środa, 14 września 2016

Rozdział 61

Hej! Wreszcie mogę napisać, że rozdziały pojawiać się będą raz w tygodniu!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Rose! Pobudka!
Lissa mimo, że pochylała się nade mną, krzyczała.
-Już zapomniałam- jęknęłam w poduszkę.
-O czym?- dręczyła ściągając ze mnie kołdrę.
-Jak ciężkie jest to wstawanie. Może pośpię jeszcze chwilę? Mam mało do zrobienia?- liczyłam, że przekona ją wyraźna nadzieja w głosie.
-Pomyślałam o tym wcześniej - odparła delikatnie.
Zapewne obawiała się, że będę zła, ale tylko zwlokłam się z łóżka.
-Trudno- mruknęłam.
Poprzedniego wieczora naszykowałam ubrania i spakowałam torbę, dlatego niewiele miałam do zrobienia. Odprowadziłam Lissę pod salę i porozmawiałam chwilę ze strażnikiem, który miał jej pilnować. Następnie głodna ruszyłam na swój pierwszy wykład.
-Rose!- ktoś zarzucił mi ręce na szyję i musiałam wykazać się wielką samokontrolą by nie zrobić uniku.
-Rachel!- zawołałam poznając dziewczynę.
Obok niej stał dampir, którego poznałam przed wyjazdem. 
-Olivier?- chciałam się upewnić wyciągając do niego dłoń.
Kiwnął głową, co przyjęłam z ulgą. Chłopak był charakterystyczny. Nie widziałam tu drugiej osoby, która miałaby dredy.
-Wchodźcie!- usłyszałam głos Westfielda za plecami.
Za nami utworzył się niezły korek. Nasz trójka blokowała wejście. Pośpiesznie udaliśmy się na swoje miejsca.
-Gdzie byłaś?- spytała Rachel, gdy Liam zaczął prowadzić zajęcia.
-Jeden z członków mojej rodziny wylądował w szpitalu. Był w ciężkim stanie- niedaleka byłam od prawdy, w końcu Dymitr był dla mnie jedną z najbliższych osób.
-Rozumiem, przykro mi. Już wszystko dobrze?
-Nie do końca, ale jestem dobrej myśli- uśmiechnęłam się do niej ciepło.
-Panno Hathaway!- usłyszałam głos Liama.- Co to za rozmowy! Skoro zaszczyciła nas pani swoją obecnością to sądziłem, że mogę wymagać pełnego skupienia. Rozumiemy się, prawda?
On ma coś ze Stana. Może są jakąś daleką rodziną. Fakt, że moroje od lat nie wiążą się z ludźmi, więc pokrewieństwo musi być dalekie, ale jakieś z pewnością jest.
Uśmiechnęłam się do niego sztucznie i zamilkłam.
-Idziemy do laboratorium?- spytała Rachel zbierając swoje rzeczy po wykładzie.
-Najpierw do jakiegoś pobliskiego sklepu. Skręca mnie z głodu- jęknęłam gotowa do wyjścia.
Przedzieranie przez korytarze zalane studentami zajęło nam dłużej niż myślałam, dlatego z ulgą powitałam chłodne powietrze. Wyjęłam telefon by sprawdzić ile mamy czasu i zauważyłam, że dzwonił do mnie Dymitr. Postanowiłam szybko oddzwonić w końcu nawet nie dzwoniłam do niego by powiadomić go, że już wróciłam. 
-Strażnik Bielikow.
-Dzwoniłeś- rzuciłam do słuchawki.
-Ponieważ o to prosiłaś- zaczął, gdy poznał mój głos.- Pojutrze wracam do Allentown.
-To wspaniale!- zetknęłam na Rachel, która przysłuchiwała się z zainteresowaniem.- Świetna wiadomości, dziadku- stwierdziłam, ze później będę się z tego tłumaczyć.- Niestety muszę już kończyć. W Leight jest pora wykładów. Do zobaczenia- cmoknęłam w słuchawkę i rozłączyłam się. 
