nieobecność możesz nie zdać projektu. Wiesz z czym to się wiąże. Nie Podejdziesz do sesji, oblejesz rok.
Pomyślałam o Lissie. Marzyła o tych studiach. Musiała przekonać masę morojów i dampirów by móc się tu uczyć. Jestem pewna, że drugi raz nie wyraziliby zgody na takie warunki. Królowa odcięta od dworu z jedną strażniczką u boku podczas przerw w zajęciach.
-Nie mogę oblać- powiedziałam pewnie jakby to miało wystarczyć.
-Więc od jutra bierzemy się do pracy.
Wracałam do pokoju z jedną myślą. Historia lubi zataczać koło. Przypomniałam sobie słowa Dymitra: "zaczynamy od jutra". Właśnie tak podsumował naszą rozmowę, podczas której znalazłam się w podbramkowej sytuacji. Tu było podobnie. Wtedy chodził jednak o naukę walki bym mogła być blisko Lissy. Teraz walczę o to by zostać na studiach, dzięki temu nie oddalą mnie od przyjaciółki. Z żalem pomyślałam, że wciąż dążę do tego samego. Czy tak będzie już zawsze?!
Usłyszałam, że ktoś za mną biegnie. Odwróciłam się gwałtownie i natychmiast zostałam przytulona przez Lissę.
-Rose! Tak się stęskniłam!- krzyczała prosto w moje ucho.
-Dlatego znalazłaś sobie dla mnie zastępstwo?- spytałam rozbawiona.
-Mówisz o Christianie? Nie martw się już zabrał rzeczy z twojego pokoju, ale w sobotę przyjedzie. Obiecał mi.
Miałam wrażenie, że bił od niej blask. Jakbym widziała złotą aurę wokół niej. Zastanawiałam się czy wyleczyła Adriana, ale wolałam nie poruszać w tym momencie tego tematu. Natychmiast bym ją zasmuciła. I czy wie, że Doru używa wpływu na Dymitrze? Z pewnością... ale to również musiałam przemilczeć.
-Biegnijmy się z nimi pożegnać - powiedziałam odsuwając się od przyjaciółki.
-Już pojechali.
-Jak to?!- nie mogę w to uwierzyć. Nie rozmawiałam z Liamem specjalnie długo.
-Chris, Adrian i "ojciec Chrisa"- spodziewałam się, że mówiła o Staruszku- wyjechali przed sekundą.
-Dlaczego?! Iwaszkow mnie unika?!- to byłoby najrozsądniejsze wytłumaczenie.
Lissa przemilczała to, ale jej spojrzenie mówiło wszystko- miałam rację. Ruszyłyśmy do pokoju. Już w progu akademika odczułam różnicę temperatur. W środku było naprawdę ciepło. Przez moment żałowałam, że nie mogę znaleźć się w akademii przy jednym z wielu kominków buchających niewielkim ogniem. Albo w starej wartowni...
-Masz spory bałagan. Do jutra musisz to ogarnąć - zaśmiała się Lissa otwierając drzwi pomiędzy naszymi pokojami.
-Przecież to niewykonalne!- zawołałam.
W całym pomieszczeniu walały się torby pełne nowych ubrań. Staruszek musiał się spieszyć. -Coś mi się wydaje, że byłaś na niemałych zakupach, dlatego z chęcią ci pomogę.
Lissa z zapałem zabrała się do grzebania w moich rzeczach, ja z mniejszym.
-A co to?- spytała patrząc mi przez ramię.
Nie znałam odpowiedzi na jej pytanie. Na kolanach trzymałam złotą paczkę - tajemniczy prezent od Soni. Miałam otworzyć ją sama, ale obecność Lissy w niczym nie zaszkodzi. Zabrałam się za rozdzieranie papieru.
-Od kogo to?!
Wyjęłam bakłażanowy, satynowy szlafrok, który leżał na wierzchu. Sięgał pewnie do połowy ud i wykończony został drobną koronką, tak samo jak rękawy, które sprawiały wrażenie przykrótkich.
-To od Dymitra?!- ponownie odezwała się Lissa.
-No co ty! On nie śmiałby wręczyć mi się czegoś takiego! Rany!
Dopiero w tej chwili zauważyłam, co kryło się pod szlafrokiem. Była tam biała bielizna z obszyciami i koronką w bakłażanowym kolorze. Zapewne świetnie kontrastuje z kolorem mojej skóry.
-To bardziej prezent dla strażnika Bielikowa, niż dla ciebie- przyznała Lissa.- Nie gniewaj się - dodała widząc moją minę.- Taka prawda. Chociaż... Dla niego to bardziej opakowanie prezentu, który...
-Królowo!- przerwałam jej szybko.- Mówi pani o swoich pracownikach! Tak nie wypada! Strażnik Bielikow to odpowiedzialny, poważny dampir. Obydwoje jesteśmy szanowani, a pani, Wasza Wysokość, nadszarpuje naszą reputacje.
-Czy to buty?- Lissa wskazała na pudełko.
Do tej pory myślałam, że skrywa w sobie jedynie ścinki złotego papieru, jednak faktycznie pod nim coś było. Lissa miała rację. Szpilki w kolorze fioletowym jak szlafrok z białą podeszwą.
-Dymitr będzie zachwycony!- pisnęła morojka biorąc w ręce drugi but.
-Wątpię- mruknęłam.- Nie założę tego.
Wszystko spakowałam ponownie i włożyłam na dno szafy.
-Przecież to grzech!- protestowała Lissa.
W myślach zgodziłam się z nią z uśmiechem pełnym goryczy. Długo nie będzie jednak okazji bym mogła założyć coś takiego. Od Dymitra dzielą mnie kilometry. Nawet jak przyjedziesz do Allentown wciąż będzie za daleko. Z Christianem odwiedzają nas rzadko. Później, w święta wracamy na dwór, gdzie będziemy mieć osobne pokoje. Z kolei pod koniec roku mamy zamiar wyjechać do Rosji. Gdy wrócimy natychmiast zaczniemy nadrabiać wykłady... i tak do wakacji.
-Jeżeli interesuje cię moje życie seksualne, to nic się w nim nie zmieni do czerwca, kiedy spokojnie wrócimy na dwór i zyskam więcej czasu dla siebie.
-I Dymitra- dodała Lissa.
-I Dymitra- przytaknęłam.
-Banialuki- dotarł do mnie pomruk niezadowolenia, gdy zabrałam się za rozpakowywanie następnych toreb.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję również za ostatnie komentarze :*
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pakowałam się najszybciej jak mogłam. Byłam pewna, że Staruszek rozmawia teraz z Sonią na tematy, które według niego powinny zostać dla mnie tajemnicą. Sama uważałam inaczej. Niestety wszędzie pełno było moich rzeczy- wszędzie, tylko nie w walizce. Ktoś spakował mnie do tego przyjazdu- najprawdopodobniej Lissa- i wcześniej torba zapinała się idealnie, ale po moich zakupach... Zrezygnowałam z siłowania się z torbą i włożyłam część nowych ubrań do siatek.
Następnie szybko opuściłam pokój. Akurat by usłyszeć otwieranie drzwi wejściowych. Stanęłam naprzeciwko Michaiła.
-Rose! Nic podejrzanego się nie wydarzyło?- spytał w progu zdejmując kurtkę.
-Poza tym, że odwiedził was mój ojciec- mruknęłam niezadowolona.
-Co to za rozmowy?- w przedpokoju pojawiła się Sonia.- Jesteś!
Morojka podeszła do niego szybko i wtuliła się w ciepłe ciało strażnika. Uśmiechnęłam się lekko i nie chcąc im przeszkadzać ruszyłam do Abe' a. Siedział przy stole kuchennym wpatrując się z zainteresowaniem w swoją biżuterię na dłoni, która jak zwykle dopełniała jego strój. Tym razem ubrany był w ciemny, fioletowy garnitur z pasującym kolorystycznie kapeluszem. Do tego miał granatową koszulę i pełno charakterystycznej dla siebie złotej biżuterii. Nawet Lissa nie nosi tyłu błyskotek na raz.
-Gotowa do wyjazdu?- spytał od niechcenia.
-Zależy, gdzie mnie zabierasz- odparłam pewnie.
Analizowałam to wcześniej i myślałam o trzech miejscach: jego posiadłości, szpitalu, w którym jest Dymitr albo moim akademiku.
-Wracasz do Królowej, tam jesteś bardziej potrzebna- powiedział wstając i uśmiechając się sztucznie.- Ja z resztą też- ze zdziwienia uniosłam brwi, czekając na dalszą część.- Muszę zabrać stamtąd Lorda Iwaszkowa i Lorda Ozerę- wysłyszałam jego prześmiewczy ton, gdy starał się zachować etykietę.
-Będziesz robił za taksówkę? Nie masz nic lepszego do roboty?- miałam wielką ochotę zaśmiać się z tej jego ważnej misji.
Już otwierał usta- zapewne by się odgryźć, ale do kuchni weszła Sonia.
Odprowadzili nas do samochodu, w którym siedziało trzech strażników Abe'a. Michaił włożył moje torby do bagażnika.
-Nie zamykaj- zawołał Staruszek i sięgnął po jakąś białą torbę na prezent.
Z uśmiechem podał ją Soni. Miałam wrażenie, że przyjęła prezent równie zdziwiona jak ja. Otworzyła go przy nas i zaśmiała się serdecznie.
-Dziękuję bardzo- powiedziała jeszcze bardziej zaskoczona.
Zajrzałam jej przez ramię i zobaczyłam cebulki kwiatowe. Morojka z pewnością wiedziała już dokładnie, co to za rośliny. Pomyślałam jednak, że Abe po prostu spłacił dług. W końcu zerwał wcześniej większość kwiatów z pobliskiego ogródka, które z pewnością były jakieś szczególne. Nigdzie indziej nie widziałam kwiatów w listopadzie. Po minie Soni przekonałam się, że najprawdopodobniej Staruszek spłacił dług i to wielokrotnie.
