Hej! Wreszcie mogę napisać, że rozdziały pojawiać się będą raz w tygodniu!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Rose!
Pobudka!
Lissa
mimo, że pochylała się nade mną, krzyczała.
-Już
zapomniałam- jęknęłam w poduszkę.
-O
czym?- dręczyła ściągając ze mnie kołdrę.
-Jak
ciężkie jest to wstawanie. Może pośpię jeszcze chwilę? Mam mało
do zrobienia?- liczyłam, że przekona ją wyraźna nadzieja w
głosie.
-Pomyślałam
o tym wcześniej - odparła delikatnie.
Zapewne
obawiała się, że będę zła, ale tylko zwlokłam się z
łóżka.
-Trudno-
mruknęłam.
Poprzedniego
wieczora naszykowałam ubrania i spakowałam torbę, dlatego niewiele
miałam do zrobienia. Odprowadziłam Lissę pod salę i porozmawiałam
chwilę ze strażnikiem, który miał jej pilnować. Następnie
głodna ruszyłam na swój pierwszy wykład.
-Rose!-
ktoś zarzucił mi ręce na szyję i musiałam wykazać się wielką
samokontrolą by nie zrobić uniku.
-Rachel!-
zawołałam poznając dziewczynę.
Obok
niej stał dampir, którego poznałam przed wyjazdem.
-Olivier?-
chciałam się upewnić wyciągając do niego dłoń.
Kiwnął
głową, co przyjęłam z ulgą. Chłopak był charakterystyczny. Nie
widziałam tu drugiej osoby, która miałaby dredy.
-Wchodźcie!-
usłyszałam głos Westfielda za plecami.
Za
nami utworzył się niezły korek. Nasz trójka blokowała wejście.
Pośpiesznie udaliśmy się na swoje miejsca.
-Gdzie
byłaś?- spytała Rachel, gdy Liam zaczął prowadzić
zajęcia.
-Jeden
z członków mojej rodziny wylądował w szpitalu. Był w ciężkim
stanie- niedaleka byłam od prawdy, w końcu Dymitr był dla mnie
jedną z najbliższych osób.
-Rozumiem,
przykro mi. Już wszystko dobrze?
-Nie
do końca, ale jestem dobrej myśli- uśmiechnęłam się do niej
ciepło.
-Panno
Hathaway!- usłyszałam głos Liama.- Co to za rozmowy! Skoro
zaszczyciła nas pani swoją obecnością to sądziłem, że mogę
wymagać pełnego skupienia. Rozumiemy się, prawda?
On
ma coś ze Stana. Może są jakąś daleką rodziną. Fakt, że
moroje od lat nie wiążą się z ludźmi, więc pokrewieństwo musi
być dalekie, ale jakieś z pewnością jest.
Uśmiechnęłam
się do niego sztucznie i zamilkłam.
-Idziemy
do laboratorium?- spytała Rachel zbierając swoje rzeczy po
wykładzie.
-Najpierw
do jakiegoś pobliskiego sklepu. Skręca mnie z głodu- jęknęłam
gotowa do wyjścia.
Przedzieranie
przez korytarze zalane studentami zajęło nam dłużej niż
myślałam, dlatego z ulgą powitałam chłodne powietrze. Wyjęłam
telefon by sprawdzić ile mamy czasu i zauważyłam, że dzwonił do
mnie Dymitr. Postanowiłam szybko oddzwonić w końcu nawet nie
dzwoniłam do niego by powiadomić go, że już wróciłam.
-Strażnik
Bielikow.
-Dzwoniłeś-
rzuciłam do słuchawki.
-Ponieważ
o to prosiłaś- zaczął, gdy poznał mój głos.- Pojutrze wracam
do Allentown.
-To
wspaniale!- zetknęłam na Rachel, która przysłuchiwała się z
zainteresowaniem.- Świetna wiadomości, dziadku- stwierdziłam, ze
później będę się z tego tłumaczyć.- Niestety muszę już
kończyć. W Leight jest pora wykładów. Do zobaczenia- cmoknęłam
w słuchawkę i rozłączyłam się.