-Co to za dobre wieści?- dziewczyna przytrzymała mi drzwi wchodząc do niewielkiego sklepu.
-Mój dziadek wychodzi niedługo ze szpitala. Mówiłam ci o tym- a jednak skłamałam.
Rachel ze zrozumieniem pokiwała głową.
W drodze do laboratorium zastanawiałam się czy Dymitr był w stanie zrozumieć to, co chciałam przekazać. Jeżeli nazwanie go dziadkiem nie uśpiło jego inteligencji dowiedział się, że jestem na uczelni, dlaczego nie odebrałam wcześniej i mówiłam tak szybko, ponieważ ktoś podsłuchiwał. Dymitr zdecydowanie mógł to zrozumieć.
-Dobrze, więc- Liam klasnął w dłonie.- Do roboty!
Zupełnie nie słuchałam, co mówił. Nie ucieszył mnie tak fakt w równym stopniu jak ten, że zmierza w moją stronę.
-Ja ciebie czeka dzisiaj przyjemniejsze zadanie- szepnął podając mi plik kartek.- Musisz to wypełnić do końca zajęć.
Na pierwszej stronie pytania nie sprawiały mi trudności: data, imię, nazwisko, tytuł projektu. Z ulgą przyjęłam, że cały zestaw jest dość łatwy. Najgorsze pytania znajdowały się pod koniec: ile osób bierze udział w twoim projekcie, na kim przeprowadzasz badania, prośba o dołączenie zgody osoby współpracującej na dokumentowanie danych i potwierdzenie gotowości do stawienia się w odpowiednim czasie.
-Panie profesorze!- zawołałam przy ostatnim.- Profesorze Westfield!- ponowiłam próbę.
-Szybko ci poszło - odparł podchodząc.
-Nie całkiem. Mam problem z ostatnim punktem. Mój chłopak nie podpisał jeszcze żadnej zgody. 
-Wobec tego, musi to jak najszybciej nadrobić.
-Jak szybko?- spytałam modląc się w duchu o długi termin.
-W pięć dni- po jego odpowiedzi skrzywiłam się lekko.
-Przyjedzie w sobotę. Tylko jeden dzień różnicy da się zrobić wyjątek?- liczyłam, że zrobiłam największe oczy jakie potrafię.
Liam spojrzał na mnie sceptycznie. Chyba wziął to za próbę flirtu, gdybym naprawdę chciała coś osiągnąć na tym polu nie miałby wątpliwości. Przez lata byłam podrywana przez morojów, dampirów i ludzi, ale przestałam odpowiadać na zaczepki. Jest przecież Dymitr.
-Zbierajcie się!- krzyknął Westfield nie odrywając ode mnie wzroku.- Wykonaliście dzisiaj kawał dobrej roboty!
Z zazdrością zetknęłam na Rachel, która pakowała liczne odczynniki. Ciekawa byłam, kiedy sama zacznę podobną pracę. Zdążyłam się zorientować, że zawaliłam, ale nie mam poczucia winy. Szczególnie wyobrażając sobie Dymitra w szpitalu.
-Wszystko w porządku?- spytała się dziewczyna patrząc na mnie niespokojnie. 
Pokiwałam głową nie chcąc wzbudzić podejrzeń na oczach Liama i reszty studentów.
Trochę to trwało zanim sala opustoszała, więc zdążyłam się znudzić. Szczęście Lissa zaczynała i kończyła wykłady później niż ja.
-Rose, czy ty nie widzisz, że to będzie następny wyjątek, który dla ciebie zrobię?- Liam stał się poważny, choć trochę się wyluzował.- Studenci zaczynają coś podejrzewać. 
-Przecież nie dajemy im powodów!- oburzyłam się.