Po szybkim pożegnaniu wsiedliśmy do samochodu. Panowała w nim niezwykle nużąca atmosfera. Biorąc pod uwagę jak bardzo do tej pory odsuwałam zmęczenie na bok mogłabym z dumą przyznać, że usnęłam dopiero, gdy zjechaliśmy z podjazdu naszych przyjaciół.
Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Gwałtownie spojrzałam w kierunku, z którego dochodził. Przed oczami miałam Abe'a czekającego aż wysiądę z samochodu. Machnęłam ręką rozdrażniona jakbym miała przed sobą natrętną muchę. Byłam na siebie trochę zła, że przespałam całą podróż. Zmarnowałam czas, którego choć część powinnam poświęcić na rozmowę ze Staruszkiem. Było sporo tematów do omówienia, wyjaśnienia, ale w obecnym położeniu pomoże mi kto inny.
-Leć do swojego pokoju- powiedział odsuwając się od drzwi bym mogła wysiąść.
-Nie idziesz ze mną?- spytałam zaskoczona.
-Miałem tu czekać na Christiana i Adriana- zdziwiło mnie, że nie używa tytułów, ale po chwili uświadomiłam sobie, że stoimy na środku studenckiego parkingu.- ale masz tyle rzeczy, że z chęcią ci pomogę.
-Jak kto?- wypowiedziałam te słowa bezwiednie. Nie mógł jednak wejść jako mój ojciec, ponieważ każdy tutaj uważał, że jest nim strażnik Conner.
Abe'owi wyraźnie stężała mina. Nic nie odpowiedział, jedynie wzruszył ramionami i wziął od swojego strażnika moje torby.
-Prowadź- mruknął.
Myślałam, że uda nam się ominąć wszystkie osoby. Przed oczami miałam już drzwi akademika.
-Rose!
Cholera! Jak na strażniczkę to poważne niedopatrzenie. Wiedziałam kto nas goni zanim się odwróciłam.
-Profesor Westfield!- zawołałam.
Byłam pewna, że jego obecność nie wróży niczego dobrego. W końcu ominęłam masę wykładów i spotkań projektowych.
Mężczyzna stanął przed nami. Był ubrany w kurtkę skórzaną, spod której wystawał kaptur szarej bluzy i czarne spodnie. Stwierdziłam, że to odpowiedni strój na jesień w Pensylwanii. Temperatura wynosiła około dziesięciu stopni.
-Przepraszam pana, panie... Hathaway?- spytał patrząc na Abe'a.
-Mazur- mruknął niezadowolony Staruszek.
-Proszę wybaczyć, błędnie wziąłem pana za ojca Rose.
-Jestem...- zaczął Abe.
-Moim wujkiem. Jest moim wujkiem- dodałam pospiesznie.
Wiedziałam, że Staruszek w tej chwili to zdenerwowany "wujek", ale nim się zajmę później.
-Mogę panu przeszkodzić i porwać na chwilę Rose?- trzeba było przyznać, że Liam należał do bardzo kulturalnych osób.
Myślę, że właśnie to urzekło Abe' a, ponieważ się zgodził. Wychodził z założenia, że takimi osobami łatwo manipulować. Było mu obojętne czy młody mężczyzna, na którego patrzył to moroj, dampir, alchemik, a może człowiek. Z pewnością przyda się do czegoś w jego brudnych interesach.
Z tego powodu szybko chwyciłam Westfielda pod rękę i osiągnęłam na bezpieczną odległość.
-Co to było, Rose?!- wykrzyknął, gdy tylko go puściłam.
-Przepraszam, profesorze - mruknęłam rozbawiona.
-Liam- upomniał.- Jesteśmy poza salą wykładową. Pamiętasz takie miejsce?
Wkurzył mnie. Spodziewałam się, że tego dojdzie, ale trochę później. On jednak postanowił być pamiętliwy na samym początku.
-Hej! Oczywiście, że tak!- żachnęłam.
-A o projekcie? Rozumiem, że wolałabyś o nim zapomnieć, ale nie wolno ci. Co ty robiłaś podczas nieobecności? Podobno byłaś chora, a tu takie rewelacje.
-Dosyć! Co to ma być?! Ingerujesz w moje życie osobiste! To moje prywatne sprawy!
-Rose!- przerwał mi.- Odetchnij trochę. Moim celem nie jest pokłócenie się z tobą. Liczę, że zauważyłaś jakie relacje nas łączą. Nietypowe. Dlatego szedłem odwiedzić cię z troski. Jako przyjaciel, nie nauczyciel. Zależy mi żebyś dalej się tu kształciła, a przez tak długą nieobecność możesz nie zdać projektu. Wiesz z czym to się wiąże. Nie Podejdziesz do sesji, oblejesz rok.
Pomyślałam o Lissie. Marzyła o tych studiach. Musiała przekonać masę morojów i dampirów by móc się tu uczyć. Jestem pewna, że drugi raz nie wyraziliby zgody na takie warunki. Królowa odcięta od dworu z jedną strażniczką u boku podczas przerw w zajęciach.
-Nie mogę oblać- powiedziałam pewnie jakby to miało wystarczyć.
-Więc od jutra bierzemy się do pracy.
Wracałam do pokoju z jedną myślą. Historia lubi zataczać koło. Przypomniałam sobie słowa Dymitra: "zaczynamy od jutra". Właśnie tak podsumował naszą rozmowę, podczas której znalazłam się w podbramkowej sytuacji. Tu było podobnie. Wtedy chodził jednak o naukę walki bym mogła być blisko Lissy. Teraz walczę o to by zostać na studiach, dzięki temu nie oddalą mnie od przyjaciółki. Z żalem pomyślałam, że wciąż dążę do tego samego. Czy tak będzie już zawsze?!
Usłyszałam, że ktoś za mną biegnie. Odwróciłam się gwałtownie i natychmiast zostałam przytulona przez Lissę.
-Rose! Tak się stęskniłam!- krzyczała prosto w moje ucho.
-Dlatego znalazłaś sobie dla mnie zastępstwo?- spytałam rozbawiona.
-Mówisz o Christianie? Nie martw się już zabrał rzeczy z twojego pokoju, ale w sobotę przyjedzie. Obiecał mi.
Miałam wrażenie, że bił od niej blask. Jakbym widziała złotą aurę wokół niej. Zastanawiałam się czy wyleczyła Adriana, ale wolałam nie poruszać w tym momencie tego tematu. Natychmiast bym ją zasmuciła. I czy wie, że Doru używa wpływu na Dymitrze? Z pewnością... ale to również musiałam przemilczeć.
-Biegnijmy się z nimi pożegnać - powiedziałam odsuwając się od przyjaciółki.
-Już pojechali.
-Jak to?!- nie mogę w to uwierzyć. Nie rozmawiałam z Liamem specjalnie długo.
-Chris, Adrian i "ojciec Chrisa"- spodziewałam się, że mówiła o Staruszku- wyjechali przed sekundą.
-Dlaczego?! Iwaszkow mnie unika?!- to byłoby najrozsądniejsze wytłumaczenie.
Lissa przemilczała to, ale jej spojrzenie mówiło wszystko- miałam rację. Ruszyłyśmy do pokoju. Już w progu akademika odczułam różnicę temperatur. W środku było naprawdę ciepło. Przez moment żałowałam, że nie mogę znaleźć się w akademii przy jednym z wielu kominków buchających niewielkim ogniem. Albo w starej wartowni...
-Masz spory bałagan. Do jutra musisz to ogarnąć - zaśmiała się Lissa otwierając drzwi pomiędzy naszymi pokojami.
-Przecież to niewykonalne!- zawołałam.
W całym pomieszczeniu walały się torby pełne nowych ubrań. Staruszek musiał się spieszyć. -Coś mi się wydaje, że byłaś na niemałych zakupach, dlatego z chęcią ci pomogę.
Lissa z zapałem zabrała się do grzebania w moich rzeczach, ja z mniejszym.
-A co to?- spytała patrząc mi przez ramię.
Nie znałam odpowiedzi na jej pytanie. Na kolanach trzymałam złotą paczkę - tajemniczy prezent od Soni. Miałam otworzyć ją sama, ale obecność Lissy w niczym nie zaszkodzi. Zabrałam się za rozdzieranie papieru.
-Od kogo to?!
Wyjęłam bakłażanowy, satynowy szlafrok, który leżał na wierzchu. Sięgał pewnie do połowy ud i wykończony został drobną koronką, tak samo jak rękawy, które sprawiały wrażenie przykrótkich.
-To od Dymitra?!- ponownie odezwała się Lissa.
-No co ty! On nie śmiałby wręczyć mi się czegoś takiego! Rany!
Dopiero w tej chwili zauważyłam, co kryło się pod szlafrokiem. Była tam biała bielizna z obszyciami i koronką w bakłażanowym kolorze. Zapewne świetnie kontrastuje z kolorem mojej skóry.
-To bardziej prezent dla strażnika Bielikowa, niż dla ciebie- przyznała Lissa.- Nie gniewaj się - dodała widząc moją minę.- Taka prawda. Chociaż... Dla niego to bardziej opakowanie prezentu, który...
-Królowo!- przerwałam jej szybko.- Mówi pani o swoich pracownikach! Tak nie wypada! Strażnik Bielikow to odpowiedzialny, poważny dampir. Obydwoje jesteśmy szanowani, a pani, Wasza Wysokość, nadszarpuje naszą reputacje.
-Czy to buty?- Lissa wskazała na pudełko.
Do tej pory myślałam, że skrywa w sobie jedynie ścinki złotego papieru, jednak faktycznie pod nim coś było. Lissa miała rację. Szpilki w kolorze fioletowym jak szlafrok z białą podeszwą.
-Dymitr będzie zachwycony!- pisnęła morojka biorąc w ręce drugi but.
-Wątpię- mruknęłam.- Nie założę tego.
Wszystko spakowałam ponownie i włożyłam na dno szafy.
-Przecież to grzech!- protestowała Lissa.