-Co
to za dobre wieści?- dziewczyna przytrzymała mi drzwi wchodząc do
niewielkiego sklepu.
-Mój
dziadek wychodzi niedługo ze szpitala. Mówiłam ci o tym- a jednak
skłamałam.
Rachel
ze zrozumieniem pokiwała głową.
W
drodze do laboratorium zastanawiałam się czy Dymitr był w stanie
zrozumieć to, co chciałam przekazać. Jeżeli nazwanie go dziadkiem
nie uśpiło jego inteligencji dowiedział się, że jestem na
uczelni, dlaczego nie odebrałam wcześniej i mówiłam tak szybko,
ponieważ ktoś podsłuchiwał. Dymitr zdecydowanie mógł to
zrozumieć.
-Dobrze,
więc- Liam klasnął w dłonie.- Do roboty!
Zupełnie
nie słuchałam, co mówił. Nie ucieszył mnie tak fakt w równym
stopniu jak ten, że zmierza w moją stronę.
-Ja
ciebie czeka dzisiaj przyjemniejsze zadanie- szepnął podając mi
plik kartek.- Musisz to wypełnić do końca zajęć.
Na
pierwszej stronie pytania nie sprawiały mi trudności: data, imię,
nazwisko, tytuł projektu. Z ulgą przyjęłam, że cały zestaw jest
dość łatwy. Najgorsze pytania znajdowały się pod koniec: ile
osób bierze udział w twoim projekcie, na kim przeprowadzasz
badania, prośba o dołączenie zgody osoby współpracującej na
dokumentowanie danych i potwierdzenie gotowości do stawienia się w
odpowiednim czasie.
-Panie
profesorze!- zawołałam przy ostatnim.- Profesorze Westfield!-
ponowiłam próbę.
-Szybko
ci poszło - odparł podchodząc.
-Nie
całkiem. Mam problem z ostatnim punktem. Mój chłopak nie podpisał
jeszcze żadnej zgody.
-Wobec
tego, musi to jak najszybciej nadrobić.
-Jak
szybko?- spytałam modląc się w duchu o długi termin.
-W
pięć dni- po jego odpowiedzi skrzywiłam się lekko.
-Przyjedzie
w sobotę. Tylko jeden dzień różnicy da się zrobić wyjątek?-
liczyłam, że zrobiłam największe oczy jakie potrafię.
Liam
spojrzał na mnie sceptycznie. Chyba wziął to za próbę flirtu,
gdybym naprawdę chciała coś osiągnąć na tym polu nie miałby
wątpliwości. Przez lata byłam podrywana przez morojów, dampirów
i ludzi, ale przestałam odpowiadać na zaczepki. Jest przecież
Dymitr.
-Zbierajcie
się!- krzyknął Westfield nie odrywając ode mnie wzroku.-
Wykonaliście dzisiaj kawał dobrej roboty!
Z
zazdrością zetknęłam na Rachel, która pakowała liczne
odczynniki. Ciekawa byłam, kiedy sama zacznę podobną pracę.
Zdążyłam się zorientować, że zawaliłam, ale nie mam poczucia
winy. Szczególnie wyobrażając sobie Dymitra w szpitalu.
-Wszystko
w porządku?- spytała się dziewczyna patrząc na mnie
niespokojnie.
Pokiwałam
głową nie chcąc wzbudzić podejrzeń na oczach Liama i reszty
studentów.
Trochę
to trwało zanim sala opustoszała, więc zdążyłam się znudzić.
Szczęście Lissa zaczynała i kończyła wykłady później niż
ja.
-Rose,
czy ty nie widzisz, że to będzie następny wyjątek, który dla
ciebie zrobię?- Liam stał się poważny, choć trochę się
wyluzował.- Studenci zaczynają coś podejrzewać.
-Przecież
nie dajemy im powodów!- oburzyłam się.