-Tydzień temu jedna dziewczyna u profesor Crowell oblała projekt, ponieważ nie oddała w terminie tych dokumentów, które ci dałem. Ty nie tylko je zlekceważyłaś, nie przychodziłaś również na zajęcia, co poniekąd jest wytłumaczeniem. Wracasz jednak niespodziewanie i z perspektywy reszty klasy, bez żadnych konsekwencji.
-To niedorzeczne! Mam chłopaka!- jak ktoś może myśleć, że po miesiącu mam romans z profesorem?!
-Też kogoś mam, więc cię rozumiem. Nie chciałbym wobec tego wzbudzać podejrzeń, a co dopiero dawać do tego powody. Stąd moja prośba, niech ten chłopak przyjedzie jak najszybciej.
Liam nawet nie wiedział o jak wiele prosi. Jestem tylko strażniczką. W prawdzie Dymitr powiedział mi przed opuszczeniem dworu, że przyjedzie, gdy go o to poproszę, ale nie chciałam z tego korzystać. Jesteśmy strażnikami, jeżeli ktoś zauważy, że strażnik Bielikow przyjechał do strażniczki Hathaway na służbie przy Królowej może się zrobić nieprzyjemnie. Nie mogłam do tego dopuścić.
-On może być dopiero w weekend. Sam studiuje- jako, że rozmawiałam z profesorem powinien był to docenić.
-Skoro ty mogłaś zrobić sobie przerwę podczas pierwszego miesiąca nauki, to on może zrobić podczas...
-Pod tym względem się różnimy. Bardzo. Jest obowiązkowy i odpowiedzialny- przerwałam.
-Niech ci będzie- westchnął zrezygnowany.- O ósmej pod moim gabinetem ma się stawić twój chłopak, a najlepiej wcześniej.
Najchętniej rzuciłabym mu się na szyję, ale powstrzymałam ten odruch. Uśmiechnęłam się tylko.
-Jesteś najlepszym profesorem na tej uczelni!- zawołałam zbierając swoje rzeczy.
-Mówisz tak, ponieważ nie poznałaś profesor Crowell. Miałem z nią zajęcia i z przykrością stwierdzam, że nigdy jej nie dorównam.
-To musiało być niezręczne, prawda? Była twoją nauczycielką, a teraz łączą was raczej koleżeńskie stosunki- mówiąc to zastanawiałam się czy moja relacja z Dymitrem nie przeszła takiej samej metamorfozy.
Po krótkim zastanowieniu musiałam przyznać, że nie. Od początku nie traktowałam Dymitra jak strażnika. Mówiłam do niego po imieniu i tylko czasami tytułowałam. Darzyłam go jednak szacunkiem, którym nie mógł poszczycić się żaden inny uczący mnie dampir. Nasze relacje bez wątpienia się zmieniły, ale zapewne nie tak bardzo jak powinny.
-Kiedy się tu uczyłem łączyły mnie z nią podobne relacje jak teraz z tobą. W zasadzie koleżeńskie - odparł zamykając laboratorium.
-Między nami jest siedem lat różnicy- przypomniałam mu.- A między tobą, a Crowell musi być z...- zastanowiłam się nad jej wiekiem.- Z dwadzieścia pięć?!
-Dwadzieścia siedem dokładnie - mruknął uśmiechając się.
-Mogłaby być twoją matką- odparłam licząc ile ma lat.
-A gdybym był w twoim wieku to nawet babką- zaśmiał się.
Nie mogłam uwierzyć jak zyskał takie relacje z o tyle starszą osobą. Pożegnaliśmy się i pognałam pod salę, w której Lissa miała ostatni wykład. Z nudów zaczęłam przeglądać komórkę. Miałam do kogo zadzwonić i z kim pogadać, więc wykorzystałam ten czas.
Jak się spodziewałam telefon został odebrany szybciej niż się spodziewałam.
-A kim łączyć, strażniczko Hathaway?- usłyszałam spokojny głos jednej z sekretarek.
-Ze strażnikiem Hansem.