W myślach zgodziłam się z nią z uśmiechem pełnym goryczy. Długo nie będzie jednak okazji bym mogła założyć coś takiego. Od Dymitra dzielą mnie kilometry. Nawet jak przyjedziesz do Allentown wciąż będzie za daleko. Z Christianem odwiedzają nas rzadko. Później, w święta wracamy na dwór, gdzie będziemy mieć osobne pokoje. Z kolei pod koniec roku mamy zamiar wyjechać do Rosji. Gdy wrócimy natychmiast zaczniemy nadrabiać wykłady... i tak do wakacji.
-Jeżeli interesuje cię moje życie seksualne, to nic się w nim nie zmieni do czerwca, kiedy spokojnie wrócimy na dwór i zyskam więcej czasu dla siebie.
-I Dymitra- dodała Lissa.
-I Dymitra- przytaknęłam.
-Banialuki- dotarł do mnie pomruk niezadowolenia, gdy zabrałam się za rozpakowywanie następnych toreb.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję również za ostatnie komentarze :*
piątek, 12 sierpnia 2016
Rozdział 59
-Dość!
Zamrugałam parę razy. Stałam w kuchni w domu Soni. Ona z resztą stała obok. Złapałam się za głowę myśląc o tym, co się stało, co widziałam i co czułam. Zorientowałam się oczywiście, że jestem w jakiejś wizji. Teraz ciekawa byłam dwóch rzeczy: po pierwsze czy te wydarzenia faktycznie miały miejsce, a po drugie skoro była to wizja Soni, to jak to się stało, że jej przy tym nie było, a ja mimo wszystko tyle wiedziała.
-Masz pewnie sporo pytań?- zagadnęła morojka. W odpowiedzi energicznie pokiwałam głową.- Wobec tego zjedzmy najpierw śniadanie już odpowiednia pora. Wizja trochę trwała.
Niby wszystko mi smakowało, niby byłam głodna, ale pierwszy raz tak bardzo chciałam by posiłek dobiegł końca.
-Jak to się stało, że tyle widziałam?- wypaliłam.- To naprawdę była twoja wizja?
-Cóż...- Sonia przegryzła to, co akurat miała w buzi.- Faktycznie ja ją wytworzyłam, ale nie była moja.
-Przecież tam byłaś! Widziałam cię!
-Nie do końca - zastanowiła się przez chwilę.- Przecież w październiku byłam strzygą. Można powiedzieć, że weszłam w czyjeś ciało. Ty widziałaś mnie, ale wszyscy dookoła widzieli profesor Weel.
Nazwisko obiło mi się o uszy, ale kompletnie nie pamiętałam czego uczyła ta kobieta. Z resztą nie wydawało mi się to dziwne, uczyła morojów, ale nie uczyła ani Lissy, ani Christiana, więc nie musiałam znać jej dokładnie. Mogła równie dobrze być sprzątaczką. Na jej temat jedyne, co obiło mi się o uszy to, że najprawdopodobniej zastępowała pannę Karp, w niektórych obowiązkach.
-A ja kim byłam?- wystraszyłam się trochę. W końcu chodziłam za Dymitrem i Stanem.- Albertą?-aż dziwne, że nikt do mnie nie zagadał, wobec tego...- Może Kirową?- nie, strażnicy przecież o mnie rozmawiali i podeszłam przecież niezauważona do uczennic.
-Byłaś sobą. Wiem, że nie lubisz tego słowa, ale stałaś się swoim duchem, widmem.
-Widziałaś i słyszałaś to co ja?- spytałam przejęta.
-Niestety nie. Poza tym w takich wizjach nie znalazłam jeszcze nic ciekawego- mruknęła.
-Spotkałam Dymitra!
-No tak, wyczuwasz go intuicyjnie- w momencie, gdy się śmiała zastanawiałam się czy rzeczywiście nie jest to prawdą.- Szłaś za nim korytarzem czy robił coś ciekawego? Nigdy w tej wizji go jeszcze nie minęłam.
-Rozmawiał ze strażnikiem Alto o znalezieniu Lissy i mnie, ogólnie o całej misji. Soniu, czy te wydarzenia naprawdę miały miejsce?
Wstrzymałam powietrze mając nadzieję, że tak właśnie było, że Dymitr bronił mnie zanim się poznaliśmy, że Stan naprawdę go ceni.
-Tak- przyznała.- Dlatego wchodząc w ciało jakiejś osoby nie mogę robić nic na co mam ochotę!
-Takie wizje mają więcej minusów- Sonia patrzyła zaintrygowana wyczekując moich spostrzeżeń.- Po pierwsze: spotkałam Masona, a nie byłam na to przygotowana. Po drugie: skoro spotykamy tam osoby zmarłe albo "świat przeszłości" spodoba się nam za bardzo, możemy nie czuć potrzeby powrotu tutaj.
Morojka wydawała się zdziwiona takim tokiem rozumowania. Jakby w natłoku informacji ledwie pokiwała głową.
-Zgadzam się z tym, co powiedziałaś- przyznała w końcu.- Choć nigdy nie patrzyłam na to od tej strony, ponieważ nie znalazłam wspomnienia, które ucieszyłoby mnie przynajmniej w połowie tak bardzo jak to ciebie.
Do moich uszu dobiegł dzwonek Soni telefonu. Ta z wdziękiem wstała i wyszła z kuchni po komórkę.
-Kochanie, gdzie jesteś?- usłyszałam wyraźnie zza ściany.- Rozumiem... Tak. Jak on się czuje?... Dobrze, bardzo dobrze. A kiedy będziesz? Ja ciebie też.
-I co?- spytałam, gdy tylko weszła.
-Są w akademiku twojej uczelni- odpowiedziała zajmując swoje wcześniejsze miejsce.
-Michaił i Adrian, tak? Znalazł go?- Sonia pokiwała głową, ale to mi nie wystarczyło.- Co oni tam robią? Chcą żeby wylali mnie ze szkoły?!
-Adrian on dłuższego czasu jest nieprzytomny. Liczą, że Lissa go uzdrowi- niemal szeptała.
Wytrzeszczyłam oczy. To nie może być prawda.
-Nikt nie przejmie od niej mroku! Czemu ty mu nie pomożesz?!- wiedziałam, że najprawdopodobniej robię jej wyrzuty, ale miałam to gdzieś.
Lissa może mnie okłamuje, ale dalej jest moją najlepszą przyjaciółką. I królową! Musi być nią jak najdłużej! To oczywiste, że Adrianowi ktoś musi pomóc. Równie oczywistym wydawało mi się, że nie może zrobić tego Lissa, a jednak Michaił zawiózł go właśnie do niej. Nadzieja pozostała w Ozerze. Oby nie był kompletnym idiotą i dał radę wybić ten pomysł z głowy swojej dziewczyny.
-To może wymagać sporego wysiłku, a ja jestem w ciąży - powiedziała spokojnie morojka.
-I dlatego narazimy królową! Nie no, świetne rozwiązanie!- ze złości aż zgrzytałam zębami.
-Rose! Proszę cię, uspokój się choć trochę- mówiła spokojnie Sonia.
Byłam pewna, że nie użyła na mnie wpływu, a jednak jej słowa uspokajały. Oczywiście nie zmieniłam zdania. Mało tego! Byłam gotowa wracać do Leight jak tylko wróci Michaił.
-Ile mamy czasu?- spytałam zastanawiając się, co będziemy robić.
-Myślę, że cały dzień -odparła morojka.
-Wobec tego może poćwiczymy?- zaproponowałam to nie dlatego, że miałam ochotę tak bardzo jak na treningi w akademii, po prostu czuję, że to przydatne, a jest ryzyko, że inaczej powiałoby nudą.
Po chwili siedziałam na fotelu w pokoju, który kojarzył mi się jedynie ze zmęczeniem psychicznym.
-"Jeszcze raz"- stojąca przede mną Sonia oparła ręce na biodrach.- "Skup się na jakimś wspomnieniu, kiedy przepełniała cię nadzieja"- wywróciłam oczami.
Wciągu ostatnich dziesięciu minut słyszałam to zdanie trzeci raz i to nie wypowiedziane normalnie- dudniące mi w głowie.
-"Pytanie jest proste, Rose: kiedy miałaś nadzieję?"
Do tej pory odpychałam od siebie te wspomnienia. Teraz uderzyły mnie z wielką siłą.
Widziałam Dymitra za kierownicą. Słyszałam własne wskazówki dokąd ma jechać. Lissie groziło niebezpieczeństwo. Została porwana przez jedną z najbliższych osób. MIAŁAM NADZIEJĘ, że Wiktor Daszkow będzie smażył się w piekle, po tym jak choroba go zabije. A jeszcze tego samego dnia Lissa zmuszona była go uzdrowić.
Widziałam małą piwnicę, w której byłam zamknięta niecały rok temu z Christianem, Eddiem, Mią i Masonem. Uciekliśmy podczas ferii zimowych i zostaliśmy zaciągnięci w pułapkę strzyg i posłusznym im ludzi. MIAŁAM NADZIEJĘ, że wyjdziemy stamtąd cali i zdrowi. Nikt nie uszedł jednak bez obrażeń, pomijając, że nie wszyscy przeżyliśmy...
Widziałam ciemną, leśną drogę. Biegłam najszybciej jak mogłam do strażników. W głowie dudniło mi tylko jedno słowo - buria. Za dobrze pamiętam ten dzień. Strzygi napadły na akademię, a ja MIAŁAM NADZIEJĘ, że wszyscy moi przyjaciele będą bezpieczni, że nikt z moich bliskich nie ucierpi. Porwali Eddiego, a niedługo potem...
Widziałam wnętrze kaplicy. Czułam łzy na policzkach i myślałam tylko o Dymitrze. Ponownie uderzył we mnie ból o potężnej sile. "Mój mentor przeżył. Nikt nie pokonałby strażnika Bielikowa. Pewnie gdzieś leży w jaskini i czeka na naszą pomoc." MIAŁAM NADZIEJĘ, że jeszcze tego dnia zobaczę go zdrowego. Niestety tego samego dnia dowiedziałam się, że został strzygą.