-Tydzień
temu jedna dziewczyna u profesor Crowell oblała projekt, ponieważ
nie oddała w terminie tych dokumentów, które ci dałem. Ty nie
tylko je zlekceważyłaś, nie przychodziłaś również na zajęcia,
co poniekąd jest wytłumaczeniem. Wracasz jednak niespodziewanie i z
perspektywy reszty klasy, bez żadnych konsekwencji.
-To
niedorzeczne! Mam chłopaka!- jak ktoś może myśleć, że po
miesiącu mam romans z profesorem?!
-Też
kogoś mam, więc cię rozumiem. Nie chciałbym wobec tego wzbudzać
podejrzeń, a co dopiero dawać do tego powody. Stąd moja prośba,
niech ten chłopak przyjedzie jak najszybciej.
Liam
nawet nie wiedział o jak wiele prosi. Jestem tylko strażniczką. W
prawdzie Dymitr powiedział mi przed opuszczeniem dworu, że
przyjedzie, gdy go o to poproszę, ale nie chciałam z tego
korzystać. Jesteśmy strażnikami, jeżeli ktoś zauważy, że
strażnik Bielikow przyjechał do strażniczki Hathaway na służbie
przy Królowej może się zrobić nieprzyjemnie. Nie mogłam do tego
dopuścić.
-On
może być dopiero w weekend. Sam studiuje- jako, że rozmawiałam z
profesorem powinien był to docenić.
-Skoro
ty mogłaś zrobić sobie przerwę podczas pierwszego miesiąca
nauki, to on może zrobić podczas...
-Pod
tym względem się różnimy. Bardzo. Jest obowiązkowy i
odpowiedzialny- przerwałam.
-Niech
ci będzie- westchnął zrezygnowany.- O ósmej pod moim gabinetem ma
się stawić twój chłopak, a najlepiej wcześniej.
Najchętniej
rzuciłabym mu się na szyję, ale powstrzymałam ten odruch.
Uśmiechnęłam się tylko.
-Jesteś
najlepszym profesorem na tej uczelni!- zawołałam zbierając swoje
rzeczy.
-Mówisz
tak, ponieważ nie poznałaś profesor Crowell. Miałem z nią
zajęcia i z przykrością stwierdzam, że nigdy jej nie
dorównam.
-To
musiało być niezręczne, prawda? Była twoją nauczycielką, a
teraz łączą was raczej koleżeńskie stosunki- mówiąc to
zastanawiałam się czy moja relacja z Dymitrem nie przeszła takiej
samej metamorfozy.
Po
krótkim zastanowieniu musiałam przyznać, że nie. Od początku nie
traktowałam Dymitra jak strażnika. Mówiłam do niego po imieniu i
tylko czasami tytułowałam. Darzyłam go jednak szacunkiem, którym
nie mógł poszczycić się żaden inny uczący mnie dampir. Nasze
relacje bez wątpienia się zmieniły, ale zapewne nie tak bardzo jak
powinny.
-Kiedy
się tu uczyłem łączyły mnie z nią podobne relacje jak teraz z
tobą. W zasadzie koleżeńskie - odparł zamykając
laboratorium.
-Między
nami jest siedem lat różnicy- przypomniałam mu.- A między tobą,
a Crowell musi być z...- zastanowiłam się nad jej wiekiem.- Z
dwadzieścia pięć?!
-Dwadzieścia
siedem dokładnie - mruknął uśmiechając się.
-Mogłaby
być twoją matką- odparłam licząc ile ma lat.
-A
gdybym był w twoim wieku to nawet babką- zaśmiał się.
Nie
mogłam uwierzyć jak zyskał takie relacje z o tyle starszą osobą.
Pożegnaliśmy się i pognałam pod salę, w której Lissa miała
ostatni wykład. Z nudów zaczęłam przeglądać komórkę. Miałam
do kogo zadzwonić i z kim pogadać, więc wykorzystałam ten
czas.
Jak
się spodziewałam telefon został odebrany szybciej niż się
spodziewałam.
-A
kim łączyć, strażniczko Hathaway?- usłyszałam spokojny głos
jednej z sekretarek.
-Ze
strażnikiem Hansem.
Trochę
się naczekałam zanim usłyszałam jego głos. Spodziewałam się,
że jak zwykle był zajęty.