Trochę się naczekałam zanim usłyszałam jego głos. Spodziewałam się, że jak zwykle był zajęty.
-Strażnik Hans, kto mówi?
-Hathaway -odparłam rozglądając się po korytarzu.
-Pamiętaj, że skoro już wróciłaś, raporty powinnaś spisywać jak zwykle co wieczór. Teoretycznie może być za wcześnie, żeby o tym mówić, szczególnie na służbie, ale po pierwszym tygodniu grudnia przyjeżdżacie, więc radzę planować urlop. Zostało niewiele czasu- nagle studenci zaczęli wychodzić na korytarz.
-Muszę kończyć, stra- przerwałam uznając, że przebywam pośród rówieśników.
-Słusznie Hathaway - rzucił Hans lekkim tonem.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu Lissy. Zwykle nie było to trudne. Niewiele dziewczyn dorównywało jej wzrostem. 
-Rose!
Odwróciłam się słysząc zupełnie obcy mi głos. W moją stronę szła jakaś dziewczyna. Zdecydowanie była człowiekiem. Zanim do mnie podeszła wiedziałam, że będzie wyższa, ale nie tak wysoka jak Lissa. Jej skóra miała odcień podobny do mojego. 
-Znamy się?- spytałam, gdy podeszła.
Miała niesamowite oczy. Z dalszej odległości wydawały się zielone, jednak stojąc naprzeciwko dokładnie widziałam żółte plamki dookoła źrenic.
-Elli, koleguję się z Lissą. Podobno się przyjaźnicie?- patrzyła na mnie unosząc brwi.
-Gdzie ona jest?- stwierdziłam, że nie ma co zadowalać ją odpowiedzią na to pytanie skoro zareagowałam na jej nawoływania.
-Zniknęła gdzieś w trakcie wykładów- odparła dziewczyna wzruszając ramionami.
Miałam ochotę przyłożyć jej w twarz za tą obojętność. Zamiast tego odwróciłam się na pięcie i biegiem ruszyłam do wyjścia. Pędem przecięłam dziedziniec i wpadłam do internatu. W głowie dudniło mi jedno słowo- zniknęła. Lissa zniknęła, moja najlepsza przyjaciółka. Ponownie wyjęłam telefon i wybrałam numer Hansa otwierając nasze małe mieszkanie. Rozglądałam się wszędzie: mój i jej pokój, moja i jej łazienka.
-Strażniczka Hathaway?- usłyszałam głos sekretarki przy uchu.
Byłam na tyle roztrzepana, że pokiwałam głową. Natychmiast nakazałam sobie spokój.
-Ze strażnikiem Hansem- odparłam poważnie.
Gdzie ona może być. Nie przypominam sobie, żeby wspominała, że coś ma załatwić. Wie jak ważne jest jej bezpieczeństwo. Nie istnieje żadne dobre wytłumaczenie dla obecnej sytuacji.
-O co chodzi?- usłyszałam poważny głos Hansa.
Usilnie starałam się przypomnieć sobie szyfr oznaczający zniknięcie Królowej. To było jakieś rosyjskie słowo...
-Mgła!- wykrzyknęłam.
-Słucham?- odparł beznamiętnie, ale zdawałam sobie sprawę, że w natłoku jego pracy irytuje go, że nie wie o co mi chodzi.
-Mgła do cholery! Nie pamiętam jak to się mówi po rosyjsku!
Wiedziałam, że to z nerwów. Teraz jednak musiałam przekazać to , co najważniejsze. Pamiętałam jak jeszcze w akademii któryś ze strażników- chyba Stan, wspominał, że słowo oznaczające zniknięcie to po angielsku mgła. Z początku nie byłam pewna czy zrozumiał, jednak po chwili rozłączył się szybko mówiąc o procedurach, które powinnam zrobić w obecnym położeniu. Jakie czynności powinnam wykonać by utwierdzić się w najgorszym możliwym wytłumaczeniu, że Królowa może nie zniknęła lecz została porwana.