Widziałam zimne oczy z czerwonymi obwódkami. Oczy, które kiedyś tak bardzo kochałam. Słyszałam szum wody. Otaczała mnie ciemność, a ja stałam na moście wbijając kołek w serce. To się zdarzyło raz w życiu, kiedy za jednym zamachem przebiłam dwa serca- jedno należało kiedyś do Dymitra Bielikowa, a drugie do dampiżycy, która go tak bardzo kochała. MIAŁAM NADZIEJĘ, że już nigdy nie będę czuć tak wielkiego bólu. Tak się jednak nie stało.
Widziałam oślepiający blask. Lissa trzymała głowę Bielikowa na kolanach. Widziałam łzy na jego twarzy. Miałam świadomość, że byłam świadkiem cudu. Po chwili strażnicy osiągnęli Dymitra siłą choć wcale nie stawiał oporu, a mi nie pozwolili go zobaczyć. MIAŁAM NADZIEJĘ, że natychmiast wszystko się ułoży. Zyskam miłość, wolność i szacunek, a niebawem to straciłam.
Widziałam wnętrze namiotu. Najmniej bolesne wspomnienie z tych do tej pory. Czułam, że już ranek, ale całą swoją uwagę skupiłam na Dymitrze, który był obok. Miałam nadzieję, że mnie pocałuje. Nie zrobił tego.
Dotarł do mnie sens tego wspomnienia. Okazało się równie przykre jak pozostałe. Czułam się wtedy poniżona. Bałam się, że już na zawsze stracę miłość. Niewiele się zmieniło. Dalej się tego boję.
-"Nadzieja jest bez sensu"- pomyślałam.
Spojrzałam na Sonię. Miała otwarte usta ze zdziwienia. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Rose,- zaczęła ostrożnie - widziałam te wspomnienia. Słyszałam przemyślenia. Są twoje, prawda? Ty byłaś w tym samochodzie obok Dymitra i Alberty? Ty siedziałaś w tej śmierdzące piwnicy? Biegłaś leśną ścieżką? Płakałaś w kaplicy? Walczyłaś ze strzygą? Patrzyłaś na przemianę Dymitra? To ty leżałaś w tym namiocie?- zanim zdążyłam zareagować sama sobie odpowiedziała.- Na pewno! Przecież sama weszłam do tego namiotu. Pamiętam to!
Usłyszałam dźwięk mojej komórki. Nie znajdowała się w tym pomieszczeniu, dlatego zanim wybiegłam i ją znalazłam przestała dzwonić. Po chwili jednak znowu wyświetlacz rozjaśniał. Zamrugałam parę razy. To Dymitr.
-Coś się stało?- spytałam oddychając nierówno, nie tylko przez bieg do telefonu.
Nie zdążyłam ochłonąć jeszcze po ostatnich wizjach.
-Rose, co to było?- spytał poważnie. Zupełnie nie rozumiałam o co mu chodzi.- Słyszałem twój głos i widziałem obrazy. Większość z nich znałem, ale patrzyłem na nie...twoimi oczami. Komentowałaś je, jakbym słyszał twoje myśli. Zwariowałem? To były wizje Doru?
-Nie- zawołałam szybko.- To tak jakby moja wizja, ale nie sądziłam, że ją widzisz.
-A więc to prawda?- wtrącił.- Uważasz, że nadzieja jest bez sensu?
Co miałam mu odpowiedzieć?! Tak? Wiedziałam do czego pije. Jeżeli tak uważam to również faktycznie boję się stracić miłość. Wobec tego znalazłam się w potrzasku. Nigdy nie chciałam dać mu do zrozumienia, że się tego obawiam. Dymitr powinien myśleć, że tego akurat jestem pewna.
-Nie myślę tak- skłamałam.- Pomyślałam o tym w przypływie bezsilności.
-Roza,- zaczął, a ja wyostrzyłam słuch już przez sam zwrot, którego użył.- Mówiłem to już setki razy, ale to powtórzę. Jesteś młoda, bardzo młoda, a doświadczyłaś w swoim życiu za dużo zła jak na jedno życie. Mimo to nadal wyróżniasz się niespotykaną siłą. Żałuję, że po każdym z wspomnianych przez ciebie wydarzeń nie mogłem ci tego powtórzyć.
-Ja też - mruknęłam. Usłyszałam jak pod dom podjeżdża samochód.- Dymitr muszę kończyć.
W myślach dodałam druga część zdania: coś tu nie gra.
Sięgnęłam po sztylet i bezszelestnie ruszyłam do najbliższego okna wychodzącego na podjazd. Moim oczom ukazał się samochód, którego nie spodziewałam się zobaczyć, a już jego prawowitego właściciela nawet w najśmielszych snach. Natychmiast wściekła ruszyłam do drzwi i otworzyłam je z impetem.
-Co ty wyrabiasz do cholery?!- krzyknęłam chowając sztylet.
-Więc nadeszła nowa moda na przywitanie z tatą?- mruknął Abe zrywając kwiatki, o które tak żarliwie dbała Sonia.- Nie sądziłem, że aż tak mnie unikasz.
-Chodzi mi o twoją bezczelność.
Tak jak się spodziewałam wyprostował się trzymając w dłoniach pokaźny bukiet zrobiony z kwiatów morojki. Ruszył w moją stronę ze sztucznym uśmiechem na pół twarzy.
-Gdzie panna Karp?- spytał stając obok.- Ach tutaj!- zawołał uradowany.- Jak miło panią widzieć!-najwyraźniej Sonia stała za mną, ponieważ Staruszek pewnie mnie wyminął.- Gratuluję! Podobno w ciąży kobiety są najpiękniejsze!- jak się obawiałam wręczył Soni zerwane przez siebie kwiaty.
Morojka wpatrywała się w nie ze zdumieniem, byłam pewna, że poznała swoje rośliny. W końcu codziennie podlewała je z uwielbieniem.
-Mam dla pani jeszcze jeden drobiazg, ale w samochodzie.
-Jak na razie nie podarowałeś nic, co nie należało do Soni- mruknęłam niezadowolona.
-Za dużo przeczeń w jednym zdaniu - odparł Abe niechętnie na mnie zerkając.- Leć się spakować. Wyjeżdżamy, Michaił powinien dojechać za pół godziny i uprzedzając pani pytanie- mówiąc to powrócił wzrokiem do Soni- chętnie się czegoś napiję. Najlepiej kawy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdziału nie było dosyć długo, ale wpłynął na to fakt, że mam czytelnicze zaległości. Takie wytłumaczenie chyba jesteście w stanie zrozumieć? :D
Zamrugałam parę razy. Stałam w kuchni w domu Soni. Ona z resztą stała obok. Złapałam się za głowę myśląc o tym, co się stało, co widziałam i co czułam. Zorientowałam się oczywiście, że jestem w jakiejś wizji. Teraz ciekawa byłam dwóch rzeczy: po pierwsze czy te wydarzenia faktycznie miały miejsce, a po drugie skoro była to wizja Soni, to jak to się stało, że jej przy tym nie było, a ja mimo wszystko tyle wiedziała.
-Masz pewnie sporo pytań?- zagadnęła morojka. W odpowiedzi energicznie pokiwałam głową.- Wobec tego zjedzmy najpierw śniadanie już odpowiednia pora. Wizja trochę trwała.
Niby wszystko mi smakowało, niby byłam głodna, ale pierwszy raz tak bardzo chciałam by posiłek dobiegł końca.
-Jak to się stało, że tyle widziałam?- wypaliłam.- To naprawdę była twoja wizja?
-Cóż...- Sonia przegryzła to, co akurat miała w buzi.- Faktycznie ja ją wytworzyłam, ale nie była moja.
-Przecież tam byłaś! Widziałam cię!
-Nie do końca - zastanowiła się przez chwilę.- Przecież w październiku byłam strzygą. Można powiedzieć, że weszłam w czyjeś ciało. Ty widziałaś mnie, ale wszyscy dookoła widzieli profesor Weel.
Nazwisko obiło mi się o uszy, ale kompletnie nie pamiętałam czego uczyła ta kobieta. Z resztą nie wydawało mi się to dziwne, uczyła morojów, ale nie uczyła ani Lissy, ani Christiana, więc nie musiałam znać jej dokładnie. Mogła równie dobrze być sprzątaczką. Na jej temat jedyne, co obiło mi się o uszy to, że najprawdopodobniej zastępowała pannę Karp, w niektórych obowiązkach.
-A ja kim byłam?- wystraszyłam się trochę. W końcu chodziłam za Dymitrem i Stanem.- Albertą?-aż dziwne, że nikt do mnie nie zagadał, wobec tego...- Może Kirową?- nie, strażnicy przecież o mnie rozmawiali i podeszłam przecież niezauważona do uczennic.
-Byłaś sobą. Wiem, że nie lubisz tego słowa, ale stałaś się swoim duchem, widmem.
-Widziałaś i słyszałaś to co ja?- spytałam przejęta.
-Niestety nie. Poza tym w takich wizjach nie znalazłam jeszcze nic ciekawego- mruknęła.
-Spotkałam Dymitra!
-No tak, wyczuwasz go intuicyjnie- w momencie, gdy się śmiała zastanawiałam się czy rzeczywiście nie jest to prawdą.- Szłaś za nim korytarzem czy robił coś ciekawego? Nigdy w tej wizji go jeszcze nie minęłam.
-Rozmawiał ze strażnikiem Alto o znalezieniu Lissy i mnie, ogólnie o całej misji. Soniu, czy te wydarzenia naprawdę miały miejsce?
Wstrzymałam powietrze mając nadzieję, że tak właśnie było, że Dymitr bronił mnie zanim się poznaliśmy, że Stan naprawdę go ceni.
-Tak- przyznała.- Dlatego wchodząc w ciało jakiejś osoby nie mogę robić nic na co mam ochotę!
-Takie wizje mają więcej minusów- Sonia patrzyła zaintrygowana wyczekując moich spostrzeżeń.- Po pierwsze: spotkałam Masona, a nie byłam na to przygotowana. Po drugie: skoro spotykamy tam osoby zmarłe albo "świat przeszłości" spodoba się nam za bardzo, możemy nie czuć potrzeby powrotu tutaj.
Morojka wydawała się zdziwiona takim tokiem rozumowania. Jakby w natłoku informacji ledwie pokiwała głową.