-Strażnik
Hans, kto mówi?
-Hathaway
-odparłam rozglądając się po korytarzu.
-Pamiętaj,
że skoro już wróciłaś, raporty powinnaś spisywać jak zwykle co
wieczór. Teoretycznie może być za wcześnie, żeby o tym mówić,
szczególnie na służbie, ale po pierwszym tygodniu grudnia
przyjeżdżacie, więc radzę planować urlop. Zostało niewiele
czasu- nagle studenci zaczęli wychodzić na korytarz.
-Muszę
kończyć, stra- przerwałam uznając, że przebywam pośród
rówieśników.
-Słusznie
Hathaway - rzucił Hans lekkim tonem.
Rozejrzałam
się w poszukiwaniu Lissy. Zwykle nie było to trudne. Niewiele
dziewczyn dorównywało jej wzrostem.
-Rose!
Odwróciłam
się słysząc zupełnie obcy mi głos. W moją stronę szła jakaś
dziewczyna. Zdecydowanie była człowiekiem. Zanim do mnie podeszła
wiedziałam, że będzie wyższa, ale nie tak wysoka jak Lissa. Jej
skóra miała odcień podobny do mojego.
-Znamy
się?- spytałam, gdy podeszła.
Miała
niesamowite oczy. Z dalszej odległości wydawały się zielone,
jednak stojąc naprzeciwko dokładnie widziałam żółte plamki
dookoła źrenic.
-Elli,
koleguję się z Lissą. Podobno się przyjaźnicie?- patrzyła na
mnie unosząc brwi.
-Gdzie
ona jest?- stwierdziłam, że nie ma co zadowalać ją odpowiedzią
na to pytanie skoro zareagowałam na jej nawoływania.
-Zniknęła
gdzieś w trakcie wykładów- odparła dziewczyna wzruszając
ramionami.
Miałam
ochotę przyłożyć jej w twarz za tą obojętność. Zamiast tego
odwróciłam się na pięcie i biegiem ruszyłam do wyjścia. Pędem
przecięłam dziedziniec i wpadłam do internatu. W głowie dudniło
mi jedno słowo- zniknęła. Lissa zniknęła, moja najlepsza
przyjaciółka. Ponownie wyjęłam telefon i wybrałam numer Hansa
otwierając nasze małe mieszkanie. Rozglądałam się wszędzie: mój
i jej pokój, moja i jej łazienka.
-Strażniczka
Hathaway?- usłyszałam głos sekretarki przy uchu.
Byłam
na tyle roztrzepana, że pokiwałam głową. Natychmiast nakazałam
sobie spokój.
-Ze
strażnikiem Hansem- odparłam poważnie.
Gdzie
ona może być. Nie przypominam sobie, żeby wspominała, że coś ma
załatwić. Wie jak ważne jest jej bezpieczeństwo. Nie istnieje
żadne dobre wytłumaczenie dla obecnej sytuacji.
-O
co chodzi?- usłyszałam poważny głos Hansa.
Usilnie
starałam się przypomnieć sobie szyfr oznaczający zniknięcie
Królowej. To było jakieś rosyjskie słowo...
-Mgła!-
wykrzyknęłam.
-Słucham?-
odparł beznamiętnie, ale zdawałam sobie sprawę, że w natłoku
jego pracy irytuje go, że nie wie o co mi chodzi.
-Mgła
do cholery! Nie pamiętam jak to się mówi po rosyjsku!
Wiedziałam,
że to z nerwów. Teraz jednak musiałam przekazać to , co
najważniejsze. Pamiętałam jak jeszcze w akademii któryś ze
strażników- chyba Stan, wspominał, że słowo oznaczające
zniknięcie to po angielsku mgła. Z początku nie byłam pewna czy
zrozumiał, jednak po chwili rozłączył się szybko mówiąc o
procedurach, które powinnam zrobić w obecnym położeniu. Jakie
czynności powinnam wykonać by utwierdzić się w najgorszym
możliwym wytłumaczeniu, że Królowa może nie zniknęła lecz
została porwana.