-Zgadzam się z tym, co powiedziałaś- przyznała w końcu.- Choć nigdy nie patrzyłam na to od tej strony, ponieważ nie znalazłam wspomnienia, które ucieszyłoby mnie przynajmniej w połowie tak bardzo jak to ciebie.
Do moich uszu dobiegł dzwonek Soni telefonu. Ta z wdziękiem wstała i wyszła z kuchni po komórkę.
-Kochanie, gdzie jesteś?- usłyszałam wyraźnie zza ściany.- Rozumiem... Tak. Jak on się czuje?... Dobrze, bardzo dobrze. A kiedy będziesz? Ja ciebie też.
-I co?- spytałam, gdy tylko weszła.
-Są w akademiku twojej uczelni- odpowiedziała zajmując swoje wcześniejsze miejsce.
-Michaił i Adrian, tak? Znalazł go?- Sonia pokiwała głową, ale to mi nie wystarczyło.- Co oni tam robią? Chcą żeby wylali mnie ze szkoły?!
-Adrian on dłuższego czasu jest nieprzytomny. Liczą, że Lissa go uzdrowi- niemal szeptała.
Wytrzeszczyłam oczy. To nie może być prawda.
-Nikt nie przejmie od niej mroku! Czemu ty mu nie pomożesz?!- wiedziałam, że najprawdopodobniej robię jej wyrzuty, ale miałam to gdzieś.
Lissa może mnie okłamuje, ale dalej jest moją najlepszą przyjaciółką. I królową! Musi być nią jak najdłużej! To oczywiste, że Adrianowi ktoś musi pomóc. Równie oczywistym wydawało mi się, że nie może zrobić tego Lissa, a jednak Michaił zawiózł go właśnie do niej. Nadzieja pozostała w Ozerze. Oby nie był kompletnym idiotą i dał radę wybić ten pomysł z głowy swojej dziewczyny.
-To może wymagać sporego wysiłku, a ja jestem w ciąży - powiedziała spokojnie morojka.
-I dlatego narazimy królową! Nie no, świetne rozwiązanie!- ze złości aż zgrzytałam zębami.
-Rose! Proszę cię, uspokój się choć trochę- mówiła spokojnie Sonia.
Byłam pewna, że nie użyła na mnie wpływu, a jednak jej słowa uspokajały. Oczywiście nie zmieniłam zdania. Mało tego! Byłam gotowa wracać do Leight jak tylko wróci Michaił.
-Ile mamy czasu?- spytałam zastanawiając się, co będziemy robić.
-Myślę, że cały dzień -odparła morojka.
-Wobec tego może poćwiczymy?- zaproponowałam to nie dlatego, że miałam ochotę tak bardzo jak na treningi w akademii, po prostu czuję, że to przydatne, a jest ryzyko, że inaczej powiałoby nudą.
Po chwili siedziałam na fotelu w pokoju, który kojarzył mi się jedynie ze zmęczeniem psychicznym.
-"Jeszcze raz"- stojąca przede mną Sonia oparła ręce na biodrach.- "Skup się na jakimś wspomnieniu, kiedy przepełniała cię nadzieja"- wywróciłam oczami.
Wciągu ostatnich dziesięciu minut słyszałam to zdanie trzeci raz i to nie wypowiedziane normalnie- dudniące mi w głowie.
-"Pytanie jest proste, Rose: kiedy miałaś nadzieję?"
Do tej pory odpychałam od siebie te wspomnienia. Teraz uderzyły mnie z wielką siłą.
Widziałam Dymitra za kierownicą. Słyszałam własne wskazówki dokąd ma jechać. Lissie groziło niebezpieczeństwo. Została porwana przez jedną z najbliższych osób. MIAŁAM NADZIEJĘ, że Wiktor Daszkow będzie smażył się w piekle, po tym jak choroba go zabije. A jeszcze tego samego dnia Lissa zmuszona była go uzdrowić.
Widziałam małą piwnicę, w której byłam zamknięta niecały rok temu z Christianem, Eddiem, Mią i Masonem. Uciekliśmy podczas ferii zimowych i zostaliśmy zaciągnięci w pułapkę strzyg i posłusznym im ludzi. MIAŁAM NADZIEJĘ, że wyjdziemy stamtąd cali i zdrowi. Nikt nie uszedł jednak bez obrażeń, pomijając, że nie wszyscy przeżyliśmy...
Widziałam ciemną, leśną drogę. Biegłam najszybciej jak mogłam do strażników. W głowie dudniło mi tylko jedno słowo - buria. Za dobrze pamiętam ten dzień. Strzygi napadły na akademię, a ja MIAŁAM NADZIEJĘ, że wszyscy moi przyjaciele będą bezpieczni, że nikt z moich bliskich nie ucierpi. Porwali Eddiego, a niedługo potem...
Widziałam wnętrze kaplicy. Czułam łzy na policzkach i myślałam tylko o Dymitrze. Ponownie uderzył we mnie ból o potężnej sile. "Mój mentor przeżył. Nikt nie pokonałby strażnika Bielikowa. Pewnie gdzieś leży w jaskini i czeka na naszą pomoc." MIAŁAM NADZIEJĘ, że jeszcze tego dnia zobaczę go zdrowego. Niestety tego samego dnia dowiedziałam się, że został strzygą.
Widziałam zimne oczy z czerwonymi obwódkami. Oczy, które kiedyś tak bardzo kochałam. Słyszałam szum wody. Otaczała mnie ciemność, a ja stałam na moście wbijając kołek w serce. To się zdarzyło raz w życiu, kiedy za jednym zamachem przebiłam dwa serca- jedno należało kiedyś do Dymitra Bielikowa, a drugie do dampiżycy, która go tak bardzo kochała. MIAŁAM NADZIEJĘ, że już nigdy nie będę czuć tak wielkiego bólu. Tak się jednak nie stało.
Widziałam oślepiający blask. Lissa trzymała głowę Bielikowa na kolanach. Widziałam łzy na jego twarzy. Miałam świadomość, że byłam świadkiem cudu. Po chwili strażnicy osiągnęli Dymitra siłą choć wcale nie stawiał oporu, a mi nie pozwolili go zobaczyć. MIAŁAM NADZIEJĘ, że natychmiast wszystko się ułoży. Zyskam miłość, wolność i szacunek, a niebawem to straciłam.
Widziałam wnętrze namiotu. Najmniej bolesne wspomnienie z tych do tej pory. Czułam, że już ranek, ale całą swoją uwagę skupiłam na Dymitrze, który był obok. Miałam nadzieję, że mnie pocałuje. Nie zrobił tego.
Dotarł do mnie sens tego wspomnienia. Okazało się równie przykre jak pozostałe. Czułam się wtedy poniżona. Bałam się, że już na zawsze stracę miłość. Niewiele się zmieniło. Dalej się tego boję.
-"Nadzieja jest bez sensu"- pomyślałam.
Spojrzałam na Sonię. Miała otwarte usta ze zdziwienia. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Rose,- zaczęła ostrożnie - widziałam te wspomnienia. Słyszałam przemyślenia. Są twoje, prawda? Ty byłaś w tym samochodzie obok Dymitra i Alberty? Ty siedziałaś w tej śmierdzące piwnicy? Biegłaś leśną ścieżką? Płakałaś w kaplicy? Walczyłaś ze strzygą? Patrzyłaś na przemianę Dymitra? To ty leżałaś w tym namiocie?- zanim zdążyłam zareagować sama sobie odpowiedziała.- Na pewno! Przecież sama weszłam do tego namiotu. Pamiętam to!
Usłyszałam dźwięk mojej komórki. Nie znajdowała się w tym pomieszczeniu, dlatego zanim wybiegłam i ją znalazłam przestała dzwonić. Po chwili jednak znowu wyświetlacz rozjaśniał. Zamrugałam parę razy. To Dymitr.
-Coś się stało?- spytałam oddychając nierówno, nie tylko przez bieg do telefonu.
Nie zdążyłam ochłonąć jeszcze po ostatnich wizjach.
-Rose, co to było?- spytał poważnie. Zupełnie nie rozumiałam o co mu chodzi.- Słyszałem twój głos i widziałem obrazy. Większość z nich znałem, ale patrzyłem na nie...twoimi oczami. Komentowałaś je, jakbym słyszał twoje myśli. Zwariowałem? To były wizje Doru?
-Nie- zawołałam szybko.- To tak jakby moja wizja, ale nie sądziłam, że ją widzisz.
-A więc to prawda?- wtrącił.- Uważasz, że nadzieja jest bez sensu?
Co miałam mu odpowiedzieć?! Tak? Wiedziałam do czego pije. Jeżeli tak uważam to również faktycznie boję się stracić miłość. Wobec tego znalazłam się w potrzasku. Nigdy nie chciałam dać mu do zrozumienia, że się tego obawiam. Dymitr powinien myśleć, że tego akurat jestem pewna.
-Nie myślę tak- skłamałam.- Pomyślałam o tym w przypływie bezsilności.
-Roza,- zaczął, a ja wyostrzyłam słuch już przez sam zwrot, którego użył.- Mówiłem to już setki razy, ale to powtórzę. Jesteś młoda, bardzo młoda, a doświadczyłaś w swoim życiu za dużo zła jak na jedno życie. Mimo to nadal wyróżniasz się niespotykaną siłą. Żałuję, że po każdym z wspomnianych przez ciebie wydarzeń nie mogłem ci tego powtórzyć.
-Ja też - mruknęłam. Usłyszałam jak pod dom podjeżdża samochód.- Dymitr muszę kończyć.
W myślach dodałam druga część zdania: coś tu nie gra.
Sięgnęłam po sztylet i bezszelestnie ruszyłam do najbliższego okna wychodzącego na podjazd. Moim oczom ukazał się samochód, którego nie spodziewałam się zobaczyć, a już jego prawowitego właściciela nawet w najśmielszych snach. Natychmiast wściekła ruszyłam do drzwi i otworzyłam je z impetem.
-Co ty wyrabiasz do cholery?!- krzyknęłam chowając sztylet.
-Więc nadeszła nowa moda na przywitanie z tatą?- mruknął Abe zrywając kwiatki, o które tak żarliwie dbała Sonia.- Nie sądziłem, że aż tak mnie unikasz.
-Chodzi mi o twoją bezczelność.
Tak jak się spodziewałam wyprostował się trzymając w dłoniach pokaźny bukiet zrobiony z kwiatów morojki. Ruszył w moją stronę ze sztucznym uśmiechem na pół twarzy.
-Gdzie panna Karp?- spytał stając obok.- Ach tutaj!- zawołał uradowany.- Jak miło panią widzieć!-najwyraźniej Sonia stała za mną, ponieważ Staruszek pewnie mnie wyminął.- Gratuluję! Podobno w ciąży kobiety są najpiękniejsze!- jak się obawiałam wręczył Soni zerwane przez siebie kwiaty.
Morojka wpatrywała się w nie ze zdumieniem, byłam pewna, że poznała swoje rośliny. W końcu codziennie podlewała je z uwielbieniem.
-Mam dla pani jeszcze jeden drobiazg, ale w samochodzie.
-Jak na razie nie podarowałeś nic, co nie należało do Soni- mruknęłam niezadowolona.
-Za dużo przeczeń w jednym zdaniu - odparł Abe niechętnie na mnie zerkając.- Leć się spakować. Wyjeżdżamy, Michaił powinien dojechać za pół godziny i uprzedzając pani pytanie- mówiąc to powrócił wzrokiem do Soni- chętnie się czegoś napiję. Najlepiej kawy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdziału nie było dosyć długo, ale wpłynął na to fakt, że mam czytelnicze zaległości. Takie wytłumaczenie chyba jesteście w stanie zrozumieć? :D
czwartek, 4 sierpnia 2016
Rozdział 58
Usiadłam
na parapecie i wyjrzałam przez okno. Zupełnie nie pamiętam
pejzażu,który rozciągał się za szybą. Widziałam za to parking
szpitala- widok z okna Dymitra. Ponure ulice, brudne samochody,
nieszczęśliwi przechodnie.
Wyciągnęłam dłoń po komórkę i jeszcze długo wpatrywałam się w wyświetlacz. Miałam pełno wątpliwości przed wybraniem numeru. Ledwo rozmawiałam z Dymitrem i miałam wrażenie, że wszystko wróciło już do normy. Teraz nie wiem jak będzie. Nawet nie chcę myśleć w jaki sposób przebiegają te ataki Doru. Co Dymitr myśli i czuje? Gdyby na mnie wpływał tak dobrze władający mocą ducha moroj, zachowywałabym się jak chora psychicznie.
Po plecach przeszedł mi dreszcz. Nikt nigdy nie zmieni moich uczuć do Dymitra- tak jeszcze wczoraj myślałam. Wyobraziłam sobie jego ciemne oczy, z których znika ciepło, ten piękny błysk i zastępuje je obojętność.
Wzdrygnęłam się słysząc dzwonek mojej komórki. Od niechcenia zerknęłam na wyświetlacz i wywróciłam oczami. Dzwoniła Lissa. Musiałam zapomnieć na ten jeden moment o Dymitrze i zachować się nie jak przyjaciółka, ale strażniczka Królowej.
Spodziewałam się, że po odebraniu usłyszę zatroskany głos, pocieszający, że Dymitrowi i Adrianowi nic złego nie będzie, choćby sama w to nie wierzyła. Było inaczej. Miałam wrażenie, że zaczęła poważnie, tonem, którego nigdy do mnie nie używała, takim oficjalnym. "Czy wszystko w porządku?"- to właśnie powiedziała obcym mi głosem.
Wzięłam głęboki i cichy oddech by go nie wysłyszała.
-A coś ma być nie tak?- spytałam pogodnie.
Zamknęłam oczy i bezgłośnie prosiłam by zawołała nagle, że nic nie jest po staremu, że Adrian jest w niebezpieczeństwie, że z Dymitrem dzieje się coś złego.
-Wszystko w porządku. Tylko tęsknię za tobą - przyznała ciepło.
Normalnie jej słowa by mnie pocieszyły. Jednak nie były szczere. Stanowiły wymówkę, najprawdopodobniej chce się szybko rozłączyć skoro jest już utwierdzona w przekonaniu, że o niczym nie wiem.
Tak się stało, po moim gorącym zapewnieniu, że również za nią tęsknię i niedługo wrócę skończyłyśmy rozmawiać.
Trzymałam w dłoni komórkę wpatrując się w czarny wyświetlacz. Powinnam do niego zadzwonić. Przed nim nie powinnam ukrywać, że doskonale orientuję się w sytuacji. Wybrałam numer.
-Dymitr?- spytałam, gdy ktoś odebrał. Po drugiej stronie była zupełna cisza.- To ty?
-Tak, Rose- padła cicha odpowiedź.-Wiesz?
To było typowe słowo, tylko dzięki jego brzmieniu zrozumiałam o czym mówi. Czasami miałam wrażenie, że on jeden tak potrafi.
-Czym zastępujesz myśli o mnie?- nie chciałam o to spytać, nawet nie miałam w głowie wcześniej myśli, choćby podobnej do tego pytania.
Teraz poczułam jak mocno mnie to interesuje. Sama myślałam o Dymitrze codziennie, gdyby Doru nakazywał mi czuć do niego nienawiść na pewno nie zrezygnowałabym z myślenia o nim, ale w momentach, gdy źle bym się czuła wyobrażałabym sobie coś innego.
-Niczym- przyznał.
-Nie myślisz o mnie?- liczyłam, ze nie słyszy zawodu w moim głosie.
-Myślę, nawet więcej niż zwykle- powiedział.- O ile tak się da- dodał po krótkim namyśle.
-Może lepiej by było, żebyśmy wtedy, w szpitalu, faktycznie się rozstali- jęknęłam zaciskając powieki.
-Rose, on tylko tego chce- pouczał mnie.- Czy jesteś ze mną szczęśliwa?
Pomyślałam jak długo marzyłam o tym, żebyśmy byli razem i o tym, że jest dużo lepiej niż sobie to wyobrażałam. Gdy rozmawiamy, gdy żartujemy, gdy się razem budzimy, gdy się całujemy, gdy się wspieramy.
-Najszczęśliwsza- przyznałam.
-Robert chce nam to odebrać, a ja staram ci się nie okazać żadnych skutków jego ataków na moje zdrowe zmysły. Proszę cie tylko- przy tych słowach wytężyłam słuch.- Zostaw mnie dopiero wtedy jeżeli cię skrzywdzę.
-Nie zrobiłbyś tego świadomie- szepnęłam.
-Właśnie, jeżeli cię skrzywdzę to znaczy, że on wygrał. Zmienił mnie. A ja nigdy nie chciałem i nie chciałbym, żebyś była z kimś innym niż z dampirem, którym jestem teraz. Chcę sam wpływać na moje myśli i rozwój, a jeżeli zrobię ci krzywdę to znaczy, że to nie ja.
-Wiem- zapewniłam go.- Martwię się, że cierpisz.
-Czy dałem ci to odczuć?- spytał poważnie.
-Nie.
-Więc przestań się tym przejmować - spodziewałam się, że powie coś w tym stylu.
To, że nie dawał mi tego odczuć, nie znaczyło, że nie cierpi. Zastanawiało mnie niemalże wszystko, czy denerwuje go mój głos, wygląd, sam dźwięk mojego imienia, fałszywe wizje mnie, czy prawdziwe wspomnienia. Nie zapytałam o nic z tych rzeczy.
-Kocham cię, Rose- przerwał ciszę.
-Nie mów tego- szepnęłam.
-Z jakiego powodu?
Przez moment się zawahałam, co miałam powiedzieć?! "Nie mów tego, ponieważ ja to wiem, a ciebie te słowa pewnie palą w gardle". Już wyobraziłam sobie jego reakcję.
-Muszę zacząć przyswajać, że to się może zmienić. To może nie być prawda.
-Rose!- zawołał.- Teraz, kiedy muszę walczyć o to uczucie czuję je coraz mocniej.
Przekonywał mnie tak jeszcze parę minut. Po tym czasie musiałam skończyć rozmowę, ponieważ należało sprawdzić, co u Soni. Skoro zostałam jedynym strażnikiem w tak codziennym położeniu powinnam się nią zajmować. Nigdy nie pilnowałam nikogo poza Lissą. Oczywiście to normalne, ponieważ strażnika z podopiecznym łączy niejedna umowa. Jednak na tą sytuację składało się wiele niespodziewanych czynników, co z resztą dla mojego życia jest typowe. Nietypowe wydarzenia równa się typowy dzień z życia strażniczki Hathaway.
Ruszyłam do salonu przeciągając się i ziewając. Niedługo powinno świtać, a tej nocy nie zmrużyłam oka. O dziwo nikogo nie było w salonie.
-Soniu?- zawołałam czując jak w cichym pomieszczeniu wzrasta napięcie.
Zero odzewu. Pobiegłam do swojego pokoju po kurtkę, obawiając się, że będę zmuszona wyjść do ogrodu.
-Jestem w kuchni!- usłyszałam nagle.
W jednym momencie cały stres zniknął. Stanęłam w progu i patrzyłam jak Sonia pije herbatę. Kubek, który trzymała w dłoniach zwracał uwagę. W tak ciemnej kuchni tylko białe grochy będące ozdobą naczynia, przykuwały mój wzrok.
-Jakieś wieści?- spytałam zrezygnowana, że nie stać mnie na żaden błyskotliwy tekst.
Czułam się wyczerpana nie tylko fizycznie, ale i- a może głównie - psychicznie. Jakby cały świat zaczął mi źle życzyć.
-Michaił będzie na miejscu za trzy godziny- mruknęła.
-Dobrze się czujesz?- mówiąc oparłam się o blat obok niej.
-Fizycznie tak... jak na ciążę- słyszałam zmęczenie w jej głosie.
-Może się położysz?- zasugerowałam.
-Po co? Przecież i tak nie usnę.
Musiałam przyznać jej rację, ale mojej uwadze nie umknął fakt, że gdybym powiedziała do niej te słowa, uznałaby je za bezczelne.
Przed moimi oczami pojawił się obraz szkolnego korytarza. Dawno nie wspominałam akademii. Tyłem do mnie szła grupa rówieśników, nikt dobrze mi znany, ale kojarzyłam ich twarze i znałam imiona. Była przerwa, ale nigdzie nie widziałam Lissy, najwyraźniej miała zajęcia w innych skrzydłach, co dość często się zdarzało. Nagle grupa przede mną się zatrzymała. Chciałam ich wyminąć, ale moją uwagę przykuła Sonia- co ona tutaj robi?! Wystarczyło, że tylko na nią pobieżnie spojrzałam by wiedzieć, że nie jest strzygą. Reszta morojów i dampirów również to wiedziała, ponieważ albo mijali ją bez słowa, albo (jak w przypadku grupy, za którą szłam) rozmawiali swobodnie.
Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam na poszukiwania przyjaciółki. Nie wiem, która dokładnie była godzina, ale niektórzy udawali się do swoich pokoi, więc ruszyłam do skrzydła, w którym mieszkała Lissa.
Niespodziewanie zza najbliższego zakrętu wyszedł Dymitr. Był ubrany w prochowiec, a włosy związał w charakterystyczny dla siebie sposób.
-Dzień dobry, strażniku Bielikow - odparłam ze śmiechem.
Jednak on minął mnie bez słowa.
-Dymitr!- zawołałam.
Nawet nie zareagował. Za to przyspieszył kroku. Postanowiłam, że Lissa zaczeka. Dogonię go.
-Strażniku Alto!- Dymitr podszedł do Stana, którego pewnie szukał.- Masz dla mnie raporty?
-Przeszkodzę na chwilę - powiedziałam stając za nimi.
Jakby mnie nie słyszeli.
-Tak, miałeś rację z ich położeniem - odpowiedział Stan podając Dymitrowi jakąś teczkę.- Wszystko masz tutaj.
-Ilu ludzi dostanę?- spytał Bielikow.
-Powinieneś się z tego dowiedzieć - padła odpowiedź.- Nie musi ich być wielu, nie będziecie mieć przeciwników- zaśmiał się.
O czym oni bredzą?! Na jaką misje bez przeciwników ruszają strażnicy?! I kto się na to niby zgodził?! Kirowa? Królowa?
Dymitr wyglądał jakby zastanawiał się czy powiedzieć, co myśli. W końcu się jednak przełamał.
-A jednak dalej są poza murami szkoły. Mimo, że już wcześniej były próby złapania ich- westchnęłam, kiedy załapałam, że rozmawiają o mnie i Lissie.- Ta nowicjusza musi być zdolna.
Zetknęłam na Bielikowa z zachwytem, czułam się jakbym dostała komplement.
-Hathaway?! Nie zapędzaj się Bielikow, ona jest co najwyższej sprytna!- po tych słowach zgromiłam Stana spojrzeniem. Nie chciałam tracić w oczach Dymitra.
-Każdy strażnik powinien się tym charakteryzować, nie uważasz? Oczywiście nie musi, ale dzięki temu dłużej pożyje.
-W wypadku Hathaway jest na odwrót. Im bardziej chce uciec, tym bardziej naraża księżniczkę i siebie- mruknął niezadowolony Stan.
-Dlatego potrzebuje więcej strażników niż zwykle. Nie liczą się ich zdolności, tylko ich liczba. Techniką i tak przewyższą nowicjuszkę. Chodzi o to, żeby je okrążyć. Nie mogą znaleźć wolnego przejścia, drogi ucieczki - tłumaczył Dymitr.
-Czy któraś z misji, którym przewodziłeś zakończyła się fiaskiem?- spytał Alto, coś mi mówiło, że zna odpowiedź.
-Jak dotąd nigdy i jeżeli będę miał większy zespół ta też się powiedzie- przyznał Bielikow.
-Powiedz o tym dyrektor Kirowej, a myślę, ze dostaniesz tylu strażników, ilu potrzebujesz.
Szli w kierunku swoich pokoi. Mijało ich wielu uczniów, którym kiwali głowami nie przerywając rozmowy. Zauważyłam, że większość moich rówieśników witało się ze Stanem, a do Dymitra czuli respekt. Uśmiechnęłam się pod nosem. Muszę przyznać, że wyglądał poważnie, groźnie i... inaczej niż większość strażników- w tym swoim prochowcu i długich włosach. Dalej był jednak przystojny i pewnie to intrygowało dziewczyny, które mijał. Przystanęłam przy jednej z takich grupek.
-Hathaway!- zawołała jedna z dziewczyn.
Zmarszczyłam brwi dziwiąc się, że ktoś mnie w końcu zauważył.
-To musi być jakaś plotka wyssana z palca!- zawołała jej koleżanka.
Odetchnęłam z ulgą. Nie widziały mnie- rozmawiały o mnie, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało.
-To potwierdzone informacje- przekonywała je trzecia.- Dam sobie głowę uciąć.
-Posłuchaj się tylko!- mówiła przejęta dziewczyna, która wcześniej wykrzyknęła moje nazwisko.- Bielikow ma jechać na poszukiwania Lissy i Hathaway? Nikt nie wie gdzie są, co robią i z kim, a on ma po nie jechać w tym tygodniu?! Nie wiadomo czy jeszcze żyją!
-Przecież nie kłamię!- upierała się.- Mogę się z wami założyć, że Bielikow najpóźniej w przyszłym tygodniu będzie prowadził skutą Hathaway prosto do gabinetu Kirowej.
-Skutą?- zaśmiała się inna.- Musiałaby być idiotką, za nim poszłabym bez stawiania oporu!
-A ja dałabym mu się skuć!- zawołała pierwsza.
-Elli, ciszej!- zawołały niemal chórem jej koleżanki.
Sama najchętniej przywaliłabym tej Elli i jej paczce. Chociaż śmiać mi się chciało na myśl, że i tak słowa z Dymitrem nie zamieniły.
-Witam piękne panie!- usłyszałam za plecami.Myślałam, że zemdleje. Poznałam ten głos. Będę go pamiętać do końca życia. Za mną stał Mason.
Wyciągnęłam dłoń po komórkę i jeszcze długo wpatrywałam się w wyświetlacz. Miałam pełno wątpliwości przed wybraniem numeru. Ledwo rozmawiałam z Dymitrem i miałam wrażenie, że wszystko wróciło już do normy. Teraz nie wiem jak będzie. Nawet nie chcę myśleć w jaki sposób przebiegają te ataki Doru. Co Dymitr myśli i czuje? Gdyby na mnie wpływał tak dobrze władający mocą ducha moroj, zachowywałabym się jak chora psychicznie.
Po plecach przeszedł mi dreszcz. Nikt nigdy nie zmieni moich uczuć do Dymitra- tak jeszcze wczoraj myślałam. Wyobraziłam sobie jego ciemne oczy, z których znika ciepło, ten piękny błysk i zastępuje je obojętność.
Wzdrygnęłam się słysząc dzwonek mojej komórki. Od niechcenia zerknęłam na wyświetlacz i wywróciłam oczami. Dzwoniła Lissa. Musiałam zapomnieć na ten jeden moment o Dymitrze i zachować się nie jak przyjaciółka, ale strażniczka Królowej.
Spodziewałam się, że po odebraniu usłyszę zatroskany głos, pocieszający, że Dymitrowi i Adrianowi nic złego nie będzie, choćby sama w to nie wierzyła. Było inaczej. Miałam wrażenie, że zaczęła poważnie, tonem, którego nigdy do mnie nie używała, takim oficjalnym. "Czy wszystko w porządku?"- to właśnie powiedziała obcym mi głosem.
Wzięłam głęboki i cichy oddech by go nie wysłyszała.
-A coś ma być nie tak?- spytałam pogodnie.
Zamknęłam oczy i bezgłośnie prosiłam by zawołała nagle, że nic nie jest po staremu, że Adrian jest w niebezpieczeństwie, że z Dymitrem dzieje się coś złego.
-Wszystko w porządku. Tylko tęsknię za tobą - przyznała ciepło.
Normalnie jej słowa by mnie pocieszyły. Jednak nie były szczere. Stanowiły wymówkę, najprawdopodobniej chce się szybko rozłączyć skoro jest już utwierdzona w przekonaniu, że o niczym nie wiem.
Tak się stało, po moim gorącym zapewnieniu, że również za nią tęsknię i niedługo wrócę skończyłyśmy rozmawiać.
Trzymałam w dłoni komórkę wpatrując się w czarny wyświetlacz. Powinnam do niego zadzwonić. Przed nim nie powinnam ukrywać, że doskonale orientuję się w sytuacji. Wybrałam numer.
-Dymitr?- spytałam, gdy ktoś odebrał. Po drugiej stronie była zupełna cisza.- To ty?
-Tak, Rose- padła cicha odpowiedź.-Wiesz?
To było typowe słowo, tylko dzięki jego brzmieniu zrozumiałam o czym mówi. Czasami miałam wrażenie, że on jeden tak potrafi.
-Czym zastępujesz myśli o mnie?- nie chciałam o to spytać, nawet nie miałam w głowie wcześniej myśli, choćby podobnej do tego pytania.
Teraz poczułam jak mocno mnie to interesuje. Sama myślałam o Dymitrze codziennie, gdyby Doru nakazywał mi czuć do niego nienawiść na pewno nie zrezygnowałabym z myślenia o nim, ale w momentach, gdy źle bym się czuła wyobrażałabym sobie coś innego.
-Niczym- przyznał.
-Nie myślisz o mnie?- liczyłam, ze nie słyszy zawodu w moim głosie.
-Myślę, nawet więcej niż zwykle- powiedział.- O ile tak się da- dodał po krótkim namyśle.
-Może lepiej by było, żebyśmy wtedy, w szpitalu, faktycznie się rozstali- jęknęłam zaciskając powieki.
-Rose, on tylko tego chce- pouczał mnie.- Czy jesteś ze mną szczęśliwa?
Pomyślałam jak długo marzyłam o tym, żebyśmy byli razem i o tym, że jest dużo lepiej niż sobie to wyobrażałam. Gdy rozmawiamy, gdy żartujemy, gdy się razem budzimy, gdy się całujemy, gdy się wspieramy.
-Najszczęśliwsza- przyznałam.
-Robert chce nam to odebrać, a ja staram ci się nie okazać żadnych skutków jego ataków na moje zdrowe zmysły. Proszę cie tylko- przy tych słowach wytężyłam słuch.- Zostaw mnie dopiero wtedy jeżeli cię skrzywdzę.
-Nie zrobiłbyś tego świadomie- szepnęłam.
-Właśnie, jeżeli cię skrzywdzę to znaczy, że on wygrał. Zmienił mnie. A ja nigdy nie chciałem i nie chciałbym, żebyś była z kimś innym niż z dampirem, którym jestem teraz. Chcę sam wpływać na moje myśli i rozwój, a jeżeli zrobię ci krzywdę to znaczy, że to nie ja.
-Wiem- zapewniłam go.- Martwię się, że cierpisz.
-Czy dałem ci to odczuć?- spytał poważnie.
-Nie.
-Więc przestań się tym przejmować - spodziewałam się, że powie coś w tym stylu.
To, że nie dawał mi tego odczuć, nie znaczyło, że nie cierpi. Zastanawiało mnie niemalże wszystko, czy denerwuje go mój głos, wygląd, sam dźwięk mojego imienia, fałszywe wizje mnie, czy prawdziwe wspomnienia. Nie zapytałam o nic z tych rzeczy.
-Kocham cię, Rose- przerwał ciszę.
-Nie mów tego- szepnęłam.
-Z jakiego powodu?
Przez moment się zawahałam, co miałam powiedzieć?! "Nie mów tego, ponieważ ja to wiem, a ciebie te słowa pewnie palą w gardle". Już wyobraziłam sobie jego reakcję.
-Muszę zacząć przyswajać, że to się może zmienić. To może nie być prawda.
-Rose!- zawołał.- Teraz, kiedy muszę walczyć o to uczucie czuję je coraz mocniej.
Przekonywał mnie tak jeszcze parę minut. Po tym czasie musiałam skończyć rozmowę, ponieważ należało sprawdzić, co u Soni. Skoro zostałam jedynym strażnikiem w tak codziennym położeniu powinnam się nią zajmować. Nigdy nie pilnowałam nikogo poza Lissą. Oczywiście to normalne, ponieważ strażnika z podopiecznym łączy niejedna umowa. Jednak na tą sytuację składało się wiele niespodziewanych czynników, co z resztą dla mojego życia jest typowe. Nietypowe wydarzenia równa się typowy dzień z życia strażniczki Hathaway.
Ruszyłam do salonu przeciągając się i ziewając. Niedługo powinno świtać, a tej nocy nie zmrużyłam oka. O dziwo nikogo nie było w salonie.
-Soniu?- zawołałam czując jak w cichym pomieszczeniu wzrasta napięcie.
Zero odzewu. Pobiegłam do swojego pokoju po kurtkę, obawiając się, że będę zmuszona wyjść do ogrodu.
-Jestem w kuchni!- usłyszałam nagle.
W jednym momencie cały stres zniknął. Stanęłam w progu i patrzyłam jak Sonia pije herbatę. Kubek, który trzymała w dłoniach zwracał uwagę. W tak ciemnej kuchni tylko białe grochy będące ozdobą naczynia, przykuwały mój wzrok.
-Jakieś wieści?- spytałam zrezygnowana, że nie stać mnie na żaden błyskotliwy tekst.
Czułam się wyczerpana nie tylko fizycznie, ale i- a może głównie - psychicznie. Jakby cały świat zaczął mi źle życzyć.
-Michaił będzie na miejscu za trzy godziny- mruknęła.
-Dobrze się czujesz?- mówiąc oparłam się o blat obok niej.
-Fizycznie tak... jak na ciążę- słyszałam zmęczenie w jej głosie.
-Może się położysz?- zasugerowałam.
-Po co? Przecież i tak nie usnę.
Musiałam przyznać jej rację, ale mojej uwadze nie umknął fakt, że gdybym powiedziała do niej te słowa, uznałaby je za bezczelne.
Przed moimi oczami pojawił się obraz szkolnego korytarza. Dawno nie wspominałam akademii. Tyłem do mnie szła grupa rówieśników, nikt dobrze mi znany, ale kojarzyłam ich twarze i znałam imiona. Była przerwa, ale nigdzie nie widziałam Lissy, najwyraźniej miała zajęcia w innych skrzydłach, co dość często się zdarzało. Nagle grupa przede mną się zatrzymała. Chciałam ich wyminąć, ale moją uwagę przykuła Sonia- co ona tutaj robi?! Wystarczyło, że tylko na nią pobieżnie spojrzałam by wiedzieć, że nie jest strzygą. Reszta morojów i dampirów również to wiedziała, ponieważ albo mijali ją bez słowa, albo (jak w przypadku grupy, za którą szłam) rozmawiali swobodnie.
Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam na poszukiwania przyjaciółki. Nie wiem, która dokładnie była godzina, ale niektórzy udawali się do swoich pokoi, więc ruszyłam do skrzydła, w którym mieszkała Lissa.
Niespodziewanie zza najbliższego zakrętu wyszedł Dymitr. Był ubrany w prochowiec, a włosy związał w charakterystyczny dla siebie sposób.
-Dzień dobry, strażniku Bielikow - odparłam ze śmiechem.
Jednak on minął mnie bez słowa.
-Dymitr!- zawołałam.
Nawet nie zareagował. Za to przyspieszył kroku. Postanowiłam, że Lissa zaczeka. Dogonię go.
-Strażniku Alto!- Dymitr podszedł do Stana, którego pewnie szukał.- Masz dla mnie raporty?
-Przeszkodzę na chwilę - powiedziałam stając za nimi.
Jakby mnie nie słyszeli.
-Tak, miałeś rację z ich położeniem - odpowiedział Stan podając Dymitrowi jakąś teczkę.- Wszystko masz tutaj.
-Ilu ludzi dostanę?- spytał Bielikow.
-Powinieneś się z tego dowiedzieć - padła odpowiedź.- Nie musi ich być wielu, nie będziecie mieć przeciwników- zaśmiał się.
O czym oni bredzą?! Na jaką misje bez przeciwników ruszają strażnicy?! I kto się na to niby zgodził?! Kirowa? Królowa?
Dymitr wyglądał jakby zastanawiał się czy powiedzieć, co myśli. W końcu się jednak przełamał.
-A jednak dalej są poza murami szkoły. Mimo, że już wcześniej były próby złapania ich- westchnęłam, kiedy załapałam, że rozmawiają o mnie i Lissie.- Ta nowicjusza musi być zdolna.
Zetknęłam na Bielikowa z zachwytem, czułam się jakbym dostała komplement.
-Hathaway?! Nie zapędzaj się Bielikow, ona jest co najwyższej sprytna!- po tych słowach zgromiłam Stana spojrzeniem. Nie chciałam tracić w oczach Dymitra.
-Każdy strażnik powinien się tym charakteryzować, nie uważasz? Oczywiście nie musi, ale dzięki temu dłużej pożyje.
-W wypadku Hathaway jest na odwrót. Im bardziej chce uciec, tym bardziej naraża księżniczkę i siebie- mruknął niezadowolony Stan.
-Dlatego potrzebuje więcej strażników niż zwykle. Nie liczą się ich zdolności, tylko ich liczba. Techniką i tak przewyższą nowicjuszkę. Chodzi o to, żeby je okrążyć. Nie mogą znaleźć wolnego przejścia, drogi ucieczki - tłumaczył Dymitr.
-Czy któraś z misji, którym przewodziłeś zakończyła się fiaskiem?- spytał Alto, coś mi mówiło, że zna odpowiedź.
-Jak dotąd nigdy i jeżeli będę miał większy zespół ta też się powiedzie- przyznał Bielikow.
-Powiedz o tym dyrektor Kirowej, a myślę, ze dostaniesz tylu strażników, ilu potrzebujesz.
Szli w kierunku swoich pokoi. Mijało ich wielu uczniów, którym kiwali głowami nie przerywając rozmowy. Zauważyłam, że większość moich rówieśników witało się ze Stanem, a do Dymitra czuli respekt. Uśmiechnęłam się pod nosem. Muszę przyznać, że wyglądał poważnie, groźnie i... inaczej niż większość strażników- w tym swoim prochowcu i długich włosach. Dalej był jednak przystojny i pewnie to intrygowało dziewczyny, które mijał. Przystanęłam przy jednej z takich grupek.
-Hathaway!- zawołała jedna z dziewczyn.
Zmarszczyłam brwi dziwiąc się, że ktoś mnie w końcu zauważył.
-To musi być jakaś plotka wyssana z palca!- zawołała jej koleżanka.
Odetchnęłam z ulgą. Nie widziały mnie- rozmawiały o mnie, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało.
-To potwierdzone informacje- przekonywała je trzecia.- Dam sobie głowę uciąć.
-Posłuchaj się tylko!- mówiła przejęta dziewczyna, która wcześniej wykrzyknęła moje nazwisko.- Bielikow ma jechać na poszukiwania Lissy i Hathaway? Nikt nie wie gdzie są, co robią i z kim, a on ma po nie jechać w tym tygodniu?! Nie wiadomo czy jeszcze żyją!
-Przecież nie kłamię!- upierała się.- Mogę się z wami założyć, że Bielikow najpóźniej w przyszłym tygodniu będzie prowadził skutą Hathaway prosto do gabinetu Kirowej.
-Skutą?- zaśmiała się inna.- Musiałaby być idiotką, za nim poszłabym bez stawiania oporu!
-A ja dałabym mu się skuć!- zawołała pierwsza.
-Elli, ciszej!- zawołały niemal chórem jej koleżanki.
Sama najchętniej przywaliłabym tej Elli i jej paczce. Chociaż śmiać mi się chciało na myśl, że i tak słowa z Dymitrem nie zamieniły.
-Witam piękne panie!- usłyszałam za plecami.Myślałam, że zemdleje. Poznałam ten głos. Będę go pamiętać do końca życia. Za mną stał Mason.
Subskrybuj:
Posty (Atom)